Krzysztof Golec walczy ze śmieciami z pomocą Egona Fietke.
Marzącym o rewolucji narwanym fantastom (oraz pozostałym
spokojnym obywatelom) przydarzyła się rewolucja… śmieciowa. Choć
tylko z opowiadań babć i dziadków słyszeli o wizytach rewolucyjnych
wojsk, nieakceptujących przebrzmiałych praw własności (żołnierze
kradli nawet biustonosze i kury) i anachronicznej moralności
(gwałcili wszystko, co nie lata i nie ucieka na drzewo), marzą ci
naiwni rewolucjoniści, by stare prawa wyrzucić na śmietnik
historii.
Rewolucja śmieciowa to bardziej zabieg marketingowy niż
logistyczny czy mentalny. Społeczeństwo przygotowywane do innych
form wywózki odpadów karmione było opowieściami urzędników, ba!
prezydentów, jak to fajnie będzie, kiedy po zmianie prawa
organizacje selektywnej zbiórki przejmą gminy. Nagle ludzie
przestaną zawozić śmieci do lasu, wyrzucać stare lodówki i opony
gdzie popadnie. Człowiekowi myślącemu mogłoby się to wydawać
życzeniową naiwnością, ale jego wątpliwości tonęły w morzu
optymizmu. Urzędowego.
Śmieci nadal wywożone są do lasów i rowów. Dlaczego śmieciarze
mieliby tego nie robić? Co w „rewolucji śmieciowej” miało być
takiego systemowego, zmieniającego mentalność ludzką,
przyzwyczajenia i niecierpliwość? Jeśli odpady wielkogabarytowe
wywożone są raz do roku, to niejeden śmieciarz nie poczeka do
jesieni i już wiosną uraczy zagajnik swoimi resztkami kanapy. W
dodatku śmieci budowlane nie są odbierane i to one stanowią
większość syfu zalegającego środowisko naturalne, nieszczęśliwie
usytuowane w pobliżu budujących się lub modernizowanych
domostw.
Polacy w przeciwieństwie do innych narodów niechętni byli
segregacji. W Stanach segregowano na czarnych i białych, w Europie
na katolików, luteranów i Żydów, potem w Niemczech na aryjczyków i
nie-aryjczyków, w Rosji na bogatych i biednych. A Rzeczpospolita
przyjmowała każdego, tu uciekali prześladowani z wielu zakątków
świata. Miejscowi byli im dość łaskawi i pozwalali na odrębność.
Czy stąd bierze się niechęć do jakiejkolwiek segregacji? Czy raczej
z tego, że chłopskie społeczeństwo od wieków przyzwyczajone było,
że wszystkie odpady są naturalnego pochodzenia i przyjmie je
serdecznie matka ziemia. Nietrwałość wpisana była w cykl przyrody,
nie było ani betonowych płotów, ani plastikowych torebek. Po pewnym
czasie wszystko się rozkładało i kto by do tego przywiązywał wagę.
A teraz?
„Pan by chciał mieć ciepłe wode osobno i zimne osobno. Otóż
chamstwo proszę pana! Chamstwo i drobnomieszczaństwo z pana
wylazło!” Mieszczanie, nawet najdrobniejsi, poczuwający się do
porządku, niezgodnie z polską tradycją segregują śmieci, do czego
zresztą są zachęcani niższymi opłatami. W domach deliberuje się,
czy można do posegregowanych wyrzucać butelki po oleju, czy myć
kubeczki po jogurcie, czy szkło osobno i papier osobno?. Po czym
przyjeżdża śmieciara. I na oczach zdumionych poczciwców wrzuca i te
posegregowane, i te nie posegregowane worki do jednej paszczy
śmieciary. Na nieśmiałe pytania – jak tak można? - odpowiadają, że
tak im kazali w centrali. Poczciwcy wiec dzwonią do centrali i się
dowiadują, że śmieci będą segregowane i tak i siak, wiec nie ma się
czym przejmować. I znowu – jak w przypadku założenia, że nie będzie
śmieci w lesie – trudno to zrozumieć. Rozumem człowieku nie
ogarniesz spraw śmieciarskich.
Czy śmieci dookoła zauważamy, czy wolimy ich nie widzieć?
Koszącym przydrożne rowy nie przeszkadzają zalegające w nich
butelki i opakowania. Kosy spalinowe tną po wszystkim, nikt
wcześniej nie wybiera tych odpadków. Czy jakieś służby wywożą
corocznie śmieci z lasu? Można zaobserwować wieloletnie,
narastające wysypiska, w tym coś najgorszego – hałdy potłuczonego
szkła i gruzu. Łódzki artysta Egon Fietke próbuje
zawstydzić mieszkańców podłódzkich Grotnik tabliczkami „Kultura
Polaka” umieszczanymi przy napotkanych tam leśnych śmieciowiskach.
Ale Polacy i tak śmiecą wstydliwie, nocą, w ukryciu, gdy nikt nie
widzi busa, czy taczki opróżnianych kilkaset metrów od domu. Wstydu
nie mają!
To rozważania dotyczące spraw bardzo przyziemnych. A co
powiedzieć na dywagacje o rzeczach bardziej oderwanych od ziemi? I
nie chodzi tu o lotnictwo i balony, tylko o architekturę i reklamy.
O kryteria śmieciowości architektury i o możliwą ilość reklam.
Doświadczenie połączone z ogólnopolską obserwacją uczy, że nie ma
takiej brzydoty, której nie można wybudować, i że reklam nigdy za
dużo. Co wrażliwszym i elokwentniejszym ulewa się w książkach,
prasie, na blogach od narzekania na ten przestrzenny śmietnik.
Socjolodzy, naukowcy i esteci głowią się, jak zapowiedz śmieceniu w
krajobrazie. W tym śmieceniu reklamowemu.
Tu przydałaby się prawdziwa rewolucja:
1. Zakaz reklam przydrożnych w terenie niezabudowanym.
2. Zakaz zasłaniania reklamami okien i budynków
zabytkowych.
3. Zakaz reklam dźwiękowych i migających.
4. Zakaz reklam na słupach ulicznych i barierkach.
5. Wszystkie reklamy z koniecznym pozwoleniem, bez pozwolenia
usuwane na koszt reklamodawcy.
6. Depenalizacja społecznego usuwania nielegalnych
reklam.
Inaczej mali i wielcy śmieciarze śmieci umieszczą wszędzie. I
nawet Egon i jego tablice nic tu nie pomogą.
Krzysztof Golec-Piotrowski
Kategoria
Sztuka