Najpiękniejsze piosenki żydowskie wzięli na warsztat młodzi aktorzy Teatru Jaracza. Nad stroną muzyczną przedsięwzięcia czuwała Teresa Stokowska-Gajda, opiekę artystyczną sprawował Waldemar Zawodziński, którego jednak w programie nie określa się mianem reżysera spektaklu. Dlaczego?
Bo Umrzeć z tęsknoty to raczej
recital, koncert, który mógłby się znaleźć w programie jakiegoś
festiwalu piosenki aktorskiej. Może nawet jako koncert finałowy,
gdyż poziom wokalny i interpretacje prezentowanych utworów są na
ogół na wysokim poziomie. Ale przedstawieniu brakuje jakiejś nici
przewodniej, teatralnego opracowania, pomysłu na całość. To zestaw
23 piosenek, które w różny sposób wiążą się z kulturą żydowską.
Ponury tytuł nie oddaje charakteru wielu śpiewanych podczas
wieczoru utworów - chyba lepszy byłby tytuł któregoś ze szlagierów:
Wędrowni sztukmistrzowie, Grajmy Panu czy Śpiewaj Yidl
mitn fidl. Umrzeć z tęsknoty? - tego nie robi się nawet kotu
rabina...
Przez piosenki żydowskie rozumie się tu zarówno utwory
napisane do tradycyjnych melodii żydowskich, jak i znane pieśni
inspirowane literaturą bądź historią tego narodu. Żydami mogą być
bohaterowie piosenki albo jej kompozytorzy, autorzy słów. W
przypadku Bubliczek (wspaniale zaśpiewanych przez Emilię
Kudrę) uzasadnieniem włączenia utworu do programu jest chyba tylko
pochodzenie autora polskojęzycznej wersji tekstu (Aleksadnra
Własta) i pewna popularność wersji jidysz. Większość tych utworów
dobrze znamy - aż 7 to tradycyjne melodie, które kilka lat temu
nagrała Justyna Steczkowska, trzy to znaki firmowe duetu
Osiecka-Konieczny, znane z Piwnicy pod Baranami. Znacie? To
posłuchajcie w nowych interpretacjach.
Młodzi aktorzy bardzo dobrze śpiewają - pełnymi głosami, z
dobrą artykulacją, podkreślając środkami aktorskimi obecne w
tekście sensy. Kłopoty sprawia im ogranie wchodzenia na scenę i
schodzenia z niej, czasami sprawia to wrażenie improwizacji. W
ogóle ruch sceniczny jest słabą stroną przedstawienia. Wydaje się,
że przynajmniej część aktorów chciałaby podczas instrumentalnych
przerywników zatańczyć (na premierze dopiero przy bisach trochę się
ośmielili), ale koncepcja spektaklu pozwala jedynie na jakieś
nieśmiałe podnoszenie rąk. Może za mało jest szalonych klezmerskich
solówek, a może kontrast z zatrzymanymi w kadrze "żywymi obrazami" tworzącymi scenografię byłby zbyt duży. Z kolei publiczność marzyła
tylko o możliwości rytmicznego klaskania, co również spełniło się
podczas bisów. Heroicznie stojący bez ruchu statyści przy czwartym
bisie nie mogli już opanować drżenia.
Najlepiej wypadają piosenki, w których wykonawcy dostali jasne
zadania aktorskie. Przede wszystkim trzeba tu wymienić
Śmiercie do tekstu Bolesława Leśmiana (muzyka Teresa
Stokowska-Gajda), zaśpiewane przez wampirycznie ucharakteryzowane
trio Iwona Dróżdż-Rybińska, Hubert Jarczak i
Marek Nędza. Z otchłani pamięci powraca znakomity
Leśmianowy cmentarz - spektakl Dariusza Wiktorowicza
sprzed 20 lat, do którego muzykę opracowywała właśnie Teresa
Stokowska-Gajda. Każde z wymienionej trójki aktorów zaproponowało
tez wspaniałą piosenkę śpiewana solo. Iwona jako oszalała z miłości
kochanka jest drapieżna, a jednocześnie prawdziwa - wierzymy, że
krew jej w żyłach płonie. Hubert Jarczak w piosence
Wędrowni sztukmistrzowie udowodnił, że świat należy do
stroicieli min i harf - głosem i mimiką stworzył
czterominutowy teatr jednego aktora. Wreszcie Marek Nędza w utworze
Genesis przetłumaczył tekst o stwarzaniu świata na ruch - w
pierwszym dniu leżał na scenie, w kolejnych powoli się podnosił.
Szkoda,że pointa o chwaleniu Pana tańcem i śpiewem nie została w
pełni wprowadzona w czyn.
Warto też pochwalić Agnieszkę Skrzypczak,
która schrypniętym, rockowym głosem wznosiła okrzyk Graj
klezmerska kapelo. By efekt był jeszcze bardziej niezwykły,
ubrana była w długą czarną suknię z odkrytymi ramionami. Kostiumy
Katarzyny Zbłowskiej to w ogóle mocna strona przedstawienia.
Kobiety są w nich piękne, mężczyźni prezentują się jak lekko
ekstrawaganccy, przystojni ułani z jakiegoś Pułku Jazdy
Starozakonnej. Żadnej żydowskiej cepeliady - na szczęście.
Słuchając z przyjemnością najpiękniejszych piosenek
żydowskich ze zdziwieniem odkryłem, że są to nuty dobrze
znajome, w lekko zmienionej formie znane z polskich przyśpiewek. A
przy tym niesłychanie radosne, optymistyczne (tak naturalnie
radosny był w swoich interpretacjach zwłaszcza Karol
Puciaty). Tak, no tak, no tak. To olśniewający życia
znak!