Tomasz Cieślak recenzuje dla nas książkę Izabeli Kawczyńskiej Chłopcy dla Hekate.
Jak szybko dosięga nas ciemność
Dojrzała, fascynująca, trudna i kusząca książka poetycka o
cielesności, zmysłowości i – przeczuciu śmierci. Tak pisałem w
„Kalejdoskopie” sześć lat temu, omawiając poprzedni tom Izabeli
Kawczyńskiej, Largo. Przepraszam za niezręczność cytowania
samego siebie, ale nie mogłem nie przypomnieć sobie tych słów,
podejmując próbę omówienia najnowszego zbioru wierszy poetki,
Chłopcy dla Hekate. Czterdzieści elegii, wydanego jesienią
minionego roku przez łódzką Kwadraturę (od razu dopowiem: ze
świetnymi ilustracjami Karoliny Matyjaszkowicz).
To zbiór w pewnych aspektach podobny do poprzednich, ale też
wyjątkowo odrębny i niezwykły. Po pierwsze: tak bardzo jest inny w
swojej lirycznej konstrukcji od Largo, a tym bardziej od
debiutanckiego Luna i pies. Solarna soldateska (2008),
ponieważ, o ile język poprzednich tomów, zwłaszcza
pierwszego, charakteryzowały wizyjność i nagromadzenie metafor (aż
do rozbuchania), to w najnowszej swojej książce Kawczyńska
konsekwentnie dyscyplinuje język i obrazowanie. Owszem, są one
nadal bogate, nacechowane wieloma kulturowymi aluzjami i
odniesieniami do tradycji, ale też wydają się świetnie
funkcjonalne, może nawet – niezbędne dla budowania sensów. Po
drugie jednak: tom Chłopcy dla Hekate bezpośrednio
koresponduje z Largo w tym, że jest jeszcze bardziej
dojrzałą, fascynującą i trudną książką. Właśnie – trudniejszą, bo
opartą wprost o doświadczenia graniczne: cielesności w bólu i
cierpieniu, zmysłowości chyba teraz niemożliwej, a przynajmniej
niezwykle trudnej, wreszcie: śmierci – bezpośrednio doświadczonej,
bo przeżytej jako utrata najbliższej osoby. I, po trzecie,
jakkolwiek piszę to niechętnie, bo bez należytego dystansu – tom
jest do głębi poruszający i wzruszający, ponieważ trudno w jego
lekturze nie uwzględnić wyrazistego wątku autobiograficznego,
trudno nie odczytać go jako zwierzenia wyrastającego z
autentycznego, tragicznego doświadczenia, a to zawsze mnie
onieśmiela, gdyż wszelkie uwagi recenzenckie wydają się w tym
kontekście po prostu nieistotne.
Najważniejszym tematem nowego zbioru Kawczyńskiej jest śmierć,
utrata, która stanowi dla kobiecego (to ważne) podmiotu wierszy
egzystencjalne i emocjonalne wyzwanie. Bohaterka tych liryków
wykonuje pracę żałoby („Żałoba, jak wszystko, jest pracą.” –
czytamy na samym wstępie, w pierwszym wersie otwierającego tom
wiersza). Śmierć jest tu przejmująco rozpamiętywana, ale staje się
też innym rodzajem wyzwania – by znaleźć język dla jej wyrażenia,
dla nazwania, język możliwie bliski doświadczeniu, lecz przecież
poetycki, więc estetycznie nacechowany i zorganizowany. Po co
nazywać, po co ubierać w słowa? By spróbować zrozumieć, oswoić,
może nawet – pogodzić się, a na koniec – usensownić? „O takiej
próbie, takim wysiłku traktuje chyba ostatni wiersz,
Chrysalis, przesłaniający jednocześnie i odsłaniający
istotę zapisanego w tomie doświadczenia. Najpierw chrysalis – to
poczwarka, stadium rozwoju motyla. Coś niezwykle istotnego zostało
przez tytuł utworu dopowiedziane, odsłonięte (choć przecież w
trakcie starannej lektury wcześniejszych wierszy odnaleźliśmy już
wystarczająco dużo śladów, by nazwać stratę, o której mowa).
Otwierające liryk słowa („Kiedy umarło dziecko, myślałam, że nie
przetrzymam tego, ale przetrzymałam”) zdają się to poczucie
odsłonięcia potwierdzać, jednak okazuje się, że to nie intymne
wyznanie podmiotu, lecz wypowiedź jakiejś innej kobiety („mówi
ona.”). Pogodzenie się ze stratą nie dokonuje się zatem, inaczej
niż w cyklu Trenów Kochanowskiego, choć droga, jaką
przebyła bohaterka Kawczyńskiej, bliska jest w pewnej mierze
doświadczeniu podmiotu mówiącego Trenów. Znajdziemy dalej
w wierszu Kawczyńskiej okrutnie i paradoksalnie brzmiące zdanie:
„Zaczynam rozumieć/ pożytki ze straty.” – ale tym ‘pożytkiem’ nie
jest, jak była u Kochanowskiego, metafizyczna zgoda na śmierć,
powrót do religijnej harmonii, pogodzenie z Bogiem i światem.
Ta zresztą kwestia to drugi najważniejszy temat zbioru. Tom
Chłopcy dla Hekate jest przejmującym rozpamiętywaniem
śmierci, zapisem rozpaczy (tej „błękitnej carycy, suki”), aż po
krańcową bezsilność, aż po głęboką depresyjną dezintegrację osoby
doświadczonej śmiercią. Jednak równie ważna jest właśnie owa
perspektywa metafizyczna, obecna u Kawczyńskiej stale, choć w
różnym natężeniu, od parafraz i kryptocytatów wersów biblijnych i
modlitewnych począwszy, po wyznania wprost, wyznania raz zwątpienia
(„Nie jestem pewna, / kto robi dzień”), a kiedy indziej oddalenia,
jak ta przejmująca apostrofa do Absolutu, wywiedziona z Trenu
X Kochanowskiego: „ale to jedno im powiedz, jeśli już muszą, /
ale to jedno im powiedz, żeby nie wymyślali nic / na okoliczność
boga, zwłaszcza jeśli jest miłością, / kochany, to im powiedz,
gdziekolwiek jesteś, czymkolwiek.” No właśnie: Kochanowski!
Jakkolwiek w podtytule tomu Kawczyńska dopowiedziała:
Czterdzieści elegii, to jej wiersze są trenami:
emocjonalnymi, przejmującymi, osobistymi zapisami żałoby, żałoby, w
której, jak pisze, „mogę niewiele, więc mogę najwyżej powtarzać”,
są zapisami niezgody na świat wcale nie czarny, jeszcze nie czarny,
a we krwi (czerwień to ważna barwa w budowaniu obrazowania
wierszy), są próbą poetyckiego śpiewu, mimo rozpaczy i
depresji.
Tom Chłopcy dla Hekate. Czterdzieści elegii porusza
do głębi. Jest przecież o „przychodzeniu, odchodzeniu, grze, w
którą gramy.” Kawał wyśmienitej poezji! Wiele wierszy aż prosi się
o poważne analizy i studia. Swoją drogą, najwyższy już czas, żeby
krytyka krajowa wyraźniej doceniła Izabelę Kawczyńską.
Izabela Kawczyńska, Chłopcy dla Hekate.
Czterdzieści elegii, Kwadratura, Łódź 2014, stron
54.