RECENZJA. Polska wersja tytułu
sztuki Friedricha Dűrrenmatta daje realizatorom szansę na wykorzystanie
nieoczekiwanej dwuznaczności słów. Zwłoka,
czyli odroczenie, opóźnienie, kojarzy się w oczywisty sposób ze zwłokami.
Zwłokami generalissimusa, których nie można pokazać światu zbyt wcześnie. Z
kolei dwuznaczność jest jednym ze źródeł zarówno politycznej manipulacji, jak i
gry z odbiorcą.
Waldemar Zawodziński zrealizował
Zwłokę Dűrrenmatta w ramach tegorocznej edycji festiwalu
Nowa Klasyka Europy. Hasłem festiwalu była interdyscyplinarność,
więc nie dziwi rozbudowanie w stosunku do oryginału wątku
telewizyjnego. Transmisja ze śmierci dyktatora odbywa się tam na
żywo. To trochę tak jakby w Tańcu z gwiazdami startował
astronom – wspaniała okazja do piętrzenia paradoksów i przełożenia
ich na język teatru. Tyle tylko, że telewizja nie jest w tym
przedstawieniu dodatkowym medium komplikującym sceniczną
rzeczywistość i obraz świata, a jedynie tematem paru scen,
wyjątkowo zresztą kiepsko zagranych. Postać Dziennikarki (Urszula
Gryczewska) jest zupełnie nieautentyczna, a wiązanki przekleństw w
jej wykonaniu wywołują jedynie zażenowanie (dużo lepiej przeklina
grany przez Mariusza Siudzińskiego Kardynał, a prawdziwym
mistrzostwem jest krótkie „spierdalaj!” w wykonaniu Ekscelencji – w
tej roli Andrzej Wichrowski). Snujący się po scenie kamerzysta z
telewizyjnej ekipy czy prowizoryczne studio transmisyjne z boku
sceny to już pomysły rodem z teatru amatorskiego.
Zastanawiam się, dlaczego tak doświadczony reżyser stworzył
tak nierówne przedstawienie. Nierówne, bo obok scen czy postaci
zupełnie nieudanych znajdziemy tu rozwiązania niezwykłe,
fascynujące pomysły inscenizacyjne zrealizowane z rozmachem.
Efektowne, a jednocześnie wspaniale podporządkowane treści. Choćby
powtarzające się jak refren pochody dziewięciu trupiobladych
wiedźm, zwanych Nieśmiertelnymi, które dla wydarzeń ze świata
„męskiej” polityki tworzą kontekst archetypicznie rozumianego
pierwiastka żeńskiego. Wieczna kobiecość symbolizująca naturę
degraduje się bez duchowego wsparcia. Przetrwa, by ogłosić koniec.
Albo chyba jeszcze lepszy pomysł ze szkatułkowym układem
kolejnych części sceny odsłanianych przez podniesienie kolejnych
kurtyn. Przy czym te kurtyny podnoszę się w tle – znakomita
metafora dla odsłaniania kolejnych, ukrytych na co dzień przed
ludźmi warstw rzeczywistości. Żyjemy w świecie telewizji, futbolu i
machiawelicznych intryg polityków. To świat na moment przed
kryzysem, przed końcem odwlekanym na potrzeby opracowanej starannie
ramówki.
Cóż jednak po przebłyskach geniuszu, skoro wrażenie psują
ewidentne kiksy. Oprócz wspomnianej już ekipy telewizyjnej można tu
wymienić śmieszne niby dialogi dwóch arystokratów pasjonujących się
futbolem. W założeniu farsowe, miały zabawnie mieszać się z
rozmowami na inne tematy (Ile jeszcze pożyje? Zostało 45 minut).
Zabrakło jednak precyzji i odpowiedniego „timingu” – słowa
najczęściej padają w próżnię. W dodatku wypowiadane kwestie są dla
kogoś, kto interesuje się piłką nożną, nie do strawienia.
Dűrrenmatt pisał swoją sztukę 40 lat temu – w epoce, gdy mówiło się
brak nam dobrego stratega na środku pola albo strzelił
pięć metrów ponad bramkę; dziś nikt tak nie mówi. Język
telewizji uwspółcześniono (zwulgaryzowano) ponad miarę, język
rozmów o piłce razi anachronicznością. Chyba ani aktorzy grający
kibiców, ani reżyser za futbolem nie przepadają. Nie jestem też
pewny, czy mają poczucie humoru.
Co do poczucia humoru u publiczności – reaguje jak na
transmitowanych przez TVP kabaretach. Śmiechu jest co niemiara
zawsze, gdy kardynał przeklina, ale prawdziwa eksplozja wesołości
następuje, gdy okazuje się, że Dziennikarka reprezentuje telewizję
„Czuwam”. Czuwaj, antyklerykalny harcerzu! Zwolennikom bardziej
wyrafinowanych dowcipów polecam rolę Piotra Krukowskiego (gra
aktora Nostromanniego, zaangażowanego do odegrania przed kamerami
roli arcybiskupa). Wielostopniowa ironia, gdy słodkim głosem
przekonuje, że rzucił wszystko, łącznie z eventem firmy
farmaceutycznej, by pojawić się na scenie, pozwala zapytać: z kogo
żartujecie? (Nostromanni uwielbia cytaty). Krukowski żartuje z
samego siebie, grającego homoseksualistę Nostromaniniego, grającego
arcybiskupa.
Osobny akapit trzeba poświęcić Andrzejowi Wichrowskiemu. Jego
ważna rola spaja całe przedstawienie. I to nie tylko w tym
znaczeniu, że aktor jest ciągle na scenie, a jego postać łączy
rozmaite wątki. Także dlatego, że rola ta jest czymś w rodzaju
balastu, pozwalającego zachować równowagę w tym kalejdoskopie
konwencji. Gdy spektakl niebezpiecznie przechyla się w stronę farsy
albo tragikomedii, Wichrowski ciągnie rzecz całą w inną
stronę.
Kobiety za to grają zespołowo. W drużynie wiedźm siedem
dziewiątych składu to zawodniczki (w realnym świecie zawód wiedźmy
też jest mocno sfeminizowany) i trzeba przyznać, że dobrze się
rozumieją. Na solowy rajd zdecydowała się tylko Agnieszka
Skrzypczak w roli Sylwii. Dopóki ciągle uciszana przez Księżną
(Barbara Marszałek) siedziała cicho – była wymowna. Gdy ruszyła do
brawurowej szarży przez środek boiska, odezwało się coś, co już
znamy - zbuntowane marzenie Nataszy.
Momentami miało się ochotę zostawić z całego przedstawienia
jedynie Nieśmiertelne i Wichrowskiego. Kiedy indziej zachwycaliśmy
się rozmachem i powrotem starego, dobrego teatru, w którym gra
kilkanaście albo i więcej osób. Jednego nie można Zwłoce
odmówić – jest to na pewno widowisko, które można grać w
największych salach. W scenografii, znakomitych kostiumach, ale też
w układzie scen i rozmachu jest tu coś z ducha opery. W operze
także umiera się przez pół aktu.
* * *
Na koniec małe podsumowanie kolejnej udanej edycji Nowej
Klasyki Europy. Dla mnie numerem jeden było przedstawienie Teatru
Jaracza „Ich czworo”. Drugie miejsce przyznaję otwierającym imprezę
Wnętrzom, a brązowy medal daję francuskiej wersji
Kosmosu Gombrowicza.
Friedrich Dűrrenmatt Zwłoka, reż Waldemar
Zawodziński
Duża Scena Teatru Jaracza, premiera 21 listopada
2014