Ile lat nie mija nic - tańczymy tango. Tak w 1984 roku śpiewał Grzegorz Ciechowski. Dwa lata wcześniej Zbigniew Rybczyński odebrał Oscara za zrealizowany w Łodzi film animowany. Motyw chocholego tanga powraca w spektaklu Adama Orzechowskiego Tango Łódź, przygotowanym przez zespół Teatru Powszechnego.
Ile lat nie mija nic - tańczymy tango. Tak w 1984
roku śpiewał Grzegorz Ciechowski. Dwa lata wcześniej Zbigniew
Rybczyński odebrał Oscara za zrealizowany w Łodzi film animowany.
Motyw chocholego tanga powraca w spektaklu Adama
Orzechowskiego Tango Łódź, przygotowanego przez
zespół Teatru Powszechnego. Premiera w EC1 była ostatnim akordem
tegorocznego Festiwalu Sztuk Przyjemnych i Nieprzyjemnych. Od maja
przedstawienie będzie grane na Małej Scenie teatru.
Autorem Tanga Łódź jest Radosław Paczocha, dramaturg,
z którym Adam Orzechowski współpracował przy Broniewskim -
najlepszym, zdaniem publiczności, spektaklu XXI Festiwalu Sztuk
Przyjemnych i Nieprzyjemnych. Rok później tę samą nagrodę zdobyło
ich nowe przedstawienie, tym razem zrealizowane na zamówienie
łódzkiej sceny. I choć twórcy przyjechali do Łodzi z innych miast,
udało im się stworzyć metaforyczną interpretację ostatnich stu lat
naszego miasta.
Opowieść zaczyna się w roku 1905, a kończy mniej więcej sto
lat później. Od rewolucji (powstania) 1905 roku po uruchomienie
Manufaktury - historia wzlotów i upadków łódzkiego przemysłu,
historia walki o prawa pracowników, historia życia w przemysłowym
mieście, które rozwijało się i kurczyło w rytm wahań koniunktury. W
scenariuszu wykorzystano fragmenty utworów Witolda Wandurskiego,
Andrzeja Struga, Joshuy Singera, Wandy Gościmskiej i Juliana
Tuwima, a także materiały historyczne i notatki prasowe. Powstał
kolaż scen i epizodów z różnych epok, któremu spójność nadają
powtarzające się motywy i wzięte z tradycji kolędniczej,
napędzające akcję postaci Heroda, Śmierci i Diabła. Wszyscy
jesteśmy ulepieni z tej samej gliny - powtarzają robotnikom
przedstawiciele ekonomicznej bądź politycznej władzy, niezależnie
od panującego aktualnie ustroju. I niezależnie od panującego
ustroju wykorzystują ekonomicznie i seksualnie swoich pracowników.
Historia toczy się w powracającym cyklu - od kryzysu do kryzysu, od
strajku do strajku.
Koło (kółko) historii co jakiś czas przeskakuje przez łączenie
szyn (kolejowe szyny, po których jeździ wózek będący skrzyżowaniem
drezyny z łodzią Charona to główny motyw scenografii autorstwa
Magdaleny Gajewskiej). W spektaklu Orzechowskiego i Paczochy takimi
momentami przełomowymi są lata 1905, 1947, 1971, 1981, 1989. Twórcy
przypominają znane i mniej znane wydarzenia historyczne, cytują
hasła, przemówienia i piosenki. Jednak nie w odkrywczości zebranego
materiału (o wszystkich tych wydarzeniach można sobie poczytać w
Internecie), ale w jego syntezie przełożonej na teatralne obrazy
tkwi największa wartość spektaklu. Gest przewracania fabrycznej
metalowej szafki na ubrania, która staje się mównicą lub trumną,
coraz szybsze recytowanie tekstu jako odpowiednik stale
podkręcanych norm produkcji, przejeżdżający przez scenę wózek ze
strzelającą do tłumu Śmiercią - wiele jest tu dobrych pomysłów
inscenizacyjnych (choć są i gorsze, np. malowanie farbą na
kawałkach blachy daty toczących się na scenie wydarzeń).
Co tak naprawdę chcą nam powiedzieć autorzy Tanga
Łódź? Że niezależnie od ustroju (dziki kapitalizm, komunizm,
socjalizm, neoliberalizm) człowiek pracy zawsze będzie gnębiony?
Wszędzie czy tylko w Łodzi, jakimś przeklętym mieście, które Bóg
pokarał przemysłem? A skoro ich zdaniem zawsze jest tak samo - to
czy jest sens coś zmieniać, o coś walczyć? Wróćmy do Ciechowskiego:
nie strzelajcie do orkiestry, jeśli oni zginą, przyjdą
lepsi. Może po prostu na tym polega prosty w gruncie rzeczy
przemysł włókienniczy - ktoś musi ciężko pracować za minimalną
stawkę (dzisiaj gdzieś w Azji), żeby to się w ogóle
opłacało.
Mam inną interpretację: istnieje coś takiego jak pamięć
miejsca. Te wszystkie sceny dzieją się przecież w tych samych
mieszkaniach, na tych samych ulicach. Łódź to jest pokój z
Tanga Rybczyńskiego - okno, stół, szafa, łóżko i
kilkanaście postaci mijających się w obłędnym korowodzie
codziennych spraw. Dlatego tak ważne są w spektaklu te fabryczne
szafki - takie przedmioty przechowują pamięć miejsca, prowokują
powtórki. W Łodzi kryzysy, strajki i bunty będą się powtarzać, bo
struktura miasta, skumulowana w nim energia, jego historia jest
taka, a nie inna. To miasto rozwinęło się za szybko, to w gruncie
rzeczy (rozsypana na scenie ziemia) wieś, w którą wstawiono
fabryki. Ale tak naprawdę tu wciąż chodzą kolędnicy, obchodzi się
zapusty. Konflikt jest tu wpisany na stałe w społeczną strukturę
miasta. Majstrami, sekretarzami, prezesami zostają prości ludzie,
którzy powielają błędy poprzednich pokoleń władzy, bo nawet nie
potrafią sobie wyobrazić innego języka, innej kultury.
Jest to jakaś wizja, nawet jeśli się z nią nie zgodzimy albo
inaczej zinterpretujemy. Dlatego to ważne przedstawienie, w pewien
sposób historyczne. Co oczywiście nie znaczy, że pozbawione wad.
Trochę tu anachronizmów (w 1947 ktoś chce zostać gwiazdą telewizji)
i niezręcznych sformułowań (tka się, tka się szara
przędza). Także pomysł, by symbolem bezsensownych inwestycji
III RP uczynić fontannę, wydaje się pójściem na łatwiznę. Paskudny
wystrój placu Dąbrowskiego jest oczywiście skandalem, ale dość
łatwo znaleźć w naszym mieście bardziej aktualne przykłady kwiatków
do kożucha władzy. Myślę też, że można było lepiej rozwiązać
kwestię informowania widzów o upływającym czasie - nie do końca
wiadomo, czy aktorzy odliczają kolejne lata, czy raczej licytują
się, kto da więcej.
Dla przeciwwagi warto odnotować wspaniałe role Aleksandry
Listwan (Śmierć) i Piotra Lauksa (różne postaci) oraz zgranie
zespołu w scenach zbiorowych. Listwan gra bardzo dynamicznie, jest
pełna energii, uwodzicielska aż do wulgarności, a w innych
momentach władcza i groźna. Bywa nawet dowcipna, na przykład gdy
"tłumaczy" tekst na język migowy. Piotr Lauks przeistacza się z
fabrykanta w robotnika, by za chwilę być zakładowym aktywistą.
Najlepszy jest jako partyjny działacz oczekujący przyjazdu premiera
- jego entuzjazm śmieszy i trwoży jednocześnie. W ogóle sekwencja
PRL-owska najlepiej się twórcom spektaklu udała. To okres, z
którego jeszcze niektórzy coś pamiętają, a jednocześnie czas, do
którego mamy już pewien dystans.
Prapremiera 24 kwietnia 2016
Najbliższe spektakle: 19, 22 i 23 maja.