Moje Idaho | Kalejdoskop kulturalny regionu łódzkiego
Proszę określić gdzie leży problem:
Proszę wpisać wynik dodawania:
8 + 9 =
Link
Proszę wpisać wynik dodawania:
8 + 9 =

Moje Idaho

Drukowany felieton trafia do czytelników spóźniony, uruchamiając sensy inne od tych, jakie towarzyszą jego pisaniu. Żyje kontekstem dni przyszłych, gdy teraźniejszość autora można co najwyżej poddać niepewnej rekonstrukcji.
To, co w tej refleksji jest pozbawioną wagi bagatelą, staje się esencją filmowej nostalgii – kaprysem medium, które funkcjonuje poza mechaniką nieustannej transmisji. Film tylko w części jest dziełem przynależnym autorom. Wypuszczony do widza staje się odpowiedzią na jego wrażliwość, emocje i przestrzeń odbioru. I tak też było w dniu pisania tych słów – w stulecie Niepodległej, gdy w poczuciu zbrzydzenia uciekłem w prywatność. 11 listopada przeżyliśmy apogeum ideologicznego wzmożenia, w które wciągnięto kino. Wyjście do kina stało się deklaracją plemiennego wsparcia. Jedni z wypiekami na twarzy przepowiadali w sukcesie Kleru rewoltę społeczną, inni na krytyce filmu zrobili błyskotliwą karierę w TVP Kultura. Trudno dziś mówić o Wajdzie bez politycznej deklaracji, trzeba też ostrożnie zachwalać Królikiewicza i Krauzego (gryząc się w język na wypadek omyłki w imieniu). Polaryzacja rozkroiła serca najtwardszych kinofilów – prywatną miłość do filmu uznano za grzech bezideowego eskapizmu.

Sięgnąłem więc po staroć. W blasku rac zatopiłem się w Trzeci sens krytyka literackiego i filozofa Rolanda Barthes’a. Nikt nie pisał o erotycznym doświadczeniu kina jak on. O odbiorze dzieła, które wymyka się słowom, oddziałuje intymnie i gubi ton oficjalnych znaczeń. Wybierał się do kin samotnie. Zachwycał arcydziełami i filmowym planktonem. Nadawał mu sensy własne, niedzielone z nikim, często na wieczność scalone z daną chwilą zatopienia się w obraz. Tak samo ja pamiętam „moje” filmy: Lenny’ego, oglądanego w atmosferze lęku przed stratą bliskiej osoby, Noc pełzaczy, która z nieuchwytnych powodów ukształtowała moją wrażliwość bardziej niż niejedno arcydzieło, twarz Aleksandra z eposu Bergmana, przez którą widzę telewizor i meblościankę dziecięcego domu, Powiększenie, którego sens nieporadnie tłumaczyłem kumplom podczas meczu piłki nożnej. Te filmy zostaną we mnie z moim naddatkiem – prywatnym, niedzielonym z nikim. Nie unieważnią zawartych w nich znaczeń, przeciwnie: wzmocnią je przez pryzmat paradoksalnych spostrzeżeń. Lenny pozostanie filmem o samotności i strachu (jest o nim też przecież), Noc pełzaczy to smutek nieodwzajemnionej miłości (choć to przeoczany przez widzów odprysk fabuły), Fanny i Aleksander aktualizuje konkretne wspomnienie z dzieciństwa, którego słodko-gorzkie smaki każdy z nas na swój sposób z Bergmana wyciąga, a Powiększenie – gdy siedząc na sflaczałej piłce do nogi rozważaliśmy ontologiczny status piłeczki tenisowej… Mam przed oczami wszystkie te twarze.

Rafał Syska


Dalszy ciąg felietonu można znaleźć w grudniowym "Kalejdoskopie" – do kupienia w Łódzkim Domu Kultury, punktach Ruchu S.A. , Kolportera, Garmond-Press i salonach empik. A także w prenumeracie (w opcji darmowa dostawa do wybranego kiosku Ruchu):
https://prenumerata.ruch.com.pl/prenumerata-kalejdoskop-magazyn-kulturalny-lodzi-i-wojewodztwa-lodzkiego?fbclid=IwAR0CJwQi1fl7y-1av7GdZlwB82ZmKdxZmMSef9uNO1G6RKt-b4HEX_KIB8o

Kategoria

Film