O zapchlonym substytucie macierzyństwa, o sterylnie urządzonych kuchniach i sterylnym życiu, w którym nie widać sensu, o poszukiwaniu i odnajdywaniu siebie - Michał Rzepka zrobił spektakl, który diagnozuje problemy współczesnego człowieka. Febe wróć Michaela Gowa możemy zobaczyć w Teatrze Arterion. Warto.
Momentami dowcipne, momentami ciepłe przedstawienie
bezlitośnie stawia przed nami lustro, w którym możemy zobaczyć
średnio udane życie naszej klasy... średniej. Bo choć akcja sztuki
australijskiego dramaturga dzieje się w bliżej nieokreślonym
mieście anglojęzycznego świata, pokazane mechanizmy wydają się
uniwersalne.
Helen (Malwina Irek) i Frazer
(Gracjan Kielar) są parą trzydziestolatków, którzy
od trzech lat mieszkają w nowym, stylowo zaprojektowanym domu i
próbują urządzić swoje życie z równą starannością. Codziennie
ćwiczą jakąś uproszczoną wersję wschodniej gimnastyki, nauczyli się
(na terapii? z bestsellerowego poradnika?) w zarodku rozwiązywać
konflikty, rozmawiają głównie o kłopotach w pracy (ona projektuje
wnętrza, on pracuje w reklamie) i - o ile nie mają akurat za dużo
pracy - uprawiają seks, tak jak się uprawia bazylię na kuchennym
parapecie: nie jest to sprawa życia i śmierci, raczej modny i
zdrowy element sposobu bycia... nowoczesnym.
Gdy po raz pierwszy zapala się na scenie światło, widzimy ich,
jak z rozłożonymi rękami przywierają do ceglanej ściany swego
designersko urządzonego salonu. Spłaszczenie sylwetek to wizualna
metafora prowadzonego przez nich życia. Takich metafor jest w
inscenizacji więcej, dzięki czemu wychodzimy poza odegranie na
scenie dziennika neurotycznej pary bawiącej się we wspólny
dom.
Tę pokazaną w kilku epizodach ekspozycji zabawę psuje naszym
bohaterom telefon od przyjaciela, a raczej od przyjaciółki,
odebrany nieopacznie podczas kotłowaniny na trawiastym dywanie.
Zawiązanie akcji tuż po rozwiązaniu krawata. Przyjaciółka chce im
podrzucić na tydzień suczkę o imieniu Febe, gdyż wyjeżdża właśnie
na tygodniową terapię dla małżeństw, a jej matka - to jeden z
zabawniejszych fragmentów - niestety znowu wybrała się na Mount
Everest. Słów przyjaciółki nie słyszymy, to Helen relacjonuje je
mężowi post factum. Ten, początkowo wkurzony nowym kłopotem,
postanawia stawić mu czoło i wszystko metodycznie zorganizować.
Zaczyna od zakazu wpuszczania psa do domu (scenariuszowe
uzasadnienie nieobecności Febe na scenie), ale gdy pada deszcz, sam
zmienia ustanowione przez siebie zasady.
Bo pies nieoczekiwanie dla samych zainteresowanych zmienia ich
życie. Chodząc z nim na spacery, nawiązują nowe znajomości, uczą
się obserwować i reagować spontanicznie, uczą się okazywania uczuć.
Trochę ze sobą rywalizują, kto lepiej wejdzie w nową rolę, ale są w
tym wszystkim bardziej prawdziwi, naturalni (widać to w postawie
aktorów, którzy grają męczący bieg lub radość - wcześniej grali
raczej granie smutku). Zaczynają nawet żartować, jak w scenie, w
której Helen zakłada Frazerowi smycz na głowę. Świetna jest też ich
rozmowa o psie, podczas której zaczynają się obwąchiwać,
poszczekiwać i niespokojnie kręcić całym ciałem. Prawdziwe psy
goniące za suką. Szkoda tylko, że ta część przedstawienia trwa tak
krótko - ja bym ją trochę rozbudował, by pokazać stopniowo
zachodzącą zmianę. Zwłaszcza, że przedstawienie nie jest długie,
trwa niewiele ponad godzinę.
Ale suka zginęła, uciekła gdzieś przez otwarte na chwilę
drzwi. Trochę ze strachu przed gniewem przyjaciół, a trochę z
tęsknoty za psem, do którego zdążyli się już przyzwyczaić, Helen i
Frazer rozpoczynają poszukiwania, przypominające perypetie bohatera
filmu Po godzinach Martina Scorsese. Pozbawieni
zastępczego dziecka małżonkowie rozwieszają ulotki i przesiąknięte
swoim zapachem ubrania, odwiedzają w ramach poszukiwań
najdziwniejsze miejsca, wplątują się w dziwaczne historie, tracą
masę czasu i pieniędzy, a nawet pracę (na skutek zbyt emocjonalnych
reakcji). Przebieg poszukiwań relacjonują sobie w domu, coraz
bardziej ekspresyjnie odgrywając opisywane sytuacje (potrafią nawet
jako rekwizytów użyć kultowych pomarańczowych foteli). Mamy więc
inscenizację kłótni w firmie Frazera i erotyczny taniec Helen,
który wykonała jakoby w w wietnamskiej restauracji (taniec chyba
świadomie poprowadzony w kierunku lekkiej groteski, bo przecież nie
podniecanie widzów przy piosence Only you było zadaniem
aktorki). Erotyczny wątek twórczo rozwija za to Frazer, zwabiony do
cudzego domu telefonem kobiety, która podobno widziała ich psa.
Destrukcja związku wydaje się nieunikniona. Ale właśnie
wtedy...
Końcowy fragment to kolejna zmiana tonacji, tym razem w
kierunku poetyckiej liryczności. Bohaterowie odkrywają smak
prawdziwego życia, które wcale nie toczy się pod dyktando
aktualnych trendów i pseudopsychologicznych recept. Spontaniczny,
wierny, szczery pies może nam to uświadomić. Sztucznie konstruowany
świat bez konfliktu, bez odpowiedzialności, bez refleksji zostaje
rozsadzony od wewnątrz przez kilkudniowy epizod. Podobno niektórzy
widzowie następnego dnia po premierze odwiedzali schronisko przy
Marmurowej...
Malwina Irek i Gracjan Kielar, na co dzień aktorzy Teatru
Nowego, mają okazję pokazać się w repertuarze, którego im brakuje
na macierzystej scenie. Tworzą ciekawe, rozwijające się w trakcie
akcji postacie, którym wierzymy "na słowo" i "na gest". Wierzymy w
ich męczarnie w zbyt ciasnym gorsecie (krawacie) konwencji i w ich
nieśmiałe próby wyjścia z roli. W dodatku ich odmienne reakcje i
temperamenty są w jakiś sposób (na zasadzie negatywu?) zgrane, a
ewolucje postaw odbywa się w scenicznym dialogu. Opowieści: jej o
wizycie w biurze męża i jego o awanturze z szefami to osobne
etiudy-perełki.
Minusy przedstawienia? Zbyt krótka druga część (ta z psem w
domu), niezbyt czytelne wyodrębnienie poszczególnych epizodów
(oddzielenie dni), niewiele wnosząca warstwa muzyczna.
Premiera w teatrze Arterion 13 grudnia
2013
Studio Filmowe i Telewizyjne Arterion
Adres
ul. Pomorska 69/71