Ponadprzeciętnie | Kalejdoskop kulturalny regionu łódzkiego
Proszę określić gdzie leży problem:
Proszę wpisać wynik dodawania:
7 + 6 =
Link
Proszę wpisać wynik dodawania:
7 + 6 =

Ponadprzeciętnie

RELACJA. 37 Festiwal Szkół Teatralnych, czyli antyk, wodewil, nadmuchane lale oraz Brecht na dziś. Relacjonuje dla nas Paulina Ilska.

Dzień 1.: Zagraj to na ekranie


„Weź to zagraj” – to myśl przewodnia tegorocznego, już 37. Festiwalu Szkół Teatralnych w Łodzi. Jak powiedział w inauguracyjnej przemowie rektor PWSFTviT Mariusz Grzegorzek, życiowe i teatralne role są już rozdane, można tylko zadbać, by były mocne, autentyczne i soczyste.

Niewątpliwie to się udało w pierwszej prezentacji, fabularnym filmie dyplomowym „Nic nie ginie” Kaliny Alabrudzińskiej, a wyprodukowanym przez Szkołę Filmową w Łodzi, gdzie kończy studia reżyserskie. Z nieco zdawałoby się już wyeksploatowanego motywu terapii grupowej, zagrożonego ryzykiem emocjonalnej sztampy i zgoła niefilmowej parady gadających głów, udało się Alabrudzińskiej spleść kilka ciekawych wątków, oddających istotę procesu grupowego. Zuzanna Puławska zwraca uwagę kreacją dziewczyny chorobliwie poświęcającej się dla innych, Jan Hrynkiewicz kradnie uwagę i serca jako prowokator i akolita kryjących się po lasach ni to śmiesznych, ni to groźnych, ni to budzących współczucie radykałów, który pod irytującymi komentarzami skrywa refleksyjną i wrażliwą naturę, Wiktoria Filus konstruuje postać odważnej dziewczyny, która nie boi się stawiać trudnych pytań i sięgać po to, czego pragnie. Nie da się jej też zapomnieć jako wodzirejki w grupowej scenie walki z wszawicą, sceny będącej zarazem zabawną kwintesencją udanego procesu terapeutycznego. Cały ten film rozgrywa się, dzięki serii aluzji do kina i aktorstwa, bowiem na kilku piętrach – dyplomaci osadzają się w postaciach i rozbudowują je ze sceny na scenę (w roli prowadzącego grupę obsadzono ich starszego kolegę Dobromira Dymeckiego), tworzą własny świat, w którym przepracowywane słabości, na pozór bardzo śmieszne, decydują o jakości współtworzonego przez nich świata i układu relacji. Cała ekipa trzyma dobry poziom, a zaskakująca puenta związana z efektem terapii podbija wartość filmu.

Dzień 2. Antyk, wodewil, szpital


W latach ubiegłych na FST pojawiało się pytanie, czy pedagodzy stworzyli młodym optymalne warunki do tego, by mogli się aktorsko „wyżyć”. Na pewno tak się stało w spektaklu Akademii Teatralnej  z Warszawy  „Każdy musi kiedyś umrzeć, Porcelanko, czyli rzecz o Wojnie Trojańskiej” w reżyserii Agaty Dudy–Gracz. Rozległa scena dawała duże możliwości ruchu, bliskie usytuowanie widzów wystawiało młodych na trening żywej interakcji. Mocna, ekspresjonistyczna charakteryzacja i kostiumy ocierające się o wodewil sprawiały, że młodzi mogli rozwinąć skrzydła. Jak zawsze, jednym przyszło to łatwiej, drugim trudniej. Najmocniej zapada w pamięć Maja Szopa jako Fortuna, wprowadzająca widzów w trojański spektakl seksualnej namiętności i niekończącej się wojny. Umiejętnie uwodzi widzów i przykuwa ich uwagę. W świat dewaluujących się płytkich bogoojczyźnianych wartości idealnie wpisuje się zblazowany Achilles (Szymon Owczarek) oraz aktywna seksualnie Powabna Kressyda grana przez Kamilę Brodacką. Konrad Szymański, jako Złotowłosy Parys i Nieszczęsny Menelaos  jest świetny jako chodząca bomba testosteronowa, obowiązkowo niezbyt refleksyjna, w rozciągniętym podkoszulku i klapkach.

Z kolei w „Siksach” (AST w Krakowie filia we Wrocławiu) reż. Cezarego Ibera pacjentki różowiutkiego szpitala psychiatrycznego odreagowują swoje traumy w bezpiecznym, kobiecym gronie. Aktorkom współpraca grupowa udaje się nad wyraz dobrze, szczególnie w scenach odwzorowujących kobiece rytuały tajemniczego plemienia. Wyróżnia się Adrianna Izydorczyk jako charyzmatyczna pani doktor z pękniętym sercem, Żaneta Homa jako tandetna i urocza Żaba oraz Wioletta Kopańska, budująca postać stopniowo nabierającej zaufania do świata samobójczyni.

Dzień 3. Nadmuchane lalek, napompowani i jak z gąbki


Spektakl „Matki” w reż. Agaty Kucińskiej (AT Warszawa filia w Białymstoku) ciekawie wpisuje się w toczącą się także na tegorocznym festiwalu dyskusję o statusie spektakli i aktorów lalkarskich. Dobitnie udowadnia, że jak dalekie od stereotypowego wyobrażenia może być użycie lalek na scenie, a animujący nią aktor umiejętnościami wykracza poza poruszanie sznureczkami i „dubbingowanie”. Aleksandra Mrozik groteskowo, ale bezbłędnie przekazuje ze sceny emocje córki, która nie chce zajmować się matką, roszczeniową, nadmuchaną lalą, żerującą na poczuciu winy, Ewelina Zawada wypada przekonująco jako nie wzbudzający zachwytu matki rudzielec czy późniejsza matka, która swojego dziecka ma szczerze dość. Dobrze też radzi sobie Rafał Gorczyca jako wyrodny syn.

Studenci kierunku aktorstwo teatru muzycznego z tej samej uczelni pokazali nam co potrafią w spektaklu „Fedra Fitness” reżyserowanym przez Darię Kopiec. Prócz próby dyskusji z klasyką greckiego dorobku teatralnego, ten spektakl to po prostu kawał dobrego śpiewu. Trudno oprzeć się wrażeniu, że powinien jednak być wystawiany na większej scenie i w większej odległości od widzów, by docenić choreograficzne smaczki. Pomimo tego nie sposób zapomnieć pulsującej wewnętrznie Fedry w wykonaniu Julii Szewczyk, pięknej, czujnej podczas gry i udowadniającej, że młoda aktorka nie musi mieć fizjonomii patyczaka, by grać główne role i dobrze sobie w nich radzić. Dobrym kontrapunktem dla jej gry  gdy był Kamil Mróz jako Sauros.

„Pomysłowe mebelki z gąbki” w reż. Mariusza Grzegorzka (Szkoła Filmowa w Łodzi) to spektakl na tyle dobry, że aż w kontekście FST problematyczny, bo też trudno wskazać wybijającego się aktora. Wszyscy są świetni i mają swoje pięć minut (w przenośni, bo realnie znacznie więcej). Przyparta do muru wyróżniłabym Roberta Ratusznego gdy wciela się w nieudolnego konferansjera w paradokumencie, Elżbietę Zajko za groteskową grę bohaterki tegoż gatunku telewizyjnego oraz Ksenię Tchórzko za przeszywający trzewia śpiew dawnych  pieśni huculskich. 

Dzień 4. Bez sztampy, mocno, wyrafinowanie


„Anioły a Ameryce” w reż. Małgorzaty Bojewskiej (Szkoła Filmowa w Łodzi) okazały się bardzo mocnym początkiem tego dnia FST. Wątku konsekwencji wykorzenienia żydowskich emigrantów z Europy Wschodniej nie trzeba przypominać, ale koniecznie trzeba wspomnieć o bardzo dobrych rolach. Robert Ratuszny z równie wielkim zaangażowaniem odgrywa narkotyczną fantazję Harper Pitt, spowitą w buduarową suknię, jak i sztampowo postrzeganego geja czy plującego krwią, zbyt wcześnie umierającego na AIDS młodzieńca. Świetna jest Elżbieta Zajko, umiejętnie przywołująca całą gamę różnorodnych emocji i niuansów w małżeńskich relacjach i Paweł Głowaty jako niezmieniający się pomimo śmiertelnej choroby „bad guy”, prawnik Roy Cohn. Wisienką na torcie jest Izabella Dudziak jako Norman „Belize” Ariaga, zmysłowa drag queen o duszy samarytanki, czule opiekująca się umierającym przyjacielem. Trudno też zapomnieć Anioła Wiktorii Filus i wszystkich ich razem, w pięknych choreograficznie i scenograficznie obrazach/stop klatkach.

Równie mocno wybrzmiał spektakl „Co gryzie Gilberta Grape’a” (AST Kraków) w reżyserii Marcina Czarnika. Okazuje się, że o pokręconych relacjach rodzinnych i tęsknotach mieszkańców amerykańskiej prowincji można opowiedzieć na nowo, świeżym teatralnie językiem. Szczególnie mocno wgryzły się w ucho widza indywidualne popisy wokalne Małgorzaty Walendy, Igi Rudnickiej i Marianny Linde, jak jeden mąż zasługujących na nagrodę.

Po takich dwu spektaklach aktorzy grający w ostatnim przedstawieniu tego dnia, czyli „Krótkich wywiadach z paskudnymi ludźmi” w reż. Aleksandry Popławskiej (AST Kraków) nie mieli łatwego zadania. Pierwsza część wypadła banalnie i słabo aktorsko, w drugiej za sprawą mocnej gry na scenie zrobiło się interesująco. A na widowni mocno niekomfortowo. Obnażająca mroczne, seksualne dziecięce doświadczenia, wspomnienia i fantazje bohaterów tematyka nie należała do przyjemnych, wymagała od aktorów użycia wyrafinowanych środków artystycznych, a zarazem przekroczenia granicy psychicznego obnażenia się. Trzeba jednak przyznać, że każdy ze studentów dostał szansę i materiał do zagrania, by pokazać swoje umiejętności, mógł skonstruować postać i nadać jej indywidualny rys. Wszyscy wywiązali się z tego zadania na dobrym poziomie, a Karol Donda, Karol Olszewski i Karolina Rzepa ponadprzeciętnie.

Dzień 5. Brecht na dziś


W muzycznym spektaklu „Jutro zawsze będzie jutro” Wojciecha Kościelniaka (AST Kraków – filia we Wrocławiu) zaprezentowano piosenki Bertolda Brechta, te „kabaretowo-knajpiane”, jak też społecznie i politycznie zaangażowane. Nie do końca rozumiem, czemu aktorów ubrano „na udawaną biedę” i czemu niektórych tak słabo było słychać (problemy z postawieniem i emisją głosu, niestety). Ale najważniejsze, że każdy z aktorów miał możliwość wykonania jednego utworu solo, podczas gdy koledzy z roku wspierali go jako chór, tło, zespół taneczny/mniej lub bardziej aktywny bohater zbiorowy piosenki. Większość wykorzystała tę szansę albo świetnie śpiewając i uwodząc publiczność (Weronika Dzierżyńska), wchodząc z nią w ryzykowne interakcje (Jakub Glukowski, Kinga Zygmunt) albo nadrabiając słabą słyszalność osobowością i aktorską charyzmą (Karol Donda). Zdecydowanie najsilniej wybrzmiała parodystycznie ujęta „Legenda o martwym żołnierzu” Żanety Homy, w fantastyczny sposób zintegrowana z ruchem scenicznym, z gorzkim, ale subtelnym odniesieniem do spraw aktualnych. Homa wywołała aplauz na widowni, całkowicie zasłużony i w dużej mierzy przyczyniła się do tego, że spektakl otrzymał długi, gromki aplauz na stojąco. Trzymajmy kciuki by, wbrew tytułowej piosence, lepsze jutro przyszło dla niej i kolegów już dziś, zaraz.

Paulina Ilska

Kategoria

Teatr