Takiej imprezy jeszcze w Łodzi nie było. Nawet mityczny festiwal Camerimage nie miał takiego rozmachu, dostępności, różnorodności propozycji, atrakcyjności oferty filmowej, liczby gości. Dlaczego zatem mam nieodparte wrażenie, że Transatlantyk przeszedł bokiem?
Takiej imprezy jeszcze w Łodzi nie było – trzeba szczerze
przyznać. Nawet mityczny festiwal Camerimage nie miał takiego
rozmachu, dostępności (wstęp bezpłatny), różnorodności propozycji,
atrakcyjności oferty filmowej, liczby gości. I nie chodzi o to, by
licytować się na wagę „filmowych” nazwisk. Wydano olbrzymie
pieniądze, o których miejscowi animatorzy markowych przedsięwzięć w
Łodzi mogą tylko pomarzyć. Za to widać było niezłą organizację i
działanie profesjonalnej kadry. Dlaczego zatem mam nieodparte
wrażenie, że Transatlantyk przeszedł bokiem?
Międzynarodowy Festiwal Filmu, Muzyki i Idei. Przez osiem dni
150 filmów w 23 sekcjach tematycznych, spotkania z reżyserami,
aktorami, producentami, artystami filmu, panele dyskusyjne,
wykłady, warsztaty dla profesjonalistów i amatorów, dla seniorów i
niedosłyszących, koncerty i konkursy kompozytorskie muzyki
filmowej, kino w łóżku i kino w restauracji – nie dało się zobaczyć
i doświadczyć wszystkiego. Więcej: przeciętny łódzki konsument
kultury, jeśli bardzo by się postarał, mógł wziąć udział w 1/3
wydarzeń, choć olbrzymia większość z nich była bezpłatna. Ten ogrom
różnorakich propozycji widać już na stronie internetowej festiwalu
– liczba podstron, zakładek i sekcji do wyboru mogła przerażać.
Łatwiej było posłużyć się papierowym programem dostępnym wszędzie
tam, gdzie odbywały się festiwalowe wydarzenia.
Lektura przejrzystego planu zachęciła mnie do uczestnictwa.
Starałem się wybierać projekcje powiązane ze spotkaniami czy
dyskusjami. Atrakcyjne wydało mi się to, że poza prezentacją samych
filmów festiwal poszerza moją wiedzę o świecie współczesnym,
próbuje przybliżać i tłumaczyć aktualne problemy społeczne. I tak
po obejrzeniu izraelskiego filmu „Dzień po żałobie” uczestniczyłem
w rozmowie na temat pomocy osobom, które straciły kogoś bliskiego.
Projekcję dokumentu hiszpańskiego „Mury” uzupełniła debata o
podziałach we współczesnym świecie, która odniosła się także do
problemu uchodźców. Tunezyjski film „Hedi” poszerzony został o
rozmowę na temat mało znanego kina krajów Afryki
Północno-Zachodniej. Pokaz „Nienawistnej ósemki” stał się z kolei
okazją do spotkania z Richardem Gladsteinem, producentem m.in.
wszystkich filmów Quentina Tarantino. Bez specjalnej okazji
porozmawiał z publicznością Tomasz Opasiński, autor plakatów do
festiwalu Transatlantyk, tworzący od 15 lat w Hollywood plakaty do
największych przebojów ekranu – m.in. „Transformers”, „Harry
Potter”, „Hulk”, „Amelia”.
Miałem też okazję posłuchać wspomnień Irene Jacob związanych z
jej pracą z Krzysztofem Kieślowskim, oraz rad, jakich udzielała
młodym aktorom w Szkole Filmowej. Uczestniczyłem w niesamowitych
prezentacjach filmów wirtualnej rzeczywistości – najnowszego medium
wizualnego, którego język dopiero się tworzy, którego przeznaczenie
jeszcze nie zostało przesądzone. Wejście w wirtualną rzeczywistość
było absolutnie wyjątkowym doświadczeniem. Podobnie nowe, choć może
nie tak oszałamiające, było dla mnie obserwowanie młodych
kompozytorów z całego świata, którzy na żywo improwizowali
muzykę do filmu animowanego, który po raz pierwszy widzieli chwilę
wcześniej. Uczestnicy drugiego konkursu kompozytorskiego
prezentowali swoją muzykę, którą w warunkach domowych stworzyli do
dwóch krótkich filmów zadanych przez organizatorów przed
festiwalem. Choć nie raz byłem na planie filmowym i rozmawiałem z
niejednym kaskaderem, spore wrażenie zrobiły na mnie warsztaty
kaskaderskie.
Wszystko to działo się w różnych częściach miasta – gale
otwarcia i zamknięcia w Teatrze Wielkim, projekcje i spotkania,
warsztaty i prezentacje w kinie Helios, Szkole Filmowej i EC1
Wschód, konkursy kompozytorskie i popisy kaskaderskie w Łódzkim
Domu Kultury i wokół niego, koncerty i wykłady oraz projekcje w OFF
Piotrkowska.
Były to ciekawe i pouczające doświadczenia, jednak często
towarzyszyło mi uczucie zażenowania spowodowane pustkami na
widowni. Bywało, że po projekcji na spotkaniu zostawało siedem
osób. Niezależnie od tego, czy czekała na nie przedstawicielka
fundacji Nagle Sami czy Tomasz Raczek lub Irene Jacob. W ogóle,
mówiąc delikatnie, nie było tłumów na tym festiwalu. Jan A.P.
Kaczmarek, dyrektor Transatlantyku na inauguracji przyznał, że w
Poznaniu, skąd Łódź importowała imprezę, w najlepszym roku było 70
tys. widzów. Według organizatorów, na pierwszą łódzką edycję
festiwalu wybrały się 32 tysiące osób, z czego grubo ponad połowa
na filmy w kinie Helios.
W chwilach zażenowania pytałem sam siebie, czy to jest impreza
dla Łodzi. Czy warto było wydać 4,5 mln zł publicznych pieniędzy,
żeby zorganizować wielki festiwal w pustych salach? Dlaczego tak
się stało? Z winy organizatorów, którzy nie potrafili swoich
działań odpowiednio wypromować, czyli, jak pisał Łukasz Kaczyński
na łamach „Dziennika Łódzkiego”: „przydać imprezie blasku, znamion
wydarzenia wyjątkowego”? A może organizatorzy mieli pecha, bo w tym
samym czasie trwały Mistrzostwa Europy w Piłce Nożnej, w których
tak dobrze spisywali się nasi? Może miejsce było niedobre – kino
Helios w Sukcesji, która na co dzień – nie ukrywajmy – świeci
pustkami.
Czy jest w Łodzi, 700-tysięcznym mieście uniwersyteckim, choć
bez tradycji mieszczańskich, publiczność dla wielkiego festiwalu,
takiego jak Transatlantyk? Czy jest tu wystarczająca liczba osób
zainteresowanych uczestnictwem w tylu wydarzeniach kulturalnych,
nawet jeśli udział w nich jest bezpłatny? Odpowiedzmy sobie
szczerze na to pytanie, zamiast szukać dziury w całym, że program
nie taki, goście nie ci, łóżka brzydkie i brak wartości dodanej.
Obawiam się, że nie ma wystarczającej grupy odbiorców dla takiej
oferty. Przyznaję to z żalem, bo chciałbym, żeby Transatlantyk
zadomowił się w Łodzi i będę go wyczekiwał w przyszłym roku. Z
drugiej strony rozsądniej (oszczędniej) byłoby jednak zrezygnować.
Ale może warto się zastanowić nad skutecznymi metodami
zaimportowania również publiczności – z korzyścią dla miasta i
festiwalu.
Bogdan Sobieszek