Monika Kuszyńska, łódzka wokalistka, związana niegdyś z grupą Varius Manx, dziś rozwija karierę solową. Udziela się też w telewizji...
Wszystko zaczęło się na nowo od pojedynczych, kameralnych
koncertów. Zrozumiałam wówczas, że moja muzyczna pasja jest większa
niż strach i kompleksy – mówi MONIKA KUSZYŃSKA, łódzka wokalistka.
Anna Świerkocka: – Ma pani za sobą bardzo intensywny
zawodowo rok: solowa płyta, koncerty, udział w programach
telewizyjnych, w reklamie. Chyba niezbyt łatwo było poradzić sobie
z tymi wszystkimi wyzwaniami?
Monika Kuszyńska: – Kiedy zaczynał się rok 2012, nie miałam
świadomości, że będzie tak intensywny, gdyż żadne z tych
przedsięwzięć nie było wcześniej planowane. No, może oprócz
nagrania płyty, do którego przygotowywałam się od dłuższego czasu.
Nie ukrywam, że kosztowało mnie to wszystko sporo wysiłku, ale
pokazało też, że stać mnie na więcej niż przypuszczałam. Na
szczęście nie jestem sama w swoich działaniach, wsparcie bliskich
osób jest bezcenne.
W zeszłym roku powróciła pani po kilkuletniej przerwie
na scenę muzyczną płytą „Ocalona”. Kiedy poczuła pani, że przyszła
na to pora?
– Nagranie płyty było zwieńczeniem pewnego procesu, który
trwał wiele miesięcy. Mam na myśli przemianę mentalną. Moje
pierwsze próby powrotu do śpiewania były nieśmiałe i odbyły się
mniej więcej dwa lata wcześniej – namówili mnie przyjaciele. Wtedy
byłam jeszcze pełna obaw. Do przygotowania własnego materiału
dojrzałam znacznie później. To kontakt z publicznością sprawił, że
zapragnęłam nagrać płytę, bo właściwie wszystko zaczęło się na nowo
od pojedynczych, kameralnych koncertów. Zrozumiałam wówczas, że
moja muzyczna pasja jest większa niż strach i kompleksy, a skoro są
na tym świecie ludzie, którzy chcą mnie słuchać, to może warto
śpiewać.
Ile w solistce Monice Kuszyńskiej pozostało z dawnej
wokalistki Varius Manx? Jest bardziej świadoma swoich możliwości,
umiejętności, atutów?
– Z pewnością. Wiek i doświadczenia robią swoje. Wiele się w
ostatnim czasie zmieniło w moim życiu, bardzo dojrzałam jako
człowiek. To wszystko nie mogło pozostać bez wpływu na moje
śpiewanie. Przede wszystkim dziś, gdy wychodzę na scenę, mam
świadomość tego, co chcę przekazać, wkładam w to dużo emocji i
zaangażowania. Bardzo ważne jest także to, że jako solistka mam
duży wpływ na treść i formę swoich nagrań i koncertów, dzięki temu
mogę pełniej wyrażać siebie w sztuce. Czuję wolność tworzenia. To
piękne uczucie.
Jest pani autorką wszystkich tekstów piosenek na
płycie. Powstawały do gotowej już muzyki czy były pisane przed jej
powstaniem?
– Teksty zostały napisane do piosenek, które, można
powiedzieć, rodziły się na moich oczach. Pierwsze dwa utwory,
skomponowane przez Piotrka Kominka i Łukasza Pilcha, stanowiły tę
„nieśmiałą próbę”, o której wspominałam. Po ponad roku od ich
powstania zaczęliśmy tworzyć z Kubą Raczyńskim i w ten sposób
zamknęliśmy cały materiał na „Ocaloną”. Powstał wówczas także
zespół, z którym zaczęliśmy koncertować, a co za tym idzie, w
naturalny sposób wytworzyło się brzmienie, zachowane przez nas
także na nagraniach. Proces tworzenia wspominam bardzo miło. Pełna
swoboda, spora baza treści, które chciałam zawrzeć w piosenkach,
brak pośpiechu – to wszystko dawało duży komfort pracy.
Z licznych wpisów, które znalazłam w Internecie,
wynika, że „Ocalona” niesie nadzieję nie tylko tym osobom, które
zostały boleśnie dotknięte przez los. Jak ważna jest świadomość, że
może pani odmienić czyjeś życie?
– To dla mnie duże odkrycie. Nie spodziewałam się, że to, co
mówię, to, o czym śpiewam, może mieć taki wpływ. Z jednej strony
jest to wspaniałe, wiedzieć, że nasze działania mają głęboki sens,
zwłaszcza gdy, choćby nieświadomie, możemy komuś pomóc. To z
pewnością dodaje skrzydeł. Z drugiej zaś strony zrozumiałam, jak
wielką moc mają słowa. Można nimi podnieść człowieka z dna, ale
można też odebrać mu nimi chęć do życia. To uczy pokory.
Rodzajem powrotu był też pani udział w programie
telewizyjnym „Bitwa na głosy”. Co dała pani współpraca z grupą
młodych adeptów śpiewania – czy ta przygoda przełożyła się na
wspólne muzyczne przedsięwzięcie z członkami pani byłego
zespołu?
– To było z pewnością bardzo ciekawe doświadczenie, chociażby
z psychologicznego punktu widzenia. Lubię obserwować ludzi, a tu
miałam wyjątkową okazję oglądać zachowania młodych ambitnych
wokalistów, którzy w tej walce o swoje tak zwane pięć minut musieli
połączyć siły i z solistów stać się chórem. Niektórzy z nich
wychodzili na front, podczas gdy reszta musiała pozostać w tle.
Bardzo pouczające doświadczenie, zarówno dla mnie, jak i dla nich.
Czy coś nas w przyszłości jeszcze połączy, tego nie wiem. Jestem
jednak otwarta. Każdy z nich ma wielki talent i duże możliwości,
bardzo im kibicuję. Myślę, że po takiej szkole życia, jaką przeszli
w „Bitwie na głosy”, mają większe szanse, by spełnić
marzenia.
Niedawno została pani odznaczona przez Prezydenta RP
Złotym Krzyżem Zasługi nie tylko za działalność artystyczną, ale
także charytatywną na rzecz promowania sportu osób
niepełnosprawnych…
– Moja działalność charytatywna odbywa się na różnych polach.
Generalnie pomagam tam, gdzie jestem potrzebna i tak, jak potrafię.
Stanowczo jednak wolę robić niż mówić i na pewno nie będę wystawiać
sobie w tym miejscu laurki. Dlaczego sport? Wspieram sportowców,
zwłaszcza paraolimpijczyków, bo uwielbiam ludzi aktywnych,
ambitnych i pozytywnych. Imponują mi. Takie wzorce pragnę promować,
bo są one bardzo potrzebne w dzisiejszych czasach, zwłaszcza w
kraju tak wielu malkontentów.
Ostatnio zadebiutowała pani także jako dziennikarka
prowadząca własny cykl w programie „Dzień dobry
TVN”.
– Pomysł wyszedł od telewizji TVN. Właściwie zaskoczyła mnie
ta propozycja. Nie jestem dziennikarką i nie mam takich aspiracji,
często jednak rozmawiam z ciekawymi ludźmi i te rozmowy stały się
inspiracją do stworzenia owego cyklu. Pomyślałam, że skoro moja
historia jest dla wielu ludzi budująca, to może warto opowiedzieć
inne, równie wartościowe, inspirujące historie. A poznałam ich w
swoim życiu wiele. Moi bohaterowie przeżyli trudne chwile. Czasem
dopiero próbują osiągnąć spokój, czasem dzielą się już osiągniętym
sukcesem w walce ze słabościami. Często opowiadają o przemianie,
jaką przeszli. To bardzo wzruszające rozmowy, które, mam nadzieję,
sprawią, że zatrzymamy się na chwilę i zastanowimy nad swoim
życiem.
Myśli już pani o nagraniu nowej płyty?
– Nie planuję, to moja dewiza. Jeśli się uda, z chęcią nagram
kolejny album. Jaki będzie, nie wiem. Los mnie zaskakuje na każdym
kroku, ja sama wciąż się zmieniam, zmieniają się inspiracje…
Dlatego poczekajmy na to, co życie przyniesie.
To znaczy, że zamierza pani teraz realizować się
przede wszystkim na pozostałych polach swojej obecnej
aktywności?
– Po prostu biorę to, co los mi oferuje – oczywiście jeśli
czuję, że to dla mnie dobre. Dziś cieszę się tym, co mam,
doświadczam nowych rzeczy, uczę się, rozwijam, poznaję ciekawych
ludzi. To wszystko bardzo mnie cieszy. Za dużo ważnych rzeczy
dzieje się tu i teraz, by patrzeć tam, gdzie jeszcze nas nie ma.
Cały wywiad w majowym "Kalejdoskopie". Zdjęcia: Michał
Korta i Artur Frątczak