Klasyczną już dziś sztukę Eugene Ionesco Ewa Mirowska przygotowała w Teatrze Szwalnia z grupą młodych aktorów, absolwentów łódzkiej Szkoły Filmowej. Premiera Łysej śpiewaczki odbyła się w ramach tegorocznej edycji Dotknij Teatru.
Klasyczną już dziś sztukę Eugene Ionesco Ewa
Mirowska przygotowała w Teatrze Szwalnia z grupą młodych
aktorów, absolwentów łódzkiej Szkoły Filmowej. Premiera
Łysej śpiewaczki odbyła się w ramach
tegorocznej edycji Dotknij Teatru.
Na scenie cztery krzesła, stół, z boku kanapa, wieszak,
etażerka i lustro, na ścianie obrazki - krótko mówiąc,
naszkicowany przez scenografa mieszczański salon, w którym na
początku widzimy parę gospodarzy: panią i pana Smith. Pan domu
czyta czasopismo (Newsweek, wersja angielska), pani domu opowiada o
obiedzie i zakupach. To mogłaby być jakaś psychologiczna lub
obyczajowa sztuka z wyraźnie zaznaczonym konfliktem i ukrytymi za
maską dobrych manier emocjami. Mogłaby, ale Ionesco nie chciał
napisać sztuki, tylko - jak głosi podtytuł - antysztukę. Dlatego
akcja nie tworzy tu ciągu przyczynowo-skutkowego, a dialogi
układają się w nieco abstrakcyjny kolaż absurdalnych stwierdzeń i
(o)błędnych wniosków. Teatr absurdu.
To dobry lekarz. Wzbudza zaufanie. Nigdy nie zapisuje
lekarstw, których przedtem nie wypróbował na sobie. Zanim zoperował
Parkera, sam przedtem poddał się operacji wątroby... albo
...ponieważ tak samo się nazywali, nie można ich było odróżnić,
gdy się ich widziało razem. Dopiero po jego śmierci przekonano się
naprawdę, które jest które. Absurdalna logika, zaprzeczanie w
kolejnym zdaniu temu, co się powiedziało w poprzednim, banalne
oczywistości wygłaszane niczym aforyzmy - to wszystko mogło
szokować sześćdziesiąt lat temu, gdy zainspirowany podręcznikami do
nauki języków obcych Ionesco tworzył swoją Łysą
śpiewaczkę. Od razu jednak pojawia się pytanie: co ten tekst
może nam jeszcze powiedzieć? Po co wystawiać klasyków teatru
absurdu dzisiaj? Najprostsza odpowiedź: przedstawienie ma walor
edukacyjny, przypomina jeden z ważnych tekstów w historii
XX-wiecznego dramatu, a przy okazji pozwala aktorom sprawdzić się w
trochę innej niż zwykle teatralnej konwencji (nie ma tu mowy o
jakimś psychologicznym budowaniu postaci). Czy mówi nam coś o
dzisiejszym świecie?
By odpowiedzieć na to pytanie, przeanalizujmy skróty, jakim
Ewa Mirowska (z zespołem) poddała tekst. Przede wszystkim pominęła
ostatnią scenę, w której język traci już jakikolwiek kontakt z
rzeczywistością, aż po rozpad na pojedyncze sylaby i
onomatopeityczne zbitki. W łódzkim przedstawieniu wszystko
kończy się sceną ze Strażakiem, a padająca pod koniec, podana jak
hasło i odzew kwestia: Co z łysą śpiewaczką? Ciągle tak
samo się czesze brzmi jak puenta. Czyli problem
wzajemnego nierozumienia się ludzi, niedopasowania języka do świata
- pozostaje aktualny. Schodzi tylko z piedestału filozoficznych
dociekań w stylu Wittgensteina na poziom codzienności. Dziwność
gdzieś się ulotniła, absurd trochę się nam ustatecznił,
awangardowość zeszła na poziom... kabaretu. Historia opowiadana
przez Strażaka, pozbawiona wtrętów słuchaczy (kolejne skrócenie
tekstu), stała się właśnie kabaretowym monologiem. I tak została
zagrana przez Mariusza Słupińskiego, co może nieco odbiegało od
koncepcji pozostałych aktorów, którzy mniej szarżowali, znajdując
równowagę między powagą a groteską. Na pochwały szczególnie
zasłużyli ciekawie operująca intonacją Ewa Łukasiewicz (Pani Smith)
i obdarzony naturalną vis comica Łukasz Chmielowski (Pan Martin).
Obsadę aktorską uzupełnili: Joanna Osyda (Pani Martin), Aleksandra
Bogulewska (Służąca) i Konrad Korkosiński (Pan Smith), tworząc
wspólnie kawał dobrego teatru. Aż chce się dotknąć!
Premiera - 29 marca 2016.
Teatr Szwalnia
Adres
Łódź, ul. Struga 90Kontakt
90-252 Łódźtel. 665 338 171