Szamańskie misterium dźwięków, przywołujące echa zapomnianych wierzeń, niepokojące animacje z pogranicza sacrum i profanum, kobieta w bieli uciekająca przez pustynię, po piasku, z którego nie da się nic stworzyć…
Szamańskie misterium dźwięków, przywołujące echa zapomnianych
wierzeń, niepokojące animacje z pogranicza sacrum i profanum,
kobieta w bieli uciekająca przez pustynię, po piasku, z którego nie
da się nic stworzyć… To wszystko działo się w Łódzkim Domu Kultury
14 grudnia podczas pierwszej „Stykówki”, czyli twórczego spotkania
legendarnej grupy Pathman i artystki Eweliny
Ciszewskiej.
– Pomysł na „Stykówkę” zrodził się w tamtym roku. Wypłynął
z innej imprezy interdyscyplinarnej „Dwie strony ekranu, czyli
trzy”, na którą zaprosiliśmy artystów zajmujących się różnymi
dziedzinami sztuk: audio, wideo i performance. Wydarzenie tak się
spodobało publiczności, że pomyślałam: dlaczego nie rozszerzyć tej
formuły na inne dyscypliny i stworzyć cykl wydarzeń łączących różne
aktywności sceniczne. Przenikanie się sztuk, szukanie dialogu
między odrębnymi zjawiskami kultury jest niezwykle ciekawe dla
widza – mówi Gabriela Synowiec, pomysłodawczyni imprezy z
Łódzkiego Domu Kultury.
Okazją do pierwszej edycji wydarzenia jest jubileusz grupy
Pathman, i to nie byle jaki, bo zespół świętuje 40-lecie
działalności artystycznej. – Wszystko zaczęło się w 1976 roku w
Krakowie, gdy paru postrzeleńców zafascynowanych muzyką rockową,
ruchem hipisowskim i filozofią Dalekiego Wschodu zaczęło razem
grać. Najpierw był zespół Atman, potem zmieniały się nazwy, a teraz
wraz z Piotrem Koleckim, który gra na wszelkiego rodzaju gitarach
akustycznych, elektrycznych, basie, harfie czy drumbassie,
tworzymy duet – wspomina Marek Leszczyński, grający w zespole
m.in. na cymbałach, tschengu koreańskim, fidoli Fischera. Muzycy
zapraszają do swoich projektów zaprzyjaźnionych artystów. W ŁDK-u
zagrali z Jankiem Kubkiem (instrumenty perkusyjne, tabla) i
Włodzimierzem „Kiniorem” Kiniorskim, multiinstrumentalistą z
jazzowym zacięciem.
Na ich koncertach gościnnie pojawiają się również skrzypce,
saksofony, trąbki, bo Pathman romansuje też z jazzem. Ich muzyki
nie da się zaszufladkować, sami bronią się przed klasyfikacją
gatunkową. Etno, rock, ambiente, z elementami jazzu, elektroniki? –
Po co komu takie nazywanie. Cały czas jesteśmy boksowani i
zamęczani słowami, żyjemy w natłoku niezrozumiałych przekazów, więc
muzyka powinna dawać tylko przeżycia, emocje i prowadzić do głębi w
nas. Każdy w gruncie rzeczy poszukuje prawdy o sobie, zastanawia
się, dlaczego tu jest i czy to ma sens, a muzyka może przybliżać go
do odpowiedzi na te pytania. Poprzez dźwięki chcemy zmusić
słuchacza do zadumy i spojrzenia na swoja codzienność z innej
perspektywy– wyjaśnia Marek Leszczyński.
Marek mieszka w Inowłodzu, a Piotr w Rabce, to ich przyczółki,
tam uciekli od cywilizacji, żyją blisko natury i stamtąd czerpią
inspiracje. – Buntujemy się przeciw chaosowi wielkich
aglomeracji, pośpiesznemu życiu. Widzimy, jak w mieście zanikają
kontakty międzyludzkie, człowiek zatraca się w pseudocywilizacji,
która sama na siebie kręci bat – dodaje Marek, który w
Inowłodzu od lat organizuje letni Festiwal w Krajobrazie i zaprasza
do nadpilicznego grodu ciekawe osobowość muzyczne.
Muzycy z etnograficzną pasją przez lata zgromadzili pokaźne
kolekcje instrumentów. Jest ich tyle, że na koncert nie sposób
wszystkiego przywieźć, więc zdobią dumnie wnętrza ich domów.
Cymbały polskie, ukraińskie, cytry, sitar, bębny ceramiczne, bębny
z kraju Mołr, gongi, blachy ze Stoczni Gdańskiej, kantówki i
teowniki, dzwonki indyjskie, sanza – można by długo
wymieniać…
Podczas „Stykówki” artyści zagrali utwory z najnowszej płyty
„Drzwi”(2016) oraz wcześniejszej „Monady” (2014). Swobodnie
popłynęli w rozbudowanych improwizacjach z dynamicznymi liniami
melodycznymi. Od błogiej ciszy, subtelnych tonów po drażniący
łoskot, jakby dźwięki spokojnego lasu łączyły się ze zgiełkiem ulic
i industrialnym gwarem miast. Muzyce towarzyszyła niepokojąca
animacja. Ikony, krzyże, nagrobne aniołki, porcelanowe lalki
przeplatały się z futurystycznymi obrazami zniszczonych budynków,
strzępów maszyn, broni. W tym wszystkim był człowiek, zniszczony,
ze smutnym wzrokiem, z zakrwawionymi rękami, .
Improwizowany taniec Eweliny Ciszewskiej dopełniał nastrój
niepokoju i doskonale wpisywał się w dynamikę tej muzyki. Artystka
ubrana na czarno z czerwoną walizką wyruszyła w podróż przez
niebezpieczne zakamarki ludzkiej natury. Zrzuciła czarną suknię, by
w białej, niewinnej i czystej dogrzebać się do lepszego świata.
Szukała go na pustyni, w wysuszonym piasku, w białym kokonie
codzienności. Bezskutecznie. Wróciła do punktu wyjścia. Może
bogatsza o to, co przeżyła? Muzycy towarzyszyli jej w drodze, widać
było nić porozumienia między nimi, choć wystąpili wspólnie po raz
pierwszy. Dla Eweliny Ciszewskiej, aktorki i choreografki, która
prowadzi Teatr Sztuk w Oleśnicy, gdzie łączy różne dziedziny
aktywności artystycznej, było to ważne przeżycie. – Lubię
muzykę awangardową właśnie za jej niejednoznaczność. Słuchałam płyt
Pathmana i jestem pod silnym wrażeniem tych brzmień. Moja
improwizacja jest zawsze tworzeniem obrazów, które wcześniej widzę
w swojej wyobraźni. Słucham muzyki, zamykam oczy i wyobrażam sobie
kolory, kompozycje, takie wyspy, do których muszę dopłynąć. Ale na
scenie wszystko i tak dzieje się spontanicznie i
nieoczekiwanie – mówi Ewelina Ciszewska.