RECENZJA. Prapremiera opery „Złote runo” Aleksandra Tansmana, odnalezionej po wieloletnich poszukiwaniach, stała się największym wydarzeniem 11. edycji Tansman Festival. Premiera zasługuje na upamiętnienie także od strony artystycznej.
Prapremiera opery „Złote runo” Aleksandra Tansmana,
odnalezionej po wieloletnich poszukiwaniach, stała się największym
wydarzeniem 11. edycji Tansman Festival – 20 lat po pierwszej
odsłonie tej międzynarodowej imprezy. Premiera zasługuje na
upamiętnienie także od strony artystycznej.
Opera, ukończona przez Tansmana tuż przed wybuchem II wojny
światowej, przez lata pozostawała zapomniana. Po niezbędnych
rekonstrukcjach ujrzała światło dzienne i oto poznaliśmy dzieło w
stylu neoklasycznym z niewielkimi wpływami Maurice’a Ravela i
Alberta Roussela. Jest ono niezwykle interesujące także dzięki
librettu, którego charakteru nie oddaje używane powszechnie
określenie „opera komiczna”: to rodzaj groteski, teatru absurdu,
odwołujący się do odwiecznego, wieloznacznego mitu o poszukiwaniu
złotego runa. Mit ten w ujęciu autora libretta Salvadora Madariagi
został obrócony na nice: drogocenne runo, po które wyprawił się
Jazon z Argonautami, tutaj znajduje się na grzbiecie Jana Wełny i,
ścinane corocznie, zapewnia dobrobyt mieszkańcom Kraju
Szczęśliwości. A opis tego kraju to satyra na nieuczciwą władzę i
bezmyślnych obywateli: jego mieszkańcy pozostają pogodni i radośni,
gdyż regularnie nawiedza ich łaska zapominania. Inaczej nie
zdzierżyliby życia z premierem Małymmózgiem, ministrem
sprawiedliwości Pokrętnym Lisem, ministrem skarbu Wincentym
Długąrączką i całą resztą doborowego towarzystwa (kapitalne
tłumaczenia francuskich nazw własnych na polski zawdzięczamy
reżyserce Marii Sartovej, mieszkającej od lat w Paryżu). Brzmi
znajomo? Publiczność zgromadzona na widowni Teatru Wielkiego w
Łodzi też dostrzegła pewne analogie, o czym świadczyły tłumione
chichoty i znaczące chrząkania.
Libretto i partytura wyjątkowo dobrze do siebie pasują:
neoklasyczna muzyka zawiera nawiązania do epok wcześniejszych,
aluzyjne zapożyczenia z innych stylów i kompozytorów; u Tansmana
zwraca uwagę między innymi marsz żałobny i czardasz. Mimo to można
odnieść wrażenie, że zarówno muzyka, jak i tekst opery z
powodzeniem poradziłyby sobie samodzielnie – jako estradowy utwór
muzyczny i dramatyczna sztuka literacka.
Ze względu na trudność materii muzycznej i ograniczony czas na
przygotowanie premiery realizatorzy zdecydowali się na wersję
semisceniczną: wokaliści śpiewali z nut, zza pulpitów, a większość
zadań aktorskich realizowali – będący ich alter ego – tancerze
baletu. Nie da się ukryć, że zubożyło to nieco spektakl, a niektóre
sceny, jak choćby wyznania miłosne, stały się mniej przekonujące.
Do tej koncepcji bardzo pasowała oszczędna scenografia, w której
główny element stanowiła zwieszająca się z sufitu potężna
instalacja ze złotych sztabek, symbolizująca złotodajnego Jana
Wełnę. Nie obyło się bez masek, które włożyli tancerze, a które
zmuszały widzów do niedosłownej interpretacji pokazywanych im
obrazów. Świetnym rekwizytem okazał się wózek inwalidzki zamiast
tronu dla króla – znak, że królowanie może odbierać władzę w…
nogach. Maski, tym razem symboliczne, towarzyszyły też wszystkim
innym bohaterom tego smutnego w wymowie przedstawienia.
Niełatwe zadania muzyczne znakomicie zrealizowali wokaliści:
Patrycja Krzeszowska jako Biała Księżniczka, Agnieszka Makówka jako
Lekkipiszczel czy Janusz Ratajczak – król Strzałwgłówkę.
Dźwięczności i nośności głosu odrobinę zabrakło Łukaszowi Gajowi
(Sokół błazen), zapewne dlatego, że częściej patrzył w nuty niż na
partnerów artystycznego dialogu. Ważną rolę świetnie spełnił balet,
który dużo do „powiedzenia” miał zwłaszcza w trzecim
akcie.
Za warstwę muzyczną przedstawienia odpowiedzialny był Łukasz
Borowicz, utalentowany i utytułowany dyrygent młodego pokolenia. Z
orkiestrą Teatru Wielkiego wypracował precyzję rytmu, nienaganną
intonację (a fragmentów bardzo trudnych bynajmniej tu nie brak) i,
przede wszystkim, przekonującą interpretację – muzyka neoklasyczna
domaga się obiektywizmu i pewnego zdystansowania, niepozbawionego
jednak żywych emocji.
Światowa prapremiera „Złotego runa” została zauważona w
świecie: opiniotwórczy „Opera Magazine” wymienił ją w dziesiątce
najbardziej oczekiwanych realizacji operowych, stawiając tym samym
Teatr Wielki w Łodzi obok wiedeńskiej Staatsoper, mediolańskiej La
Scali czy Covent Garden w Londynie. Warto wykorzystać dobrą passę i
zadbać o to, by mityczne runo stało się złotodajne także dla Łodzi
i jej teatru.
Magdalena Sasin
„Złote runo” Aleksandra Tansmana.
Kierownictwo muzyczne: Łukasz Borowicz, reżyseria: Maria Sartova,
dekoracje: Ives Collete, choreografia: Jarosław Staniek.
Prapremiera 2 grudnia 2016 r. w Teatrze Wielkim w
Łodzi.
Fot. Joanna Miklaszewska