Przemysław Jaszczak przygotował w Pinokiu spektakl na podstawie Księgi dżungli Rudyarda Kiplinga. Warto zobaczyć to ciekawe pod względem plastycznym, momentami dowcipne przedstawienie. Ale warto też wcześniej przeczytać (sobie, dziecku) oryginał brytyjskiego pisarza - w teatrze zobaczymy bowiem wersję złagodzoną i spłaszczoną.
Przyciętą do potrzeb dzisiejszego poprawnościowego modelu
wychowania.
Historia Mowgliego - chłopca wychowanego w wilczej rodzinie i
przyjętego do stada - opowiedziana jest z pozycji krytykujących
cywilizację i przeciwstawiających jej mądrość natury. Autorka
adaptacji Magda Żarnecka wycina z tekstu wszystko, co mogłoby tej
tezie przeczyć. W oryginale wilki (z wyjątkiem przybranych
rodziców) chciały chłopca zabić - nie uczyniły tego przekupione na
radzie gromady przez panterę (która była kiedyś w niewoli u ludzi i
ma sentyment do dziecka). W przedstawieniu Mowgli zostaje przyjęty
do stada w demokratycznym głosowaniu. W oryginale niedźwiedź Baloo
(kolejna dobra rola Łukasza Bzury) jest dość surowym nauczycielem,
który co prawda kocha swojego ucznia, ale i nieraz wymierza mu
solidne klapsy. Ale przecież dzisiaj nie wolno bić dzieci, więc
Baloo staje się dobrotliwym safandułą, jakimś dobrodusznym
dziwakiem. W oryginale zwierzęta ratują się z opresji dzięki
znajomości zaklęć i pradawnych praw, którym muszą się
podporządkować mieszkańcy dżungli. W przedstawieniu wszyscy sobie
tam raczej pomagają z dobrego serca. Uogólniając: w oryginale
dżungla to okrutna, surowa rzeczywistość (starego wilka młodsze
obalają podstępem, gdy nie może już polować), w której tylko dzięki
posłuszeństwu wobec prawa da się jakoś przeżyć, w przedstawieniu -
dzika natura jest dobra i powinna być wzorem dla człowieka, który
wydaje się równie głupi jak najgłupsze zwierzęta, czyli zapatrzone
w niego małpy.
Głównym źródłem tych znaczeniowych przemieszczeń są
wykorzystane w spektaklu piosenki Maliny Prześlugi, nie wiadomo
czemu wprowadzone zamiast pieśni napisanych przez Kiplinga. Ich
teksty puentują sceny, często odwracając ich sens. Na przykład gdy
Mowgli czuje się odrzucony przez obie społeczności jako obcy,
aktorzy śpiewają mu: nieważne, kim się jest i odkryj
naturę swą. Tragiczny konflikt między bezpieczeństwem (także
emocjonalnym) życia w gromadzie a indywidualizacją rozwiązuje się
na zawołanie, a raczej na zaśpiewanie... A przecież to cywilizacja
umożliwia śpiew, podobnie jak funkcjonowanie Teatru Pinokio. W
dżungli Przemysław Jaszczak musiałby zabijać, żeby przeżyć.
By zrozumieć, czym jest dzikość, przyjrzyjmy się początkowi
spektaklu, gdy grająca sępa Chila Milena Kranik (lepsza jako muzyk
niż jako aktorka) próbuje zapanować nad wydobywającymi się z gardła
nieartykułowanymi dźwiękami. Na scenie liany i liny, na których z
zadziwiającą sprawnością będzie się huśtał dorastający
Mowgli-Tarzan (bardzo sprawny fizycznie Łukasz Batko). Wchodzą
wilki, niedźwiedź, pantera. Zwierzęcość postaci zaznaczona jest
jedynie kostiumem, aktorzy pokazują twarze i grają mimiką. Za to w
drugim akcie ci sami aktorzy są ludźmi skrytymi za wielkimi
maskami. To ciekawy zabieg potwierdzający tezę, że cywilizacja nie
tylko krępuje ruchy ubraniem, ale i bogatą w ekspresję twarz
zmienia w maskę. Podziwiać dobór teatralnych środków czy
protestować przeciwko ich znaczeniom?
Malutki Mowgli jest figurką rodem z bożonarodzeniowej szopki -
szybko jednak rośnie i zmienia się w młodzieńca, który pobiera
nauki życia w dżungli. Opowieści wprowadzające go w świat, podobnie
jak przeznaczone dla wieśniaków fantastyczne historie Mowgliego na
temat dżungli prezentowane są w konwencji teatru cieni. Pomysł
ciekawy - wykonanie nieco gorsze. Wielkość figurek na ekranie,
podobnie jak ostrość wizerunku zmienia się wraz z odległością od
źródła światła. Animatorom trudno więc zgrać jedno z drugim i obraz
się rozmazuje. O dżungli tak naprawdę nie wiesz nic -
brzmią słowa piosenki. Widzimy tylko cienie na ścianie jaskini. Ale
Platon przegrywa w walce skojarzeń z Kozyrą. Mowgli opowiada o
piramidzie zwierząt, przewróconej kichnięciem muchy - dla żartu, by
ośmieszyć wiedzę wioskowych mędrców na temat dżungli.
Żartów w przedstawieniu jest pod dostatkiem. Na przykład gdy
grzechotnikotancerka Kaa mówi: Potrafię śmiać się z siebie, ale
krótko. Ha, ha. Albo gdy wioskowy kapłan próbuje wieszczyć.
Zaczyna kwestię: Bogowie mówią... i niespodziewanie
wtrąca: Cicho, nie wszyscy naraz. Bardzo dowcipna jest też
scena manifestacji dorosłych (przez maski wyglądają na starców),
którzy protestują przeciw samowoli i spontaniczności dzieci. Na
transparentach znaki zakazu - zabrania się jeździć na wrotkach,
jeść lodów, mieć zmierzwione włosy. Dziecko powinno cicho
siedzieć, dziecko powinno guzik wiedzieć - śpiewają. Na koniec
postać z megafonem krzyczy do widowni: Proszę się rozejść.
Szkoda, że to nie koniec sztuki. Ta kontrkulturowa scena byłaby
niezłym podsumowaniem. Tyle że twórcy przedstawienia sami wychowują
dzieci inaczej. Widziałem na premierze - dzieci twórców, sympatyków
teatru, dziennikarzy ubrane jak z obrazka, starannie przyczesane,
grzeczne. Możemy się zachwycać anarchicznymi w wymowie,
skandynawskimi książkami o dziewczynkach, ale swoje dzieci
wychowujemy raczej tradycyjnie. No cóż, rozdźwięk między teorią a
praktyką pedagogiki trwa od czasów Rousseau.