Muzeum Kinematografii w Łodzi – jedyna taka instytucja w Polsce – istnieje od 30 lat i wygląda na to, że znalazło się w momencie dla siebie przełomowym. Na horyzoncie pojawiła się bowiem konkurencja w postaci Narodowego Centrum Kultury Filmowej.
Muzeum Kinematografii w Łodzi – jedyna taka instytucja w
Polsce – istnieje od 30 lat i wygląda na to, że znalazło się w
momencie dla siebie przełomowym. Na horyzoncie pojawiła się bowiem
konkurencja w postaci Narodowego Centrum Kultury Filmowej. Czy to
powinno skłonić muzeum do zmiany strategii działania? Punktem
odniesienia mogłoby być podsumowanie ostatniej dekady działalności
instytucji zawarte w książce przygotowanej przez naukowców z
Uniwersytetu Łódzkiego. Nowa dyrektor placówki uważa, że ocena
filmowznawców jej nie dotyczy.
Kierownictwo Muzeum Kinematografii na czteroletnią kadencję
Marzena Bomanowska objęła w styczniu 2015 roku. Niemal pół roku
wcześniej wygrała konkurs na to stanowisko ogłoszony przez łódzki
magistrat. Działo się to w atmosferze konfliktu, ponieważ poprzedni
wieloletni dyrektor i współtwórca muzeum Mieczysław Kuźmicki
uważał, że niesłusznie odprawiono go na emeryturę. Temperaturę
tamtych lipcowych dni podnosił jeszcze fakt, iż – poza ogólnikowym
uzasadnieniem – temu, co robił dotąd dyrektor Kuźmicki, nie
przeciwstawiono kompleksowej wizji zmiany muzeum na lepsze.
Przeciwnie – następczyni trzymała swój program w tajemnicy,
tłumacząc się obawami przed konkurencją. Dopiero po roku
urzędowania udało mi się namówić Marzenę Bomanowską na rozmowę na
ten temat. Po otrzymaniu niniejszego tekstu do akceptacji odmówiła
autoryzowania swoich wypowiedzi, twierdząc, że zostały wyrwane z
kontekstu. Dlatego nie pozostało mi nic innego jak zrelacjonować
jej opinie.
Do muzeum Bomanowska przyszła z pomysłem wystawy poświęconej
filmowi „Ida” Pawła Pawlikowskiego. Planowano wtedy otwarcie
ekspozycji „Filmy Andrzeja Wajdy w światowym plakacie filmowym”,
która miała premierę na festiwalu w Gdyni. Wajda musiał jednak
poczekać. „Idę” Bomanowska zapisała już w swoim programie na
konkurs, bo była przekonana, że jest to film w polskiej
kinematografii wyjątkowy. Wystawa pokazana między ogłoszeniem
nominacji a nocą oscarową spowodowała, że do muzeum przyszło bardzo
dużo ludzi, również takich, którzy tu wcześniej nie
bywali.
Największym kapitałem muzeum według nowej dyrektor jest jego
siedziba – pałac Scheiblera – oraz kręcony m.in. w pałacowych
wnętrzach film Andrzeja Wajdy „Ziemia obiecana”. Legendę filmu,
książki i pałacu zamierza wykorzystać z pożytkiem dla muzeum.
Dyrektor postanowiła poświęcić się temu, żeby muzeum
unowocześnić, umiędzynarodowić, otworzyć, zachęcić do odwiedzania
inne grupy, a nie tylko małe dzieci i wycieczki szkolne, robić
trochę mniej typowe przedsięwzięcia. Żeby mieć tutaj tłum nie tylko
w czasie Nocy Muzeów, ale także na wernisażach – tak jak to było w
wypadku wystawy o „Idzie”.
Podstawowe porządki, od których zaczęła Bomanowska, to
robienie wystaw w wersji dwujęzycznej. To samo dotyczyło nowej
strony internetowej, która teraz „wygląda lepiej i lepiej
funkcjonuje”. Pani dyrektor chce rozwijać działalność edukacyjną
(co również miała zapisane w programie). Odziedziczyła, jak sama
przyznaje, nieźle działający Mały Kinematograf – cykl niedzielnych
spotkań twórczych dla małych dzieci. Przebudowana została wystawa
poświęcona animacji. Ale jakby na przekór nowej nazwie „Pałac pełen
bajek” na muzealnym strychu zrobiło się teraz bardziej
przestronnie, żeby nie powiedzieć pusto, niż przed modernizacją,
jakby sporo eksponatów ubyło. ¬ Teraz każda ze słynnych postaci
filmowych ma swoją przestrzeń i scenografię. Zdaniem Bomanowskiej,
to już może służyć także dzieciom nieco starszym. Pracownicy muzeum
uczą, jak zrobić film animowany, a efekty tej pracy zostaną
pokazane na dużym ekranie Kinematografu.
Latem w pałacu pojawiły się Muminki. Tove Jansson w drugiej
połowie lat 70. wybrała łódzki Se-ma-for, a nie studio Disneya na
miejsce powstania serialu o Muminkach. Z okazji 70-lecia wydania
pierwszej książki o sympatycznych trollach w Muzeum Kinematografii
zorganizowano zajęcia edukacyjne dla dzieci – rysowanie, robienie
minifilmiku animowanego, zajęcia kulinarne, budowanie muminkowych
ogródków.
Nie będzie przesadą stwierdzenie, że w ofercie muzeum
pozostało wiele wydarzeń, które są tu organizowane od dawna. Na
przykład cykle wystawiennicze „Amanci filmowi”, „Plakaty minionej
epoki”, spotkania ze znanymi postaciami środowiska filmowego (m.in.
cykl „Klany filmowe”), prezentacje książek, „Spotkania z
Scheiblerami”. Nadal odbywa się impreza o wieloletnich tradycjach –
poświęcony filmowi dokumentalnemu Festiwal Mediów „Człowiek w
zagrożeniu”. Nowością są spacery po Łodzi śladami plenerów
filmowych, połączone zwiedzanie muzeum i Szkoły Filmowej czy gra
detektywistyczna – odkrywanie tajemnic pałacu Scheiblera.
Wydarzeniem ostatnich miesięcy była wystawa poświęcona
wybitnemu operatorowi Jerzemu Sobocińskiemu. Otwarcie ekspozycji z
2014 roku „Filmy Andrzeja Wajdy w światowym plakacie filmowym”
zaplanowano na 6 marca w 90. urodziny reżysera. W połowie roku w
EC1 ma zostać otwarta przygotowana przez muzeum wystawa „Filmy
Romana Polańskiego w światowym plakacie filmowym”.
Tak jest. A jak Marzena Bomanowska chciałaby, żeby było?
Bardzo jej zależy, żeby wystawy w Muzeum Kinematografii były takie
jak te, które się robi na świecie – wymienia pokazywaną w Krakowie
ekspozycję poświęconą Stanleyowi Kubrickowi albo wystawę o Pier
Paolo Pasolinim, którą widziała w Rzymie. To ogromne
przedsięwzięcia dotyczące twórczości, ale także szerokiego
kontekstu kulturowego i politycznego.
Zdaniem Bomanowskiej, Łodzi należy się duże muzeum kina
polskiego. Tu następuje długa lista wystaw stałych, jakie powinny
się tam znaleźć. Takie muzeum trzeba by stworzyć od podstaw, pałac
Scheiblera jest na to za mały, a poza tym roczny budżet Muzeum
Kinematografii to 2,5 mln zł – tyle kosztowała wystawa Kubricka w
Krakowie. Muzeum Polin w Warszawie prawie dwa miliony przeznacza na
samą edukację. Jakie więc są szanse, żeby w Łodzi robić rzeczy
znaczące?
Budżet – od lat taki sam – pozwala zaledwie na utrzymanie
Muzeum Kinematografii przy życiu (ostatnio placówka dostała 8 mln
zł z funduszy unijnych na modernizację). Podstawową sprawą jest
gromadzenie i opracowywanie zbiorów. Dyrektor marzy o zakupie
oryginalnego kinematografu braci Lumière. Na to jednak i na
przygotowanie atrakcyjnej oferty kulturalnej – wystawy, katalogu,
spotkania, serii działań edukacyjnych – trzeba znaleźć dodatkowe
środki z konkursowych programów Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa
Narodowego, Narodowego Centrum Kultury, Polskiego Instytutu Sztuki
Filmowej. Żeby z nich jednak skorzystać, konieczne jest posiadanie
wkładu własnego. Ten powinny zagwarantować władze miasta. Z drugiej
strony tryb przyznawania grantów uniemożliwia planowanie projektów
z większym wyprzedzeniem. Nie da się zrobić dużej wystawy o
wybitnym twórcy w parę miesięcy.
Dlatego konieczna jest współpraca z innymi instytucjami.
Łącząc siły dwóch, trzech podmiotów, można więcej osiągnąć.
Priorytetowe jest współdziałanie ze Szkołą Filmową, ze studiem Opus
Film. To PISF zaproponował muzeum zrobienie wystawy „Polskie drogi
do Oscarów”, Filmoteka Narodowa partnerowała organizacji pokazu
przemontowanej wersji „Potopu” z udziałem Jerzego Hoffmana. Był
plan, żeby w styczniu rozpocząć współpracę z EC1 i otworzyć tam
wystawę poświęconą Romanowi Polańskiemu (premierę miała na ostatnim
festiwalu w Gdyni). Okazało się, że we wnętrzach EC1 nie ma jak
powiesić wystawy, bo nie wolno naruszyć zabytkowych murów. Trzeba
zbudować system specjalnych ścian, które będą służyły do
prezentacji ekspozycji. Do tego jednak potrzebny jest przetarg i
czas na wykonanie konstrukcji. Termin otwarcia wystawy Polańskiego
w EC1 się przesunął, ale, jak zapowiada Bomanowska, powstanie
specjalny aneks do niej, żeby podkreślić związki reżysera z Łodzią.
Do wystawy poświęconej Wajdzie będzie aneks dotyczący „Ziemi
obiecanej”.
Oczywistym wydaje się, że nawet najlepszy dyrektor niewiele
zdziała bez zespołu współpracowników, bo kimże jest generał bez
armii. Dyrektor Bomanowska zastała w muzeum grupę pracowników,
którzy przeszli na emeryturę, a nadal byli zatrudnieni na częściach
etatów. Była zaskoczona, jak niewiele pracuje tu osób po
filmoznawstwie. Są też tacy, którzy zajmują się działalnością
merytoryczną, a nie skończyli studiów. A przecież koszty
zatrudnienia na etacie młodego wykształconego filmoznawcy są niższe
niż półetatowca na emeryturze. Kolejne zaskoczenie: w ostatnich
miesiącach przed objęciem stanowiska przez nową panią dyrektor
zatrudnienie wzrosło o pięciu pracowników – z 49 do 54 osób. Jak
ułożyły się relacje?
Dyrektor Bomanowska wcześniej pracowała w „Gazecie Wyborczej”
i w Szkole Filmowej jako jej rzecznik. Zaczynając w nowym miejscu,
była przygotowana na to, że spotka się z dystansem, lekkim
niedowierzaniem. Wśród załogi panuje też pewna dezorientacja, bo
wielu pracowników, mówiąc oględnie, nie bardzo wyczuwa intencje
szefowej – ku czemu zmierzamy i jakimi środkami mamy ten cel
osiągnąć. Pani dyrektor na szczęście dostrzega w zespole kilka
osób, które są z muzeum bardzo związane i bardzo im na nim zależy,
mimo nienajlepszych warunków pracy i płacy. Innowacją wprowadzoną
przez dyrektor Bomanowską jest dwuosobowy dział promocji, który
zajmuje się obsługą strony internetowej i profilu muzeum na
Facebooku, rozsyłaniem newsletterów, współpracą z
mediami.
Tymczasem pod bokiem wyrosła muzeum konkurencja (w dostępie do
miejskiej kasy i do publiczności) – zadania i zakres działań
Narodowego Centrum Kultury Filmowej (wspieranego z budżety
ministerstwa kultury) z siedzibą w EC1 Wschód w zasadzie pokrywają
się z tym, do czego powołano Muzeum Kinematografii. W centrum
zaplanowano również utworzenie ścieżki edukacyjnej poświęconej
historii filmu. Jednak Marzena Bomanowska jest gotowa na współpracę
z NCKF. Chciałaby chociaż raz w roku pokazać w przestrzeni EC1 dużą
wystawę. Uważa, że w Łodzi potrzeba tylu inicjatyw filmowych, że
dla każdej instytucji będzie zajęcie.
W książce „Kultura filmowa współczesnej Łodzi” pod redakcją
Ewy Ciszewskiej i Konrada Klejsy znalazł się rozdział „Od Singapuru
do Toronto – Muzeum Kinematografii w Łodzi, kolonialne pułapki i
osierocone obiekty”. To, co napisał Michał Pabiś-Orzeszyna z
Katedry Mediów i Kultury Audiowizualnej Uniwersytetu Łódzkiego,
stanowi ciekawy kontekst dla działalności muzeum dziś, nawet jeśli
tekst powstał za czasów poprzedniego dyrektora.
Autor najpierw analizuje działalność muzeum i zderza ją z
postulatami nowej muzeologii (zakładającej całkowite otwarcie,
oddanie muzeum społeczeństwu), zauważa nadmierne uzależnienie od
PISF, by na koniec wskazać możliwe scenariusze rozwoju instytucji.
Według niego łódzkie muzeum nie zajmuje się filmem, a
„kinematograficznymi sierotami”, marginaliami dziedzictwa kinowego
– gromadzi plakaty, zdjęcia z planu, sprzęt wychodzący z użytku.
Nieco karykaturalnego wyrazu nabiera sugestia jakoby sensem pracy
muzealników z pałacu Scheiblera było pieczołowite rozprostowywanie
starych plakatów. Pabiś-Orzeszyna stawia przed Muzeum
Kinematografii postulat większego krytycyzmu, negowania kanonu,
nieposłuszeństwa wobec „protokołów kultury wysokiej”. Zaleca
położenie nacisku na dialogiczność i interaktywność wystaw. Choć
postuluje zacieśnienie współpracy między akademikami a archiwistami
(muzealnikami), uważa, że to dzieci „odłamujące palce Birkuta”
(aluzja do słynnego posągu z filmu Wajdy, który stoi we foyer
Kinematografu) powinny być modelową publicznością muzeum ze względu
na profaniczną energię i skłonność do zadawania niewygodnych
pytań.
Użycie nacechowanego słownictwa „marginalia”, „sieroty”,
„śmietnik” znacznie osłabia deklarowaną przez autora sympatię dla
poświęcenia się muzealników niechcianym artefaktom. Bezceremonialne
podejście i dosyć surowe wnioski kontrastują z przywoływaną w
tekście wysoką samooceną pracowników Muzeum Kinematografii
usankcjonowaną przecież przez nagrody dla instytucji i sukcesy
wystaw. Nic dziwnego, że tekst został przyjęty przez pracowników
jako niesprawiedliwy atak. Praca Michała Pabisia-Orzeszyny chyba
jednak bardziej wygląda na nieprzychylną muzeum niż jest w
rzeczywistości. Zbyt słabo akcentuje fakt, że strategia działania
muzeum ma swe źródła przede wszystkim w wadliwym systemie
finansowania instytucji kultury. Poza tym to tylko opinia
obserwatora z zewnątrz, jedna z wielu możliwych, o tyle ważna, że
może się stać punktem odniesienia dla tych, którym zależy na
rozwoju Muzeum Kinematografii.
Bogdan Sobieszek