Elektryzujące gitarowe brzmienie, niebanalne teksty i zapadające w pamięć melodie… Zespołu Tune nie da się pomylić z żadnym innym.
Elektryzujące gitarowe brzmienie, niebanalne teksty i zapadające w
pamięć melodie… Zespołu Tune nie da się pomylić z żadnym
innym.
Wszystko zaczęło się w 2008 roku od
spotkania dwóch muzyków – Leszka Swobody (basisty) i Adama Hajzera
(gitarzysty). – W moim rodzinnym Rzeszowie grałem w kilku
zespołach. Gdy przyjechałem do Łodzi studiować anglistykę, zaczęło
mi tego brakować. Pochodzę z muzykalnej rodziny, chodziłem do
szkoły muzycznej, tata grał w Filharmonii Rzeszowskiej na
skrzypcach, mama i siostra skończyły średnią szkołę muzyczną. Na
studiach poznałem Adama Hajzera i okazało się, że podobnie czujemy
muzykę. Mieliśmy tylko gitary i zaczęliśmy grać w piwnicy pod
mieszkaniem Adama przy ulicy Wróblewskiego. W tych piwnicznych
warunkach, bez światła, powstały szkice utworów – może dlatego
pierwsza płyta była taka mroczna – wspomina Leszek Swoboda,
założyciel zespołu. Skład grupy kształtował się przez dłuższy czas,
z różnymi roszadami. Ostatecznie jest ich pięciu – do Leszka i
Adama dołączyli: Wiktor Pogoda (perkusja), Kuba Krupski (wokal) i
Piotr Białek (gitara, klawisze).
Nieustanna zmiana to siła, która ich
napędza. Dlatego ich dwie płyty tak bardzo się od siebie różnią.
Debiutancką „Lucid Moments” wyróżnia akordeonowe brzmienie. Skąd
akordeon w muzyce rockowej? – Słuchałem wtedy Astora Piazzolli
i zainspirował mnie akordeon. To było też pragmatyczne podejście,
bo przy naszych ówczesnych możliwościach sprzętowych nie mogliśmy
rywalizować z zespołami, które w profesjonalny sposób wykorzystują
syntezatory i wożą „elektrownie” na koncerty. Nagraliśmy pierwszą
płytę z Januszem Kowalskim – świetnym akordeonistą. Wcale nie było
łatwo połączyć instrumenty elektroniczne z akustycznymi, ale
publiczności bardzo się spodobało – opowiada basista.
Nie stoją w miejscu, nie chcą powtarzać tych
samych zgranych numerów.– Po pierwszej płycie zaczęliśmy
myśleć, co dalej. Czy brniemy w brzmienie akordeonowe i się
szufladkujemy, czy chcemy się rozwijać? Mieliśmy wtedy więcej
pieniędzy na zakup nowych instrumentów, więc postawiliśmy kolejny
krok na muzycznej drodze, w kierunku innego stylu – podkreśla
Leszek Swoboda. Kiedy wydali drugi krążek „Identity”, pojawiły się
głosy, że zespół stracił progresywność, bo za dużo tu elektroniki.
Ale oni tak właśnie rozumieją progres – nieustanny rozwój i
poszukiwanie nowej stylistyki, aby muzyka ewoluowała tak, jak oni
się zmieniają. Krytycy muzyczni docenili ich pomysły i odnajdują w
twórczości zespołu wpływy takich wykonawców, jak: The Doors, Pink
Floyd, Porcupine Tree czy The Mars Volta.
Muzycy z Tune przyzwyczaili odbiorców do
ambitnych tekstów. Wydali dwa concept albumy. Śpiewają o tym, co
ich otacza. Na debiutanckim „Lucid Moments” była to historia
Michaela, który przed poczuciem bezsensu życia ucieka w sen. Goni
za czymś nierealnym, gubi się w codzienności, z trudem odróżnia
świat rzeczywisty od fikcji. Druga płyta „Identity” to zupełnie
inna opowieść, z miastem w tle. Powstała w Łodzi, ale to nie jest
historia o jednym mieście, raczej o wielu, które zlały się w
złowrogą aglomerację. Miasto – moloch zachłannie pożera ludzkie
emocje, marzenia, wartości. Zapracowani ludzie są trybikami w
bezdusznych korporacjach, żyją osobno, nie mogą się porozumieć,
szukają swojej tożsamości… Muzycy przyznali, że płyta wystawia
rachunek społeczeństwu z jego zakłamaniem i bezdusznością. Oceniają
zepsuty świat, ale nie roszczą sobie prawa do naprawiania go.
Leszek Swoboda, który pisze teksty, zaznacza: – Nie dajemy
ludziom wskazówek, jak żyć. Nie mamy potrzeby kierowania masami.
Chciałbym, aby każdy, słuchając naszych piosenek, sam odpowiedział
sobie na pytanie, co jest dla niego ważne.
Dużo koncertują, grali niemal we wszystkich
łódzkich pubach, przy pełnych salach. Dobrze wspominają występy w
Klubie Wytwórnia przy 400-500-osobowej publiczności. Lubią też
koncerty plenerowe. Na jednym z nich – w scenerii olsztyńskiego
zamku – wystąpili ze słynnym Riverside.
Tune zagrał także na otwarcie tegorocznego
cyklu koncertów „Rockowanie” w Łódzkim Domu Kultury. I tym razem
muzycy nie zawiedli łodzian! Daliśmy się ponieść niepokojącemu
wokalowi Kuby Krupskiego, który przeprowadził nas przez mroczne
historie z obu płyt. Prosto w twarz wykrzyczał: I'm just a
crackpot (jestem dziwakiem) i z autentycznym zagubieniem w
oczach przyznał: The more I get to know, the less I can
control (im więcej wiem, tym mniej potrafię się kontrolować).
Od pierwszych dźwięków publiczność była jego! Hipnotyzujące gitary
i wyraziste klawisze dopełniały całość, tworząc z koncertu
niemal metafizyczny spektakl. Muzycy wciągnęli nas w alternatywną
rzeczywistość i po raz kolejny udowodnili, że scena to ich żywioł.
Fani byli zauroczeni, entuzjastycznie reagowali na ulubione
kawałki, szczególnie z „Lucid Moments”. Nie pozwolili swoim idolom
zbyt szybko zakończyć koncertu.
Poza hipnotyzującymi dźwiękami zespół serwuje
widzom teatralne show. Dużą zasługę ma w tym charyzmatyczny
wokalista – Kuba Krupski. Jak on to robi, że ambitna muzyka Tune
podoba się odbiorcom, którzy na co dzień nie słuchają alternatywy?
Doskonale dogaduje się z publicznością i potrafi rozruszać tłumy, a
smutne, depresyjne teksty podaje w energetyczny, mocny sposób.
Zespół wychodzi z niszy i nie ekscytuje się
etykietką muzyki dla wybranych. – Gramy dla wszystkich.
Krytykowano nas mówiąc, że zaprzedaliśmy się komercji, bo
wystąpiliśmy w telewizyjnym programie „Must Be The Music”. A my po
prostu chcieliśmy pokazać szerszej publiczności, że nie trzeba grać
sieczki. Ludzie może chętnie posłuchaliby czegoś sensownego, ale
nie mają tego wiele w radiu i telewizji. Ważne jest, aby utrzymać
wysoki poziom muzyczny. Nie trzeba kurczowo trzymać się jednego
gatunku, eksperymenty są dobre – zaznacza basista.
Tune konsekwentnie gra swoje. Nazwa została
wymyślona spontanicznie, dopiero przed pierwszym koncertem, bo
przecież głupio byłoby wystąpić bez nazwy. Pieniądze z bieżącej
działalności zespołu inwestują w nowy sprzęt. Chcieliby żyć tylko z
muzyki i mieć komfort tworzenia bez zamartwiania się o byt.
Tymczasem na życie muszą zarabiać gdzie indziej.
Pracują już nad nowym krążkiem. W zanadrzu
mają pierwszy singiel. Jaka będzie trzecia płyta? Oczywiście
zupełnie inna od pozostałych, bo nie lubią się powtarzać. Zazwyczaj
ostatnie utwory z poprzedniego albumu sugerują to, co będzie się
działo na następnym. Idąc tym tropem: „Live To Work To Live” –
kawałek kończący „Identity” – jest oparty na syntezatorowych
brzmieniach, więc fani mogą spodziewać się tego kierunku. –
Poszliśmy dalej w elektronikę, ale z zachowaniem własnej
tożsamości. To będzie nawet mocniejszy rock, coś pomiędzy Depeche
Mode a Bauhausem, ale przecież nie techno. Gdybyśmy grali cały czas
tak samo, to byłoby nudne. Skończyłyby się nam szybko pomysły
– mówi Leszek Swoboda.
Trzeci krążek nie będzie już albumem
koncepcyjnym opowiadającym jedną historię. – Pisząc teksty,
chcę być szczery. W poprzednich piosenkach wyrzuciłem wszystkie
zadry, pytania. Uspokoiłem się. Teraz daję się ponieść muzyce.
Pozwalam, aby dźwięki same narzuciły tematy piosenek –
dodaje.
Koncert zespołu Tune odbył się w Łódzkim Domu Kultury
16 stycznia 2016 r.