Jej prace krzyczą albo szepczą, ale zawsze o czymś. Tę niepokojącą sztukę trzeba oglądać w ciszy i skupieniu – jak święte ikony. Natalia Anna Kalisz to jedna z najciekawszych absolwentek łódzkiej ASP ostatnich lat.
Jej prace krzyczą albo szepczą, ale zawsze o czymś. Tę
niepokojącą sztukę trzeba oglądać w ciszy i skupieniu – jak święte
ikony. Natalia Anna Kalisz to jedna z najciekawszych absolwentek
łódzkiej ASP ostatnich lat.
Na powitanie – czarno-białe zdjęcia rozedrganych postaci i
niepokojących twarzy, dalej – wielkie oczy dziewczyny o spojrzeniu
wwiercającym się w umysł, jak na starożytnych portretach z Fajum i
subtelna figura kobiety o twarzy średniowiecznej Madonny na
malutkiej grafice tak pięknej, że nie można oderwać od niej wzroku.
I jeszcze przetworzona fotografia półnagiej dziewczyny –
zgarbionej, zagubionej i bezradnej. Szlachetną surowość form
przełamują czasem delikatne arabeski, drobniutkie wzory. Tę sztukę
trzeba oglądać w ciszy i skupieniu – jak święte ikony.
Natalia Anna Kalisz zaledwie trzy lata temu skończyła łódzką
Akademię Sztuk Pięknych. Jej prace krzyczą albo szepczą, ale zawsze
o czymś. Wizyta w pracowni Natalii na Księżym Młynie to ciekawe
doznanie. Uroda, wewnętrzne ciepło i otwartość artystki w
zestawieniu z budzącymi niepokój dziełami robią
wrażenie.
Przesłanie jest dla niej niezwykle ważne – w nim kryje się
sens tworzenia. Jej przekaz to vanitas – marność. – Kieruje mną
myśl o tym, co ulotne. Interesuje mnie, jak człowiek odnajduje się
w świecie jako istota, która od urodzenia ma świadomość
przemijania, śmierci – mówi.
Inspiracje czerpie m.in. ze sztuki średniowiecznej i
prymitywnej, a na grafikach, obrazach i fotografiach zawsze są
ludzie. W tworzeniu klimatu odrealnienia ważną rolę odgrywa
podświadomość. Artystka próbuje rejestrować swoje sny. – Wstaję
w nocy i półświadoma coś szkicuję, rano się budzę i zdarza się, że
narysowane formy mnie zaskakują. Czasami maluję o tym, o czym
śniłam, kiedy indziej śnię o tym, że maluję. Te światy się
przenikają.
Niepokój związany z przemijaniem widać było w jej twórczości
od początku. – To chyba nie jest strach przed śmiercią, ale
przed jej niepojętością. Nie przed końcem, tylko przed patrzeniem
na ten koniec. Jako pierwsza powstała praca pt. „Patrz końca” – i
to wyznaczyło mój kierunek. Później w cyklu „Allium cepa”
opowiadałam o warstwach emocjonalnych, sile jaźni, odmiennych
stanach świadomości – derealizacji (chorobliwe wrażenie
odrealnienia otaczającego świata – przyp. red.) za dnia i
samoświadomości we śnie. Ten temat chyba jest dla mnie nie do
wyczerpania.
Ciekawe, że lęki Natalii Kalisz przybierają niezwykle
estetyczną formę artystyczną. Jej grafiki są niepowtarzalne, bo
powstają z połączenia technik graficznych z malarstwem i rysunkiem,
a każda opracowywana jest indywidualnie. To zaledwie dwie – trzy,
coraz częściej pojedyncze odbitki. Jeśli chodzi o fotografię,
Natalia wyszukuje ludzi, którzy ją intrygują wyglądem, osobowością,
historią. – Często, gdy z kimś rozmawiam, zaczynam robić mu
zdjęcia – to element poznawania się. Fotografuję też siebie. Mam
potrzebę przenoszenia swojego wizerunku na papier – jestem w
permanentnym stanie szczególnym, który staram się uchwycić.
Potrzebuję oczyszczenia.
W mniejszym stopniu chodzi o to, by zrozumieć siebie, bo – jak
twierdzi artystka – zbyt by ją to zajmowało, a do przemyślenia są
ważniejsze rzeczy. – Dążę do samopoznania, jednak bardzo zależy
mi, by to ludzie studiowali swoją emocjonalność w zetknięciu z
moimi obrazami.
Z doświadczenia Natalii wynika, że większość galerii
sprzedażowych woli mieć do czynienia z twórcami, którzy porzucają
przesłanie na rzecz komercji. – Artysta zbyt często oceniany
jest pod kątem statystyk sprzedażowych. Żyłam w przekonaniu, że
twórca ma misję. Okazało się, że ona nie zawsze się liczy –
prowadzący galerie pytali mnie: dlaczego tak często używam czerni,
skąd taka ciężka forma. Sugerowali – czy mogłabym zacząć używać
koloru? Zapewniali, że to może dobrze wpłynąć na sprzedaż. Ale ja
nie czuję potrzeby wchodzenia w inną estetykę – tworzę zgodnie ze
swoim sumieniem. Zdarza się, że ktoś, kto patrzy na moje prace,
musi wejść w niewygodny dla siebie obszar świadomości. Ludzie
jednak nie zawsze pragną obrazu wyidealizowanego.
Rzeczywiście niezwykłą twórczość Natalii docenia wiele osób.
Ma stałych klientów, jej prace są kupowane w Internecie, na
aukcjach młodej sztuki, w galeriach. Obrazów nigdy nie chciała
sprzedawać, ale grafiki osiągają całkiem spore jak na
początkującego twórcę ceny. Artystka mogłaby więc utrzymać się ze
sztuki, jednak postanowiła… ograniczyć sprzedaż. – Cieszę się
kiedy grafiki trafiają do ludzi – to jest ważna część dialogu, ale
wyzbyłam się większej części swojej twórczości. Wielokrotnie
stawałam przed trudnym wyborem i sprzedawałam prace, których nie
powinnam była sprzedać. Ważne jest, by wyważyć odpowiednie
proporcje. „Wystawiać” to hasło, które wisi nad moim łóżkiem.
Zależy mi, żeby odbiorca poznał cały mój przekaz. Zauważyłam, że
zainteresowanie przesłaniem sztuki słabnie, a studiowałam przecież
po to, żeby nawiązać ten niemy dialog z ludźmi – tłumaczy
Natalia.
Młodym artystom radziłaby zatem nie wpadać od razu w szał
wyprzedawania, nawet jeśli trzeba by było poświęcić się komercyjnym
zajęciom, a tworzyć dodatkowo – jak robi teraz ona sama. Szykuje
kilka wystaw indywidualnych, w tym w galerii ASP przy
Piotrkowskiej, a wcześniej we Wrocławiu. W planach jest Kostaryka.
Marzy jej się Berlin... Wszystko musi sobie organizować sama, bo
nie stać jej na menadżera. Próbuje nawiązywać kontakty, docierać w
miejsca wystawiennicze, na których jej zależy, pozyskiwać dobrych
kuratorów i autorów tekstów do katalogów. Uczy się na błędach i ma
żal do swojej szkoły, że nie wdrażała studentów do funkcjonowania
na rynku sztuki: – Większość młodych twórców po akademii nie
wie, jak prowadzić swoją karierę, by nie wejść na minę. Byłam
przekonana, że pierwsze lata po studiach to będzie wreszcie
swobodny akt twórczy, wpadnę w sztukę całą sobą, nie będąc już
zależna od uczelni – a ten czas spędziłam na wypełnianiu papierków,
podań o stypendia, szukaniu marszandów, nie mając pojęcia, jak to
robić. Nadal uczę się poruszać się w tym świecie, ale nabrałam już
świadomości w działaniu. Budowanie wizerunku to długotrwały proces.
Współpraca ze specjalistami i niektórymi ośrodkami sztuki wiąże z
dużymi kosztami i często obwarowana jest niekorzystnymi dla twórcy
warunkami. Zdarza się również, że nie ma to wiele wspólnego z
artystycznym kunsztem ani przesłaniem.
Natalia uważa, że brakuje osób – już na etapie akademickim –
które nauczyłyby, jak artysta powinien współpracować z kimś, kto
przejmie opiekę nad jego twórczością. – Rozmawiam z wieloma
znajomymi artystami – okazuje się, że, większość z nich
działa „na czuja”, nie w pełni świadomie. Tej wiedzy nie znajdzie
się w podręcznikach. Ona powinna być przekazywana przez poprzednie
pokolenie artystów, które funkcjonuje na rynku. Na wykładach tego
nie było, a większość profesorów nie ma rynkowego
doświadczenia.
Niedawno Akademia Sztuk Pięknych przekazała swoim absolwentom
do wypełnienia ankietę, w której było m.in. pytanie o popełnione
przez uczelnię błędy. Natalia ją wypełniła.
– Szkoła nastawia się na zmiany. To rachunek sumienia
uczelni, ukłon w stronę studentów. Absolwentom to już nic nie da,
ale trzymam kciuki za następne roczniki, bo wiem, jak wiele
talentów zostało zaprzepaszczonych przez złe przygotowanie. Co
napisała? –
Poza zarzutem o brak przygotowania do funkcjonowania na
rynku sztuki, mam też inny: nie zawsze edukowano nas pod kątem
warsztatu. Skupiano się nie na nim, a na treści obrazu. Warsztatu
uczyłam się głównie z książek. Poznałam oczywiście profesorów,
którym zawdzięczam wiedzę na ten temat, ale wielu pozostałych
zamiast przekazywać ją, wszczepiało studentom własną wrażliwość i
swoje pojęcie estetyki. To zabija indywidualność. Ważne było, żeby
unikać błędów w twórczości – a co to znaczy? Poszukiwanie jest
przecież nieodzownym elementem procesu tworzenia. Zabrakło też
wiedzy teoretycznej, nauki o pigmentach, środkach malarskich,
anatomii. Mieliśmy mało czasu na studiowanie historii sztuki,
estetyki, filozofii – mimo że skakaliśmy po tej tematyce, to było
cenne doświadczenie i do dziś brakuje mi wspólnych rozważań. Mówię
o studiach zaocznych, nie wiem, jak było na dziennych. Przywołując
to, co negatywne, nie chcę zniechęcać kogokolwiek do studiowania,
ale zwrócić uwagę na to, że studenci mają prawo wymagać – to zaważy
na ich przyszłości.
Skoro Natalia Kalisz postanowiła ograniczyć sprzedaż swoich
dzieł, jest zmuszona dodatkowo zarabiać w inny sposób. Prowadzi
warsztaty graficzne i malarskie. Pomocne są również stypendia. Poza
tym od niedawna z Ewą Żochowską z pracowni Kreatoora wyszukują
stare, zniszczone meble i artystycznie je przetwarzają: malują na
mocne kolory i pokrywają sztucznym futrem, inspirując się
abstrakcją geometryczną, w tym op-artem. Dopiero ruszają ze
sprzedażą. – Nie należy tego projektu łączyć ani z moją, ani z
Ewy twórczością. Sztuka autorska nie jest dla nas komercyjna, jest
czymś znacznie więcej niż sposobem na życie – mówi
Natalia.
Konieczność regularnego płacenia czynszu to nie jest jedyny
problem. Natalia skorzystała z miejskiego projektu „Lokale dla
kreatywnych” i za pracownię w dawnym 60-metrowym mieszkaniu przy
ul. Przędzalnianej – otwarcie której uważa za swój największy
osobisty sukces – płaci preferencyjną stawkę, około 450 zł
miesięcznie. Jednak większość twórców, którzy dostali pracownie na
Księżym Młynie, narzeka na brak miejskiego ogrzewania. – Nie
pomyślano o tym, że pracujemy też zimą, a ciężko się maluje w
rękawiczkach, poza tym płótna, grafiki, fotografie muszą być
przechowywane w odpowiedniej temperaturze i wilgotności powietrza.
Muszę więc rotacyjnie przestawiać prace: raz bliżej kominka, raz
dalej. Poza tym zimą układam je warstwowo coraz wyżej, żeby papier
się nie zniszczył. Teraz jest ten etap, kiedy wszystko unosi się na
paletach. Problem z ogrzewaniem to jedyny minus pracowni, jak na tę
chwilę. Czekamy z niecierpliwością na ukończenie rewitalizacji,
która podwyższy standard.
Natalii zależy na tym, by zachować swoje prace i je pokazywać.
Z drugiej strony chce być niezależna finansowo. Czy to się da
pogodzić? Artystka próbuje zachować równowagę, twierdząc
jednocześnie, że niestałe źródło dochodu nie jest wystarczającym
powodem, by zrezygnować ze sztuki…
Aleksandra Talaga-Nowacka
Kategoria
Sztuka