Wchodzę sobie na różne strony w poszukiwaniu inspiracji. Ostatnio znalazłem stronkę - nie, nie, nie jestem spamerem polecającym nowy serwis aukcyjny - z wykazem dotacji przekazanych Fundacji Krystyny Jandy na rzecz Kultury.
Wchodzę sobie na różne strony w poszukiwaniu inspiracji.
Ostatnio znalazłem stronkę - nie, nie, nie jestem spamerem
polecającym nowy serwis aukcyjny - z wykazem dotacji przekazanych
Fundacji Krystyny Jandy na rzecz Kultury, czyli mówiąc prościej: z
wykazem dotacji dla prywatnego teatru zasłużonej aktorki i
reżyserki.
Okazało się, że w ramach konkursu na realizację w
latach 2011 - 2013 zadań w zakresie upowszechniania twórczości
artystycznej poprzez wspieranie stałych programów tworzących stałą
ofertę kultury Miasta Stołecznego Warszawy Fundacja otrzymała
1 800 000 PLN – na produkcję spektakli Teatru Polonia
i Och teatru w 3 letnim repertuarze (2011-2013). Czyli po 600
tysięcy rocznie od miasta, do tego oczywiście granty z
ministerstwa. Od razu pomyślałem o łódzkich teatrach prywatnych,
których twórcy wciąż narzekają na brak pieniędzy. Zachowując
proporcje Łodzi do Warszawy i biorąc pod uwagę pozycję Krystyny
Jandy w teatralnym świecie, podzielmy podaną kwotę powiedzmy przez
5. Wychodzi 120 tysięcy rocznie - sądzę, że za tę sumę każdy z
prywatnych teatrów łódzkich mógłby stanąć na nogi.
Teatr Mały, Fundacja Kamila Maćkowiaka, Teatr Zamiast,
Teatr V6, TeArt czy Teatr Piccolo - mamy
w Łodzi kilka prywatnych zespołów, które przygotowują i wystawiają
kolejne (często całkiem niezłe) przedstawienia. Nie da się ukryć,
że poszerzają ofertę kulturalną miasta, czyli wypełniają zadania
miejskich instytucji kultury. Ale żadnych pieniędzy z budżetu nie
dostają. Można oczywiście powiedzieć, że jak ktoś chce robić teatr
prywatny, to sam przyznaje, że dotacje mu niepotrzebne (wynika to z
definicji teatru prywatnego), a miasto musi się troszczyć przede
wszystkim o swoje teatry. Tylko co wtedy z Jandą? Robi teatr
prywatny czy nie?
Warszawę od Łodzi dzieli 120 kilometrów. W obu miastach
obowiązują (chyba) te same przepisy. A jednak to, co możliwe w
stolicy, nie jest możliwe w Łodzi. W warszawskim konkursie
grantowym na realizację w roku 2014 zadań publicznych z zakresu
kultury, sztuki, ochrony dóbr kultury i dziedzictwa narodowego
przeznaczono łącznie 4,9 mln, z tego 3,5 mln na realizację
projektów i przedsięwzięć artystycznych tworzących ofertę
kulturalną Warszawy. W trzyletnim programie jednym z zadań
jest upowszechnianie twórczości artystycznej poprzez wspieranie
realizacji stałych programów tworzących ofertę
kulturalną m.st. Warszawy w różnych dziedzinach, w tym m. in.:
teatru, filmu, muzyki, tańca, literatury, sztuk wizualnych,
programów interdyscyplinarnych z zakresu kultury, edukacji
kulturalnej i promocji kultury. (Podkreśliłem słowo stałych,
bo nie chodzi mi o jednorazowy grant).
W Łodzi nacisk jest położony na film, muzykę i sztuki
wizualne, co przy szczupłości przeznaczonych do podziału środków
bardzo ogranicza teatry. W ubiegłym roku do podziału w konkursie na
tzw. małe granty mieliśmy w Łodzi 300 000, z czego 45 000 przypadło
Fundacji Kamila Maćkowiaka na produkcję spektaklu "Amok". Niewiele
- starczyło na bardzo oszczędna realizację. Więcej zresztą nie dało
się uzyskać, bo "małe granty" mają limit dotacji w wysokości 50
000, a "duże granty" są przeznaczone dla festiwali (tu załapały się
Retro/per/spektywy). Prywatne teatry nawet nie aplikowały, nie
wierząc chyba w możliwość zdobycia dofinansowania...
Może więc miasto mogłoby ogłosić nowy konkurs - na wspieranie realizacji stałych programów tworzących ofertę
kulturalną w dziedzinie teatru, konkurs trochę podobny do
funkcjonujących w Łodzi grantowych programów wydawniczych. Przy
okazji można by zastrzec, że w repertuarze musi się pojawić np.
klasyka europejskiej dramaturgii albo sztuka dla młodzieży. Dzięki
temu miasto miałoby narzędzie wpływania na repertuar, czyli
uprawiania jakiejś polityki kulturalnej. Do rozdania byłoby na
przykład 250 000 zł - do podziału między dwa teatry. Zwycięzcy
byliby zobowiązani do zagrania określonej liczby
przedstawień.
Dlaczego jest to tak ważne? Otóż moim zdaniem Łódź niedługo
nie będzie w stanie utrzymywać tak dużej liczby instytucji kultury.
Rosnące zadłużenie i zmniejszająca się liczba mieszkańców
doprowadzi do ograniczania budżetów cudownie rozmnażających się
instytucji (ostatnio przybyły miastu Fabryka Sztuki, Centrum
Dialogu i EC1). Politycy nie będą chcieli/umieli podjąć decyzji o
likwidacji żadnej z nich, co będzie skutkować funkcjonowaniem w
ograniczonym zakresie, pozorowaniem prawdziwej działalności,
frustracją pracowników. Może więc zawczasu lepiej przetrenować
formy współpracy miasta z teatrami prywatnymi - takie formy mogą
być za 10-20 lat podstawą (ważnym składnikiem) oferty kulturalnej.
Teatry Szwalnia i Chorea już w pewnym stopniu z takiej pomocy
korzystają. I bardzo dobrze. Chodzi jednak o to, by wszystkim dać
równe szanse.