Wziąłem ostatnio udział w ciekawym spotkaniu. Co z tą Łodzią? Metropolia czy zaścianek? - to dość prowokacyjne według gospodarzy pytanie miało pobudzić zebranych do refleksji na temat marki Łodzi, strategii rozwoju miasta, możliwych scenariuszy rozwoju sytuacji.
Wziąłem ostatnio udział w ciekawym spotkaniu. Pani poseł Iwona
Śledzińska-Katarasińska zaprosiła samorządowców, ludzi kultury i
biznesu, by wspólnie zastanowić się nad przyszłością Łodzi.
Co z tą Łodzią? Metropolia czy zaścianek?
- to dość prowokacyjne według gospodarzy spotkania pytanie miało
pobudzić zebranych do refleksji na temat marki Łodzi, strategii
rozwoju miasta, możliwych scenariuszy rozwoju sytuacji.
Gdyby jednak samo pytanie kogoś nie pobudziło, mógł na
początek wysłuchać wypowiedzi/odpowiedzi Bartłomieja Wojdaka, Marka
Janiaka i Błażeja Modera, czyli miejskich guru od promocji,
architektury i przebudowy centrum. Posłanka zwróciła się do nich z
prośbą o przedstawienie sytuacji, pokazanie tła, na którym
wiadomość o 16 (na 17 możliwych) miejscu w rankingu reputacji miast
byłaby jakoś wytłumaczalna.
Bartłomiej Wojdak mówił, że mimo zmniejszenia wydatków na
promocję coraz mniejszej liczbie osób Łódź z niczym się nie
kojarzy. Przedstawił wyniki badań (niestety powstałych na
zamówienie Wydziału Promocji), z których wynikało, że te
skojarzenia to: miasto otwarte, kreatywność, miasto akademickie,
ale też korki. Znani łodzianie? Tuwim, Rubinstein,
Polański...
Marek Janiak skromnie uznał się za symbol Łodzi - bo z jednej
strony taki awangardowy, a z drugiej kocha starą tkankę miasta,
przemysłowe zabytki i amerykański układ urbanistyczny. W uczony
sposób tę dwoistość nazwał rozdźwiękiem miedzy polis a
metapolis.
Z kolei Błażej Moder stwierdził, że przez ostatnie 5 lat było
trudno wyjść z prawno-finansowego chaosu związanego ze zrywaniem
umów, wzajemnymi roszczeniami i procesami podmiotów wplątanych w
przebudowę Nowego Centrum Łodzi, ale że widzi już znaki poprawy.
Znaki są dwa: inwestorzy prywatni zaczynają kupować działki w NCŁ,
bilety do planetarium są wykupione na kilka tygodni naprzód.
Potem były wypowiedzi (pytania) uczestników debaty. Jeden z
nich zaapelował o docenienie wkładu robotników w historię miasta,
inny mówił o roli przedsiębiorców, bez których robotnicy nic by nie
zrobili (bo by ich tu w ogóle nie było). Całkiem słusznie radził
szanować inwestorów - zapraszać ich i ułatwiać życie. Padło nawet
nazwisko Billa Gatesa. Przedstawiciele uniwersytetu podnosili rolę
uniwersytetu i apelowali o zamawianie badań u nich, a nie w firmach
wyłonionych w przetargu według kryterium najniższej ceny.
Mój głos w dyskusji (dziękuję za możliwość zaprezentowania go
publicznie): Budowanie strategii należy zaczynać od jakichś
założeń początkowych, w przypadku Łodzi od zastanowienia się nad
liczbą mieszkańców, dla których miasto się projektuje. Demografia
jest dla Łodzi nieubłagana. W latach 80. żyło tu 850 000 ludzi,
obecnie 700 000, a w 2050 będzie ich 500 000. I raczej nie pomogą
żadne programy prozdrowotne czy przeciwdziałające depopulacji, bo
zwyczajnie mieszka tu za mało młodych kobiet. Łódź budowali
robotnicy, przemysłowcy, artyści, kolejny rozdział historii miasta
napiszą emeryci. Dlatego trzeba sobie powiedzieć, że staramy się
tworzyć w zrównoważony sposób miasto dla pół miliona ludzi - nie
potrzeba nam więc dworca na 3 miliony ani nie wiadomo ilu nowych
instytucji kultury. Problemem tego miasta jest wieczne
przeskalowanie i wygórowane ambicje. Tak było z fontanną, tak jest
z trasą WZ, EC1, które wyssie pieniądze z innych instytucji, i
przystankiem Centrum, który zasłania sztandarowy przykład łódzkiej
secesji. Brawa.
Brawa brawami, ale odpowiedzi na moje wystąpienie były już
mniej entuzjastyczne. Marek Janiak zauważył, że najwięcej braw
dostają ci, którzy marudzą. Poza tym stwierdził, że przystanek
wcale nie zasłania kamienicy na Kościuszki i że zaakceptowało go
profesjonalne jury w architektonicznym konkursie. Podobno jurorzy
podkreślali, że to wesoły projekt, który wniesie trochę koloru i
optymizmu (czyli jednak motyw szarej Łodzi, którą trzeba upiększyć
- jurorzy zachowali się jak prezesi spółdzielni mieszkaniowej
zatwierdzający pastelozę). Z kolie radny Mateusz Walasek
stwierdził, że dworzec wcale nie jest za duży, bo w przyszłości
będzie przebicie do Łodzi Kaliskiej (oby było, ale nie chodzi mi o
zbyt dużą liczbę peronów, tylko o zbyt duży dworzec). Nie pamiętam
już kto powiedział, że tendencje demograficzne można odwrócić, bo
ludzie będą chcieli w Łodzi się osiedlać.
I wtedy głos zabrał reżyser Jacek Talczewski i - jak to się
mówi - nic już nie było takie samo. Reżyser zapytał, dlaczego
konkurs na prezesa Wytwórni Filmów Oświatowych wygrał pan z poczty,
a nie któryś z kandydujących filmowców. Nikt, łącznie z panią
poseł, nie wiedział, o co chodzi. A chodziło o konkurs ogłoszony
przez Urząd Marszałkowski, w którym wybrano Radosława
Tyrakowskiego, wcześniej dyrektora regionu Poczty Polskiej. Konkurs
przeprowadzony był w ekspresowym tempie - kandydaci mieli tylko
tydzień na składanie dokumentów. (Z konkursami w ogóle ostatnio
małe zamieszanie i ruch w interesie, wiele osób zmienia pracę). Co
ciekawe, Radosław Tyrakowski jesienią kandydował na stanowisko
dyrektora domu kultury w Zduńskiej Woli. Wtedy konkursu nie
rozstrzygnięto, bo - jak orzekła komisja konkursowa - żaden z
kandydatów nie spełnił wymagań. Czyli ktoś, kto nie może kierować
domem kultury w Zduńskiej Woli, może kierować Wytwórnią Filmów
Oświatowych.
No więc metropolia czy zaścianek - jak myślicie?
Kategoria
Wiadomości