RECENZJA. Tak naprawdę nie wiemy, gdzie rozgrywa się akcja i w jakim dokładnie
czasie, ani kim są dwaj bohaterowie. Trudno się też dopatrzeć logiki
zdarzeń. Można mniej?
Nie. Ale spektakl "Mroczne perwersje codzienności" w Teatrze im. Jaracza jest fascynujący.
Tak naprawdę nie wiemy, gdzie rozgrywa się akcja i w jakim
dokładnie czasie, ani kim są dwaj bohaterowie. Trudno się też
dopatrzeć logiki zdarzeń, związków przyczynowo-skutkowych w rozwoju
akcji. Można mniej? Nie. Ale spektakl jest fascynujący. Na małej
scenie toczy się rozprawa o ludziach uwikłanych w „odmienne stany
świadomości”, a jej językiem są emocje. Na ławce w parku
wyizolowanej z reszty świata spotyka się dwóch mężczyzn, którzy z
zachowania i wyglądu budziliby przerażenie w porządnych
obywatelach. O dziwo, ich ekshibicjonizm, a raczej
rozmowy o nim, choć balansują na granicy tzw. dobrego smaku, nie
budzą zgorszenia. Zmienne stany uczuciowe postaci pisane są
bowiem nie „na serio”, a ze znajomością filozofii teatru, jego
konwencji od farsy po pastisz. Ale celem autorów nie jest
tylko śmiech z ludzkich odchyleń od obyczajowej normy. Bohaterowie
odkrywają powoli swoje tajemnice – zaskakujące, jak to w dobrym
teatrze. I tu wkracza technika pastiszu. Mężczyźni mówią
jednocześnie językiem… Marksa i Freuda. Tego, który z taką siłą
zwalczał zło przyniesione przez kapitalizm w stosunkach społecznych
i kogoś, kto próbował wyzwolić świat od psychicznych następstw
przyspieszonej cywilizacji. Ten zabieg formalny pozwala uwierzyć,
że Karol i Zygmunt, reprezentując środowisko ludzi
odrzuconych, próbują, jak ich pierwowzory, zaznaczyć swoją
tożsamość. Czy wydobędą się z bagna, jak nazywają bliską im
rzeczywistość? I w jaki sposób? Chilijski pisarz Marco Antonio de la Parra znalazł niezwykle
pojemną formułę na pomieszczenie tak wielu treści i przesłań,
łącznie z elementami publicystycznymi, ani na jotę nie rezygnując z
„widowiska”. Jest tu i zagadka prawie kryminalna z zaskakującym
zakończeniem, i konkurencja charakterów rysowanych grubą kreską
karykatury oraz piórkiem wiwisekcji psychologicznej jednocześnie. A
także zamierzona, inteligentna błazenada. Reżyser potrafi zachować
równowagę pomiędzy całą otoczką czysto teatralną i treścią
przekazu. Obydwaj Mariuszowie: Siudziński i Słupiński zachwycali –
choć każdy w inny sposób – znakomitym warsztatem, umiejąc wyważyć
proporcje pomiędzy humorem i powagą merytorycznych spostrzeżeń.
Dowcipna oprawa graficzna spektaklu!