RECENZJA. "Bang bang" to nie tylko przykład estetyki czerpiącej z doświadczeń futuryzmu, ironiczno-prześmiewczej opowiastki, kabaretu, ale przede wszystkim głos w sprawie swobody wypowiedzi artystycznej. O cechach prowokacji. Nie do końca odbierany serio sprzeciw wobec norm narzucanych odgórnie, ograniczeń i rozmaitych tabu w sztuce. Problem ponadczasowy.
"Bang bang" to nie tylko przykład estetyki czerpiącej z
doświadczeń futuryzmu, ironiczno-prześmiewczej opowiastki,
kabaretu, ale przede wszystkim głos w sprawie swobody wypowiedzi
artystycznej. O cechach prowokacji. Nie do końca odbierany serio
sprzeciw wobec norm narzucanych odgórnie, ograniczeń i
rozmaitych tabu w sztuce. Problem ponadczasowy. Czy mają rację
widzowie zszokowani konwencją rozprawiania o… cipce i członku – bo
to materia spektaklu – czy też ich adwersarze, nie sposób
wyrokować. Wszystko zależy od oczekiwań wobec teatru. Jedni będą
się tu dopatrywać próby skompromitowania programu feministek
domagających się utrącenia dominacji mężczyzn. Inni –
niedopuszczalnego przekraczania granic w praktyce służenia muz
wartościom wyższego rzędu. Pozostali liczyć będą pieniądze wydane
na „Bang bang” zamiast na tradycyjną formułę. Pozostaje kwestia:
czy taka prapremierowa propozycja jest niezbędna w
repertuarze?
W inspirującym realizatorów filmie Ridleya Scotta z roku 1991
pt. „Thelma i Louise” dwie panie z amerykańskiej prowincji
postanawiają zerwać z codziennością rutyny damsko-męskiej,
wybierając się w podróż; tu zaś używanie swobody sprowadza się
głównie do instrumentalnego decydowania o swoim ciele. Akcja
zaczyna się zresztą od prezentacji bohaterek odsłaniających, w
obcisłych trykotach, swoje walory intymne i w gruncie rzeczy o nich
mówi się cały czas, w sposób ekstremalny. Och! Uszy więdną!
Mężczyźni pokazani są głównie w maskach goryli, co akcentuje ich
„biologizm” w ujęciu dwóch bohaterek spektaklu. Główne elementy
scenografii to dziesiątki materacy i miękka, przyjazna ciału
podłoga. W dialogach nic odkrywczego. W sensie formalnym mamy do
czynienia z zupełnie nowym tekstem, napisanym przez Tomasza Jękota,
zawierającym także piosenki. Rzecz jednak nie w tym, że akcja,
dialogi, działania poszczególnych postaci zarówno w sferze realnej,
jak i symbolicznej, obracają się wokół erotycznych doznań pań –
panowie są tylko „narzędziem”, a obydwie bohaterki, sama esencja
kobiecości, świadomie eksponują swoje kompleksy (służy temu także
kostium). Czas na sztukę bez hipokryzji, pruderii – zdają się
krzyczeć realizatorzy. Stąd te sceny, ach, jakie bezwstydne.
Obrażające gust wielbicieli teatru tradycyjnego.
Grają z pełnym poświęceniem: Milena Lisiecka i Izabela
Noszczyk (Thelma i Louise). Debiutuje jako reżyser tancerka
Dominika Knapik.
Tomasz Jękot „Bang bang”. Teatr im. Jaracza,
prapremiera 4 VI 2016 r. Scenografia: Mirek Kaczmarek, kostiumy:
Karolina Mazur, muzyka: Daniel Pigoński. W obsadzie jeszcze: Iwona
Karlicka, Krzysztof Wach, Mariusz Siudziński, Marcin
Korcz.