Teatr Wielki w Łodzi zainaugurował działalność po
14-miesięcznym remoncie premierą opery „Anna
Bolena”.
Teatr Wielki w Łodzi zainaugurował działalność po
14-miesięcznym remoncie premierą opery „Anna Bolena”. To dzieło
okazało się przełomowe w karierze kompozytora Gaetana Donizettiego,
przynosząc mu światowy rozgłos i uznanie. Jego wybór można więc
uznać za symboliczny: otwiera nie tylko nowy budynek, ale też
kolejny okres w historii łódzkiej sceny. „Anna Bolena”, choć
stosunkowo rzadko wykonywana, ma wszystko, co najbardziej cenią
miłośnicy opery: piękne, belcantowe melodie, wyrazistą postać
głównej bohaterki, miłość i nienawiść, oplecione dworską
intrygą.
Przywołuje słynne historyczne postacie – XVI-wiecznego króla
Anglii Henryka VIII i jego dwóch kolejnych żon, Anny Boleyn (Bolena
to włoska wersja tego nazwiska) i Jane Seymour – ale można ją
postrzegać jako dzieło uniwersalne, zgłębiające odwieczny konflikt
między miłością a lojalnością. Przedstawienie zrealizowano siłami
lokalnymi: reżyserii podjęła się Janina Niesobska, związana z
Łodzią od pół wieku, scenografia była dziełem dyrektora
artystycznego Waldemara Zawodzińskiego, role główne też powierzono
łódzkim artystom. Jedynie włoski dyrygent Eraldo Salmieri, który
sprawował kierownictwo artystyczne, wystąpił na tej scenie po raz
pierwszy. To dobrze, że dyrekcja nie zdecydowała się na
uatrakcyjnienie spektaklu poprzez zapraszanie artystów z zewnątrz.
Dzięki temu powstała inscenizacja w pełni „nasza”, łódzka, która
potwierdziła, że własnymi siłami można dokonać wiele. Spektakl
otrzymał oprawę raczej tradycyjną: piękne, wysmakowane suknie
projektu Marii Balcerek i funkcjonalne dekoracje Waldemara
Zawodzińskiego musiały spodobać się przeciwnikom uwspółcześniania
klasycznych dzieł.
Choć teatr szczyci się supernowoczesną mechaniką sceny,
inscenizacja nie stała się na szczęście katalogiem możliwości
technicznych różnych podnośni i zapadni. Zauważamy, że wózki
przesuwają się cichutko i płynnie, nic nie zgrzyta i nie skrzypi,
ale to wszystko. Nad sceną dominuje ogromna, pokryta kasetonami
kopuła, która raz tworzy efekt pałacowej komnaty, innym razem
sądowej sali, kiedy indziej jeszcze – celi więziennej. Mniejszych
elementów scenografii znalazło się w użyciu niezbyt wiele, dzięki
czemu na plan pierwszy wysunęło się to, co najważniejsze: przeżycia
i emocje, które targają bohaterami. A te są zaiste potężne. Osią
spektaklu jest intryga, uknuta przez Henryka VIII w celu pozbycia
się drugiej ze swych żon, władczej, zaborczej i... niezdolnej
urodzić mu syna Anny Boleny. By oficjalnie związać się z Joanną
Seymour, do tej pory dwórką Anny, która stanowczo domagała się
tronu, Henryk sfingował dowody zdrady swej małżonki, zapraszając na
dwór jej wcześniejszego ukochanego, Henry’ego Percy’ego (w operze,
dla odróżnienia od władcy, zwanego Ryszardem). Anna co prawda
dochowała królowi wierności, ale w jej sercu dawna miłość była
wciąż żywa. Libretto, jak na operę, jest zatem wyjątkowo
nieskomplikowane. Odciążeni od śledzenia piętrowych intryg,
widzowie mogą skupić się na głębokim konflikcie wewnętrznym, który
staje się udziałem obu żeńskich bohaterek. Wybór między miłością a
wiernością, uczuciem a władzą każda z nich rozstrzyga inaczej.
Tragicznie kończy się to dla skazanej na śmierć Anny, choć może
miotana wyrzutami sumienia przyszła królowa też nie zazna
spokoju?
– To przede wszystkim dla Joanny Woś powstaje to
przedstawienie – mówiła przed premierą Janina Niesobska. Był to
wybór najlepszy z możliwych. Woś, która występuje tu w partii
tytułowej, jest wprost stworzona do wielkich ról dumnych i
tragicznych heroin. Dzięki niej dramat królowej sprzed wieków
nabrał wymiaru ogólnoludzkiego, nie tracąc jednocześnie nic z
prywatnej, kobiecej rozpaczy. Artystka w pełni wykorzystuje swoje
atuty: przejmujący sopran, jednocześnie silny i ruchliwy, oraz
magnetyzującą osobowość. Gdy tylko pojawia się na scenie, wszyscy
inni usuwają się w cień. Niekwestionowane mistrzostwo aktorskie
zaprezentowała w finałowej scenie obłędu Anny. Joannie Woś
partneruje Bernadetta Grabias. Jej mezzosopranowy głos o
ciemniejszej barwie tworzy cenny dramaturgicznie kontrast z jasnym
sopranem tytułowej bohaterki. To nie pierwsze spotkanie obu pań na
scenie: w innej operze Donizettiego, „Maria Stuarda” (notabene,
zaprezentowanej tuż przed remontem teatru), Woś wcieliła się w rolę
Marii, a Grabias – skonfliktowanej z nią Elżbiety I. Tym razem
kunszt aktorski i wokalny obu artystek najlepiej ukazał duet w
więziennej celi z II aktu. Choć akcję popychają do przodu decyzje
króla Henryka VIII, wcielający się w niego Aleksander Teliga nie
stworzył postaci tak wyrazistej, by stała się przeciwwagą dla
pierwiastka kobieciego.
Joanna Woś byłą niekwestionowaną gwiazdą wieczoru, ale
powiedzieć o niej, że grała pierwsze skrzypce, znaczyłoby
skrzywdzić orkiestrę. Zespół pod batutą Salmieriego grał spójnie i
stylowo już od pierwszych taktów uwertury. Udało się trafnie
wyważyć proporcje między partiami orkiestry i solistów; na razie
nie sposób ocenić, czy to zasługa dyrygenta i muzyków, czy rezultat
remontowych zmian, obliczonych na poprawę akustyki (m.in. zamiana
wykładziny na drewno w niektórych miejscach widowni). Bywa, że
znakomita kreacja tytułowa musi osłodzić widzom kiepski występ
baletu czy chóru. Tym razem wszystkie elementy przedstawienia były
na wysokim poziomie i splatały się w spójną całość: z przyjemnością
słuchało się pełnego brzmienia chóru (pomogło liczebne powiększenie
zespołu) i oglądało występ baletu, urozmaicającego, co nietypowe,
pierwszy akt. Estetyczną satysfakcję sprawiało obserwowanie scen
zbiorowych, zakomponowanych z plastycznym smakiem – oglądane z
góry, sprawiały wręcz wrażenie ruchomych obrazów. Znać tu rękę
choreografa, którym jest Niesobska. Jedynym dysonansem była
obecność... żywego konia, który miał urozmaicić scenę wyjścia na
polowanie; biedne zwierzę, nie mające pojęcia, co robi w całym tym
hałasie, niepotrzebnie musiało opuścić stajnię.
Na „Annę Bolenę” na pewno warto się wybrać. Po to, by zobaczyć
piękne przedstawienie, a także dlatego, że trzeba obejrzeć
odrestaurowane wnętrza. I choć szczegóły remontu łódzkiej opery
mogą budzić kontrowersje (niefunkcjonalna sala kameralna), wszystko
wskazuje na to, że działaniami artystycznymi teatr potwierdza swą
nazwę: wielki.
G. Donizetti, „Anna Bolena”. Kierownictwo muzyczne: Eraldo
Salmieri, reżyseria: Janina Niesobska, scenografia: Waldemar
Zawodziński, kostiumy: Maria Balcerek. Premiera 6 kwietnia 2013 r.
w Teatrze Wielkim w Łodzi.
foto: materiały prasowe Teatru Wielkiego