Na pogrzebie zaprzyjaźnionego poety powróciłem w
myślach do problemu piękna.
Jednak nie wiersze zmarłego ani uroda współuczestniczek
ceremonii były tu pretekstem – to uważne przyjrzenie się miejscu
wywołało niewesołe myśli.
Pogrzeb odbywał się na przedmieściach niewielkiego miasta,
właściwie na małym, wiejskim cmentarzu, który przez ostatnie lata
zdążył się rozrosnąć i zmienić swój charakter. Starzy mieszkańcy
miasteczka nie mogli rozpoznać, gdzie się znajdują, z cmentarza
zniknęły bowiem wszystkie drzewa. Pojawił się za to betonowy płot z
prefabrykowanych elementów, kostka brukowa przy grobach i sztuczne
kwiaty w lastrykowych wazonach. Katastrofa estetyczna równa
ekologicznemu zagrożeniu ziemi. Zastanawiałem się, dlaczego z
cmentarzy znikają drzewa. Widzę cztery powody.
Pierwszy to chciwość. Jest coraz więcej ludzi (do pochowania),
więc potrzeba coraz więcej grobów. Każdy metr kwadratowy
powierzchni cmentarza to pieniądze za opłacone miejsce. Stary dąb o
średnicy 2 m to zgodnie ze wzorem S = πr² około 3,14 m². Na jeden
grób wystarczy, a przecież oszczędność jest większa, bo przy samym
drzewie nie da rady kopać i trzeba zostawić jeszcze trochę
miejsca.
Drugi problem to liście – niestety spadają, co niektórych
poetów skłania do porównań z ludzkim losem, ale praktycznych
administratorów cmentarza i rodziny opiekujące się grobami zmusza
do prac porządkowych. Lenistwo i ciasny pragmatyzm – kolejne
grzechy główne – podpowiadają prostsze rozwiązanie. Wyciąć wszystko
w cholerę, będzie przynajmniej widno, te zarośla są takie
ponure.
Trzeci powód to strach i polityczna poprawność nakazująca
bałwochwalczy stosunek do paragrafów. Odkąd jedna z polskich
parafii zbankrutowała przez odszkodowanie dla osoby, której uschły
konar cmentarnego drzewa zrobił krzywdę, wszyscy wolą dmuchać na
zimne – lepiej wyciąć niż mieć problemy. To może wytnijmy wszystkie
lasy, bo przecież ktoś tam może przebywać podczas wichury.
I wreszcie czwarta przyczyna – zupełny zanik poczucia estetyki
w społeczeństwie. Nie sądzę, by był spowodowany brakiem lekcji
plastyki w szkołach. Przecież gdyby lekcje były, nauczycielkami
zostałyby te same panie, które dziś projektują szyldy i banery. A
może robią też te imponujące wiązanki ze sztucznych kwiatów.
Betonowe płoty, znicze z plastikowymi kapturkami, neonowa czerwień
sztucznych róż, jakaś sklejka do tymczasowego zakrycia grobu,
koszmarne pomniki ze wszystkich możliwych rodzajów sztucznego
kamienia – na samym cmentarzu i na wystawach zakładów w uliczce
prowadzącej do miejsca spoczynku. Brakuje tylko zdjęcia babci na
wmontowanym ekraniku LCD – po uruchomieniu słychać byłoby jej głos.
Wszystko przed nami, przeciętny Polak ma coraz gorszy gust, a rynek
do tego gustu się dostosowuje. Dlaczego nie ma tradycyjnych zniczy
(takich glinianych miseczek z dwoma lub trzema knotami)?
Zamówiłam, ale nikt nie kupował – musiałam dwa kartony oddać do
hurtowni. A kwiaty są? Sztuczne, żywych nie
prowadzimy.
A przecież cmentarz to tylko negatyw rzeczywistości
codziennej. Kamienna pustynia ogrodzona betonowym płotem z
plastikowymi dekoracjami – przecież tak wyglądają nasze miasta i
wsie. Ani wykształcenie, ani tradycyjne wzorce, ani plany
zagospodarowania nie chronią już przed kiczem. Piotrkowska po
remoncie jest granitową rynną, podobnie jak plac Dąbrowskiego jest
kamienną pustynią. Przed kościołami, przed cmentarzami, przed
uczelniami wyższymi i seminariami niższymi – wszędzie powstają
parkingi. Rady osiedla i obywatele w ramach zabawkowego budżetu
myślą tylko o jednym – jak wyłożyć kostką i wylać asfaltem jak
największą powierzchnię.
Według francuskiego marszałka Ferdynanda Focha Ojczyzna to
ziemia i groby. Ziemi już prawie nie widać spod warstwy
betonu, groby dają nam niechlubne świadectwo. Jerzy Waldorff
wymyślił przed laty akcję ratowania starych, dziewiętnastowiecznych
nekropolii. Czy komuś będzie się chciało odnawiać pomniki, które
dziś stawiamy?