Puścić sztukę z dymem? | Kalejdoskop kulturalny regionu łódzkiego
Proszę określić gdzie leży problem:
Proszę wpisać wynik dodawania:
1 + 4 =
Link
Proszę wpisać wynik dodawania:
1 + 4 =

Puścić sztukę z dymem?

Niejeden artysta zamartwia się, co po jego śmierci stanie się z tym, co stworzył. Rodzina zostaje z masą jego prac, dokumentacji. Bywa, że niechciane obrazy trafiają na śmietnik. Co robić z artystyczną spuścizną?


Wystarczyły dwa tygodnie, poprzedzone telefonami. W sumie do MMŁ trafiło około 30 rzeźb i obrazów, około stu matryc linorytowych i mnóstwo grafik. Muzeum w Sieradzu otrzymało 40 obrazów i rzeźb oraz trochę grafik. – W pracowni było pięć dużych rzeźb drewnianych. Nie wiedziałam, co z tym zrobić. Pomyślałam, że najwyżej puszczę z dymem. Na szczęście podzieliły się nimi muzea. Na siłę wepchnęłam. Czasem tak trzeba.
Kilkanaście grafik dostało się też Miejskiej Galerii Sztuki, a do łódzkiego domu aukcyjnego trafiły trzy rzeźby ceramiczne. Pracownia opustoszała – pozostały tylko dwa duże obrazy, które… nie zmieściły się do samochodu muzeum. Stoją zapakowane w mieszkaniu, tam też znajduje się pozostała część dzieł. – Tych nie ruszałam, w końcu mieszkanie cały czas funkcjonuje. Wydałam stąd tylko matryce linorytowe, które ważyły łącznie prawie 100 kg, okropnie śmierdziały i były poprzekładane pylącym papierem. Chciałam się tego jak najszybciej pozbyć.
Przy okazji porządków pani Barbara znalazła niezidentyfikowany obraz olejny ojca. – Nie był udokumentowany, mama zobaczyła go po raz pierwszy na zrobionej przeze mnie fotografii. Prawdopodobnie powstał na początku lat 60. Jest na nim budynek – być może to ówczesny widok z okna naszego mieszkania. Obraz trafił do Sieradza.
Po sprzątnięciu pracowni należało zająć się mieszkaniem. – Kiedyś przebywały tu cztery osoby, ostatnio nie mieściła się nawet jedna, trzeba było chodzić wąskimi korytarzami między prowizorycznymi meblami, zapchanymi mnóstwem przedmiotów. Mama „chorowała” na zbieractwo – znalazłam rachunki sprzed 60 lat. Jest też uzależniona od kopiowania – powiela w wielu egzemplarzach nawet ulotki reklamowe. Wcześniej nie pozwalała usunąć jakiegokolwiek papierka. Mogłam to zrobić dopiero teraz. Mama wie o porządkach. Musiałam tu wszystko umyć, odkurzyć.
Podobnie było w pracowni. – Mnóstwo śmieci do wyrzucenia, a to czwarte piętro bez windy. Zastosowałam zasadę: ktokolwiek pojawiał się w pracowni, niezależnie od tego, jak był ubrany, musiał zabrać ze sobą na dół trochę zakurzonych śmieci.
Gdy przyszło do zdania kluczy, pojawił się problem. W ciągu 50 lat użytkowania pracownia podupadła, a lokal komunalny należy oddać w dobrym stanie. Remont kosztowałby 12 tysięcy. – Zasypałam administrację dokumentami uzasadniającymi prośbę o zwolnienie z tego obowiązku. Kiedy po Łodzi poszła fama, że mama ma kłopoty, urzędnicy sami dzwonili, oferując pomoc.
Skąd takie szalone tempo likwidowania pracowni? – Niebawem rodzi moja córka, więc na pewno nie będę miała czasu na zajmowanie się pracownią. Wcześniej też nie mogłam – wymagającą całodobowej opieki mamę wypisano ze szpitala, w oczekiwaniu na obiecane miejsce w ośrodku rehabilitacyjnym na krótko umieściłam ją w prywatnym domu opieki. Nie najlepiej się czuła, nie wiedziałam, czy zabrać ją do siebie, czy zostawić w Łodzi. Zdecydowała, że chce zostać tutaj. Okrutna nerwówka.
Co stanie się z dokumentacją twórczości Wacława Kondka, którą przez kilkadziesiąt lat przygotowywała jego żona? – Trafi do Muzeum Miasta Łodzi. Czeka ich wielka praca, mama robiła notatki na maszynie lub ręcznie i wszystko trzeba zweryfikować, przepisać na komputerze, założyć gigantyczną bazę danych.
A co będzie z pracami Marii Kondek? – Jeszcze o tym nie myślę. Także o tym, co się stanie z dorobkiem mojej nieżyjącej siostry, która pisała wiersze i rysowała. Na szczęście nie mam własnego dorobku artystycznego. Nie mam nic wspólnego ze sztuką – zajmuję się kartografią. Jako jedyna z rodziny zawsze stałam twardo na ziemi.
Dzieła pani Marii mieszczą się w domu, bo to małe grafiki, rysunki i mnóstwo wierszy. – Oczywiście w kilkudziesięciu kopiach. Bardzo często mamy problem z odróżnieniem oryginału od kserokopii. Mama tak narozrabiała, że sama nie rozpoznaje, co jest autentyczne. Na szczęście większość oryginałów jest w osobnych teczkach.
Własne prace pani Maria także zaczęła dokumentować. Przepisywała też na maszynie liczne wiersze swojej drugiej córki Krystyny. – Byłam trochę na nią zła, że tak się napracowała, nie prosząc nas o pomoc. A teraz i tak to trzeba przepisać na komputerze. Myślę, że cel, jaki sobie wyznaczyła, był dla niej formą przeżycia żałoby.
Zanim pani Barbara wpuściła do atelier pracowników muzeów, wybrała kilka prac dla siebie i córki. Zostaną zatem w rodzinie. – W moim maleńkim mieszkaniu nie mam wielu prac ojca, dom to nie muzeum. Trochę więcej jest u córki. Nie wiem, gdzie upchnę ten wielki obraz, który wzięłam dla siebie – to pejzaż górski, kojarzący mi się z widokiem Matterhornu od strony włoskiej. Może na suficie nad łóżkiem… – będę mogła patrzeć na niego, gdy zniedołężnieję i będzie to jedyna możliwość pozostania w górach.
 

Kategoria

Sztuka