– Staramy się udowodnić wszystkim „życzliwym obserwatorom”, którzy
twierdzą, że na Polańskim i Kieślowskim to się ta szkoła skończyła, że
nie mają racji - mówi Mariusz Grzegorzek, rektor PWSFTViT.
Bogdan Sobieszek: – W tym roku przypada 65-lecie istnienia
szkoły filmowej w Łodzi. Głównym punktem inauguracji roku
akademickiego 11 października jest nadanie doktoratu honoris causa
Michaelowi Haneke. Czy to wybór znaczący? Mówi, jakie kino, czy
ogólniej: jaka postawa twórcza jest dla szkoły ważna?Mariusz Grzegorzek, rektor PWSFTViT: – W czasach, kiedy kino
strasznie fermentuje i zalewa nas powodzią obrazów, udało nam się
uhonorować kogoś, kto udowadnia, że poszukiwanie prawdy jest
najważniejszą wartością kina, kogoś, kto nie jest kuglarzem
filmowym, nie stawia na efekt, a przeciwnie – jest mędrcem,
filmowym filozofem. Wybór Hanekego pokazuje, że staramy się chronić
coś, co w dzisiejszym świecie jest zagrożone – poczucie sensu. Żeby
nie wyjmować z tyłka banana podczas skoku na trampolinie, chociaż
to zawsze będzie miało oglądalność i zawsze znajdą się na to
pieniądze.
Nieraz mówił pan, że szkołę trzeba reformować, że jest
za dużo kierunków, za dużo studentów, co zaburza model pracy mistrz
– uczeń. Jak przebiegają zmiany?
– Szczęściem w nieszczęściu jest niż demograficzny. Dzięki
niemu bez walki część kierunków zaocznych wygasa samoistnie. Nie
kontynuujemy naboru. W pierwszym roku kadencji cała moja energia
poszła na to, żeby znaleźć możliwie największą liczbę punktów
stycznych pomiędzy wydziałami na poziomie programowym. Pojawiają
się zajęcia wspólne dla różnych kierunków. Docieranie się studentów
we wspólnym, programowym działaniu – to jest dla nas najważniejszy
rodzaj doświadczenia.
Zdaję sobie sprawę, że zapowiedź podłożenia pod tę szkołę sześciu
granatów i wysadzenie wszystkiego w powietrze, czyli wielka
rewolucja, brzmi efektownie, ale nie ma żadnego sensu. Zmiany
planować trzeba na tyle dynamicznie, na ile to możliwe, to proces
obliczony na całą kadencję. Fajerwerków nie ma, ale jest praca,
wzięcie odpowiedzialności i nieustanna zachęta do rewidowania
postaw, sposobu myślenia i… są pierwsze owoce.Do czego zatem w historii i tradycji szkoły chciałby
się pan odwoływać, kształtując jej przyszłość?
– Zawsze staram się przestrzegać zdrowej relacji pomiędzy
szaleństwem i metodą. Ta szkoła jest bardzo specyficznym miejscem,
co udało się sportretować w filmie Marii Zmarz-Koczanowicz i
Grażyny Kędzielawskiej pod tytułem „Szkoła”. Ma program, uczy
czegoś bardzo wymiernego, warsztatu, technologii, sposobu myślenia,
ale relacja między studentem a pedagogiem jest bardzo żywym i
niekonwencjonalnym zjawiskiem. Tu dzieją się rzeczy, które na
innych uczelniach wyższych są nie do pomyślenia – szalone,
wariackie. To ma swoje dobre i złe strony. Daje wolność, która jest
strasznie ważna, ale też nadmiernie anarchizuje niektóre procesy.
Jednak mimo wszystko trzeba to pielęgnować. Dlatego nie lubię
prymusów, harcmistrzów Polski Ludowej, nie lubię naprawiaczy,
wypełniaczy tabelek, którzy chcieliby wszystko ująć w programy i
procedury, bo to by tę szkołę zabiło. Trzeba jednak sytuację tak
regulować, żebyśmy nie popadli w jakiś flowerowo-powerowy
pląs.
W dzisiejszym filmie z jednej strony mamy klasyczne
kino narracji o świecie i o człowieku, a z drugiej nowe technologie
(formaty cyfrowe, wielość kanałów dotarcia), nowe media intensywnie
zawłaszczane przez komercję i reklamę. Jaką postawę wobec tych
tendencji przyjmuje szkoła?
– My się komercją w ogóle nie zajmujemy, ale jeśli ktoś chce,
to niech ją sobie robi. Uważamy, że bardzo solidne przygotowanie
warsztatowe i myślowe pozwala dobrze i dynamicznie zmontować ujęcia
polegające na tym, że ktoś jedzie samochodem, który ktoś inny chce
sprzedać, albo podaje przez próg jakiejś pani pizzę, bo ktoś chce
ją sprzedać. Są na to dowody, ponieważ mnóstwo naszych operatorów i
reżyserów pracuje z sukcesem w agencjach reklamowych. Zresztą
podziały na „cacy i be” odeszły do lamusa. System nauczania się
zmienił. Kiedy studiowałem, a nawet wtedy, kiedy zaczynałem pracę
nauczyciela, precyzyjnie ogarnięta struktura filmu, opracowanie
scenopisu, rozwiązań inscenizacyjnych przed wejściem na plan
zdjęciowy było warunkiem dopuszczenia studenta do realizacji filmu.
Dziś rozumiemy, że forma filmowa bardzo się zmieniła i że student
ma prawo, jeżeli tego nie czuje, nie robić bardzo precyzyjnie
zaplanowanego filmu. Staranne przygotowanie improwizacji,
ogarnięcie energii, które hulają na planie, jest zawsze
najważniejszym zadaniem. Są profesorowie i studenci, którzy
potrzebują oparcia w podręczniku i zestawie reguł. Nie negujemy
tego, ale chcielibyśmy kształtować ludzi, którzy są artystami,
świadomymi osobami, mają światopogląd i jako artyści dzielą się z
nami swoją własną unikalną opinią, emocją, filmowym charakterem
pisma. Nowe technologie obecne są w naszych programach, staramy się
nadążać za ich rozwojem. Ale to sens, przekaz jest najważniejszy.
Człowiek wysyłający komunikat do człowieka.
Jubileusz w październiku, ale zaczęliście świętować w
Polsce dużo wcześniej…
– Na przełomie maja i czerwca przy okazji festiwalu filmów
dokumentalnych w Krakowie pokazywaliśmy panoramę dokumentów, które
powstały w szkole. W kinie Pod Baranami z widzami spotkali się nasi
wykładowcy: Jacek Bławut, Maria Zmarz-Koczanowicz i Grażyna
Kędzielawska.
Mocno zaznaczyliście też swoją obecność na festiwalu
polskich filmów fabularnych w Gdyni.
– Chcieliśmy przypomnieć ludziom z branży i tym, którzy
aktywnie interesują się filmem, że szkoła jest i tętni życiem.
Swoje etiudy studenckie zaprezentowali uznani dziś reżyserzy
młodszego pokolenia – Małgorzata Szumowska, Xawery Żuławski,
Sławomir Fabicki, Grzegorz Zgliński, Borys Lankosz, Filip
Marczewski, Jan Komasa i Bodo Kox – a po projekcjach spotkali się z
widzami. Rozmawialiśmy też o montażu filmowym na przykładzie
„Dziewczyny z szafy”. Bohaterką i prowadzącą spotkanie była Milenia
Fiedler, wybitna polska montażystka, jeden z filarów naszej Katedry
Montażu. To ona montowała z Bodo Koxem jego debiut fabularny.
Studenci Wydziału Aktorskiego w improwizowanym show pokazali, jak
wygląda dziwna i czasem bolesna konfrontacja popularnych wyobrażeń
pod tytułem „chciałabym lub chciałbym być gwiazdą serialu
filmowego” z rzeczywistością – oczekiwaniami wobec studentów i
programem kształcenia, jaki Wydział Aktorski oferuje młodym
ludziom.Ponadto w Panoramie Kina Polskiego pokazany został
pełnometrażowy film dyplomowy „Jaskółka” Bartosza Warwasa, a w
Konkursie Młodego Kina wzięło udział 12 innych szkolnych produkcji.
To miała być demonstracja siły?
– Staraliśmy się udowodnić wszystkim „życzliwym obserwatorom”,
którzy twierdzą, że na Polańskim i Kieślowskim to się ta szkoła
skończyła, że nie mają racji. Cały czas kształcimy młodych
filmowców, którzy stanowią frontową siłę polskiej kinematografii. Z
drugiej strony szkoła jest solą w oku środowiska tak zwanej
warszawki. Wszyscy by woleli, żeby tak prestiżowe miejsce było w
stolicy. Nie lubię operować tymi kategoriami
regionalno-zakompleksiono-łódzkimi, ale trudno nie zauważyć, że ze
strony wielu instytucji, na przykład Polskiego Instytutu Sztuki
Filmowej nie dostajemy takiej pomocy, jakiej moglibyśmy się
spodziewać i nie chodzi tu o jakieś wygórowane wymagania. Trzeba
strasznie walczyć, żeby renoma i uznanie dla szkoły znalazły
odzwierciedlenie w konkretnych decyzjach. Dlatego przypominamy o
sobie, o naszym potencjale i zaczynamy dopominać się o swoje.
Jakie atrakcje związane z jubileuszem czekają nas w
Łodzi?
– Rocznica zbiegła się z oddaniem do użytku hotelu Double Tree
by Hilton, który wzniesiono w miejscu dawnej Wytwórni Filmów
Fabularnych. W połączeniu z odremontowanymi halami koncertowymi
klubu Wytwórnia tworzy ciekawy kompleks. Dlatego inauguracja
odbędzie się właśnie tam. Uroczystość będzie połączona ze zjazdem
absolwentów. Jednak najważniejszą atrakcją jest obecność Michaela
Haneke. To, że reżyser przyjął naszą propozycję natychmiast, jest
źródłem ogromnej satysfakcji. Następnego dnia po inauguracji
odbędzie się w szkole jego kurs mistrzowski – spotkanie ze
studentami, z publicznością, rozmowa o kinie. Po wyjeździe gościa
rozpocznie się dzień otwarty przy Targowej, którego organizacją
opiekuje się samorząd studencki.
Co jeszcze przygotowaliście, by uczcić rocznicę
szkoły?
– W Ośrodku Propagandy Sztuki zostanie otwarta wielka wystawa
przygotowana przez naszą Katedrę Fotografii. Wydamy również
niekonwencjonalny album, rodzaj artbooka o szkole. Eseje wizualne
na różne związane ze szkołą tematy zrobiło bardzo dużo ludzi –
wśród nich zupełnie młodzi, którzy do szkoły mają zaskakujący,
oryginalny stosunek. Są tam fragmenty poświęcone wybitnym
postaciom, np. Marii Kornatowskiej, Wojciechowi Hasowi czy
Konstantemu Lewkowiczowi, autobiograficzne eseje np. Ryszarda
Lenczewskiego, Zbigniewa Rybczyńskiego czy mój, a czasami zupełnie
luźne wizualne improwizacje.
Położyliście duży nacisk na promocję, dowodzi tego
choćby wspomniana obecność szkoły na festiwalach w Krakowie i
Gdyni.
– Oprócz tego opracowujemy nową identyfikację wizualną szkoły,
nową stronę internetową. Rozstrzygnęliśmy konkurs na krótkie filmy
promujące naszą uczelnię. Mamy trzy utwory zrealizowane każdy w
innej konwencji, które będą prezentowane przy okazji wszystkich
imprez jubileuszowych, a potem znajdą się w Internecie. Jeden z
nich, nakręcony przez Martę Prus w Argentynie, spodobał mi się
szczególnie, bo nie jest typowym filmem promocyjnym. Jest trochę
surrealny, liryczny, a trochę zabawny. Staramy się dawać sygnał, że
chcemy myśleć sensownie, poruszając się niekoniecznie po utartych,
wyżłobionych do granic możliwości kostkach brukowych.
Rozmawiał: Bogdan Sobieszek