RECENZJA. Trudno oczekiwać od literatury, a zwłaszcza od poezji, by odważała się podejmować najistotniejsze kwestie życia wspólnotowego w sposób wyważony, czyli niejednoznaczny, nacechowany wątpliwościami, albo uderzający boleśnie i tu, i tam - bo kto to będzie czytał? A jednak z wielką przyjemnością rekomenduję Państwu taką właśnie książkę poety Piotra Gajdy, "Golem".
Literatura ostatnich lat przyzwyczaiła nas, że jeśli podejmuje
tematy społeczne czy – tym bardziej – wprost polityczne, to będzie
się posługiwała takimi wyrazistymi zabiegami, tak będzie miała
ukształtowany styl i rezerwuar odniesień, żeby czytelnik od razu,
bez pudła mógł wskazać, czy autor jest „za”, czy „przeciw”, z tej
czy z tamtej strony. Jeśli liberał – to tekst jego będzie jakoś
językowo modny i nieoczywisty. Jeśli „prawica” (piszę celowo w
cudzysłowie ten rzeczownik określający najczęściej twór
specyficznie polski: formację konserwatywno-socjaldemokratyczną) –
to wzniosłość, patos i liczne historyczne aluzje. Dla lewicy
właściwej zaś charakterystyczne są tzw. mocne, jednoznaczne obrazki
(tu zresztą lewica z „prawicą” w pewnym stopniu się mieszają, a o
wierszach prawicy bez cudzysłowu nic nie wiem).
Skoro tak się dzieje, do tego przywykliśmy, trudno w zasadzie
oczekiwać od literatury, a zwłaszcza od poezji, która jest przecież
w naszej kulturze „bronią szybkiego reagowania” (ciągle
zdecydowanie szybszego niż proza), by odważała się podejmować
najistotniejsze kwestie życia wspólnotowego w sposób wyważony,
czyli z natury niejednoznaczny, nacechowany wątpliwościami, albo
uderzający boleśnie i tu, i tam – bo kto to będzie czytał? Ani
„my”, ani „oni”.
A jednak z wielką przyjemnością rekomenduję Państwu taką
właśnie książkę, czwarty już tom tomaszowskiego poety, Piotra
Gajdy, „Golem”. Ten doświadczony twórca, niemal
pięćdziesięciolatek, podjął się próby lirycznego opisania
skomplikowanej kondycji człowieka współczesnego. Brzmi nieciekawie?
Bo wiemy przecież, co da się w tym tomie znaleźć, bo znamy to
wszyscy? Otóż nie do końca. Owszem, diagnoza postawiona przez Gajdę
nie zaskakuje, bo i nie może zaskakiwać. Poeta literacko portretuje
zagubienie w świecie – pozornie tylko nieograniczonych –
możliwości, a w istocie bezwolność i sterowalność jednostek, uwiąd
indywidualności oraz brak potrzeby własnego, nieprzefiltrowanego
przez media i inne instytucje życia zbiorowego oglądu spraw. A co
za tym idzie – powierzchowność, pozorność i złudę wszelkiego
działania lub postępującą bierność, wynikającą z poczucia
bezcelowości istnienia, w wymiarze doczesnym i być może – tu nieco
ostrożniej – również metafizycznym (Gajda sugeruje bowiem, że z
naszej obecnej perspektywy nie sięgamy po prostu wymiaru wiecznego,
bo go nie rozumiemy i nie potrzebujemy, rozmienieni na drobne, tu i
teraz).
Ależ to pesymistyczne! nie ma ratunku?! – chce się wykrzyknąć.
Gajda przekonuje – i jest w tym przekonywaniu wyjątkowo
konsekwentny, mocny, naznaczony etyczną pasją – że wszyscy jesteśmy
unurzani, wszyscy toniemy. Nie można powiedzieć: „mnie to nie
dotyczy”, „ja jestem inny”. I chciałoby się zapewne rzucić od razu:
„lepszy” – znamy to z polskich politycznych porachunków. Dodajmy
zresztą: niekiedy, choć marginalnie, pobrzmiewają w zbiorze Gajdy
echa jak najbardziej współczesnych naszych problemów, lęków i
rozterek (choćby w liryku „Wyliczanka”, nawiązującym zapewne do „17
IX” Herberta; utwór Gajdy otwierają słowa: „Mój kraj nie obroni się
przed żadną armią. / On nie potrafi uchronić się nawet przed
sobą.”).
Tom zaczyna się znacząco od wiersza „Abdykacje”, który
przejmująco portretuje nasze moralne rezygnacje, pogodzenia,
pomniejszenia, przypominając też, jako symptomatyczną dla naszych
czasów, jako ich znak – niedawną abdykację papieża. Równie istotny
jest przecież tytuł zbioru: „Golem”. To my wszyscy jesteśmy
golemami, pustymi wewnątrz, zeschematyzowanymi w działaniu, bez
wewnętrznego życia. Co zatem w tej diagnozie Gajdy zajmującego,
niezwykłego? Zwróćmy uwagę najpierw na postawę bohatera tych
wierszy. Bohater jest bowiem konsekwentnie wewnątrz wykreowanego
świata. Mówiąc o jego marności i o jego upadku, mówi też o swoim
upadku. Nie kreuje się na proroka, wieszcza, mędrca. Po drugie:
niezwykły język i obrazowanie. Szczególnie trudno, wobec takiej
tematyki, znaleźć język własny i nieoczywisty, niesztampowy,
nieplakatowy czy niekaznodziejski. Autorowi się to udaje; sięga po
ekspresywne, bardzo mocne środki, które nie ocierają się jednak
prawie nigdy o doraźność i publicystykę (tych kilka miejsc możemy
mu darować). W tym przede wszystkim widzę siłę tego
tomu.
Katastrofa (bo chyba w tej sytuacji można mówić o
katastrofie?) dokonuje się (i jednocześnie jest już po niej, po
końcu świata) w dobrze znanych realiach codzienności, dotyczy
mieszkańca bloku, kierowcy samochodu, odpoczywającego na plaży,
jadącego rowerem, oglądającego telewizję (tu szczególnie mocne
słowa o „proletariuszach wszystkich kanałów” telewizyjnych, bo to
głównie nas łączy – kanały i emitowane w nich ogłupiające bajki). W
kilku wierszach pojawia się też szczególnie wyrazista, tak
wyrazista, że chyba nawet jakoś ryzykowana, metafora „skafandra”,
który stanowi obraz pewnej zunifikowanej powłoki, jest pewną
społecznie akceptowaną grą w pozór autentyczności – i barierą
między jednostką a światem, jak skafander kosmonauty. Oto świat
marny i marni na nim ludzie, syci i puści, sztuczni, pogodzeni, ba,
zadowoleni z tego, że trwają w spokoju, bo on okazuje się najwyższą
wartością, wartością samą w sobie:
[…]
ze złamanym kręgosłupem, po skoku na główkę
w kod kreskowy. Z kim mamy unię? Ten żałosny
pakt w imię przyszłości naszych miotów. Przymierze
krain jałowych niczym rzeźnie. I niechęć ludu do noża.
Konsumpcja jako ucieczka od przeszłości, od zmór historii, to
nadzieja na dalsze trwanie – byle za dużo nie myśleć, byle nie
marzyć, byle nie rozumieć. Wyjątkowo gorzka to konstatacja, bo
skoro tak, to – jak długo jeszcze? Czy to się może udać?
Piotr Gajda „Golem”. Instytut Mikołowski,
Biblioteka Arkadii – Pisma katastroficznego, tom 104, Mikołów
2014.