Debaty o łódzkiej kulturze ciąg dalszy: Zostają puste miejsca po kwitnących niegdyś instytucjach i inicjatywach, wycinani są ludzie, umierają festiwale. I nie chodzi tylko o to, co bezpowrotnie stracone, jak choćby wytwórnie i instytucje dawnej Łodzi filmowej.
Wszyscy odeszli: widze i aktory.
Na placu pustym, samotnym zostało
Dwadzieścia trupów
Kiedy obserwuję życie artystyczne i kulturalne naszego miasta,
mam wrażenie, że wszystko zmierza w kierunku, jak w zacytowanym
fragmencie.
Zostają puste miejsca po kwitnących niegdyś instytucjach i
inicjatywach, wycinani są ludzie, umierają festiwale. I nie chodzi
tylko o to, co bezpowrotnie stracone, jak choćby wytwórnie i
instytucje dawnej Łodzi filmowej. Stracone przez grzechy
zaniechania, opuszczenia, brak wsparcia ze strony tych, którzy w
imieniu społeczeństwa administrowali krajem. I Łodzią przy okazji.
Płacz nad mlekiem, które dawno zostało wylane ma sens o tyle, o ile
może być przestrogą. Bo nadal źle się dzieje.
Głodowe pensje pracowników kultury to oczywiście dramaty, a co
najmniej dylematy osobiste ludzi dotkniętych taką sytuacją. Ale to
również wielki blamaż i co najmniej powód do wstydu kolejnych ekip
administrujących krajem i miastem. O ile którykolwiek z tych
wybrańców narodu ma poczucie odpowiedzialności za swoje
czyny.
Jest jeszcze i druga strona tego samego medalu – powszechna
nędza (ładniej można powiedzieć niedofinansowanie) instytucji
kultury. Małe, najczęściej niewystarczające środki przeznaczane na
ich działalność statutową powodują nakręcającą się spiralę
ubożenia. Mniej pieniędzy w budżecie instytucji to oczywiście mniej
możliwości pozyskiwania grantów i dotacji na programy zewnętrzne,
bo niedostateczny budżet równa się brakowi wkładu własnego
wymaganego w zdecydowanej większości dostępnych programów.
A budżety w najlepszym wypadku utrzymywane są na tym samym
poziomie, który kilka lat temu drastycznie obniżono. Właściwie bez
powodu, bez jasno określonego powodu. Ludzie pracujący w kulturze
są w stanie zrozumieć, że miasto ma wydatki i że muszą nastąpić
lata chude. Tylko że nikt nigdy nie powiedział na co poszły i nadal
idą pieniądze od wielu lat zabierane kulturze. Na ścieżki rowerowe?
Na stadiony dla czwartoligowych drużyn (może się mylę, spadek
łódzkich drużyn w ligowych rankingach postępuje tak szybko)? Na
fajerwerki, po których tylko siwy dym i to krótko?
Przecież nawet w Biblii po latach chudych nastąpiły trochę
lepsze… Długo czeka na te lata środowisko i pewnie jeszcze poczeka.
Do następnych wyborów samorządowych co najmniej.
Bo na przykład w tym roku samorządowe łódzkie muzea nie
otrzymały środków na zakupy muzealiów. Przez kilka poprzednich lat
jakieś pieniądze organizator muzeów (to znaczy miasto, w którego
imieniu działa, występuje i udziela wywiadów Prezydent Hanna
Zdanowska) jednak na ten cel było w stanie przeznaczyć. Teraz już
nie. To może być czytelny sygnał: nie jesteście potrzebni, radźcie
sobie sami, nie musicie się rozwijać. Może też znaczyć, że
powinniście myśleć raczej o zwijaniu się?
Zdaje się, że co „pojętniejsi” już to robią. W Muzeum
Kinematografii trwa proces zbliżony do likwidacji. A ponieważ
współtworzyłem je i przez kilkanaście lat prowadziłem, mam moralny
obowiązek wobec moich kolegów, wobec środowiska, odnieść się do
niektórych dobiegających stamtąd sygnałów. Dodatkowo czynię to
zachęcony po części zapoczątkowaną "Nocą Dziadów z kulturą" debatą,
po części sprowokowany wywiadem "Kultura jest ważna"
(e-kalejdoskop.pl), który mam nadzieję przynależy do tej samej
debaty. Pani prezydent Łodzi w łaskawości swojej połączyła w nim
moje nazwisko z „wielkim szacunkiem”. Mam własne na ten temat
zdanie. W czasach, kiedy jeszcze byłem podległym jej pracownikiem,
ten szacunek nie był zbyt wysoko szacowany, a moje wynagrodzenie
pozostawało znacząco niższe spośród wszystkich dyrektorów łódzkich
muzeów.
Ponadto ocena mojej obecności w łódzkiej kulturze zawarta w
tym wywiadzie zdumiewa. Nigdy ja i koledzy współtworzący ze mną
markę muzeum nie zostaliśmy zaszczyceni wizytą urzędującej tej
właśnie głowy miasta. To znaczy owszem, bywała w pałacu Scheiblera
przy okazji imprez i spotkań organizowanych przez podmioty
zewnętrzne, nie znalazła jednak powodu, aby przyjść do nas, do
muzeum na żadną z wystaw, na spotkanie autorskie, na festiwal. Nie
przyszła nawet na spotkanie z okazji srebrnego jubileuszu Muzeum
Kinematografii w grudniu 2011 roku – musieliśmy kontentować się
obecnością reprezentującego ją „wysokiego komisarza
filmowego”.
Tak więc współczesna Łódź filmowa to nie odradzający się jak
feniks z popiołów twór. Bo obecność Szkoły Filmowej, codzienna
aktywność Muzeum Kinematografii, obudowane festiwalami
przybliżającymi ludzi filmu i samo kino, to wartość istniejąca,
choć jak wspomniałem niezauważana przez obecnych włodarzy miasta. I
nie wymaga tworzenia nowych bytów, by świat to
zobaczył.
Pod nowym kierownictwem muzeum „nie zasklepia się w sobie,
wychodzi na zewnątrz” (cytuję wywiad). Ulepszanie dobrego sprawia,
że szereg osób już z niego wyszło - i to dosłownie. Nie wszyscy
może z własnej woli. Trzeba jednak pochwalić „pasję i chęć
działania” (znowu cytat). Pochwała taka to przecież akceptacja
nowych trendów w zarządzaniu. Nie muszą one być poparte minimalną
choćby wiedzą i doświadczeniem, o specjalistycznej muzeologicznej
edukacji nie wspominając. Stąd więc nowy regulamin organizacyjny
muzeum, w którym pozostał jedynie dział zbiorów odpowiadający za
ochronę wcześniej zgromadzonych kolekcji, ale nie ma działów
zajmujących się naukowym opracowywaniem kolekcji. Są za to
komórki-wydmuszki, jak choćby dział promocji i rozwoju. Co niby ma
być promowane, jeśli to, co najważniejsze dla każdego muzeum –
muzealia - nie zostało powierzone fachowcom-muzealnikom. No ale
skoro nie ma pieniędzy na zakupy, powiększanie kolekcji, brakuje
minimalnej choćby wiedzy o tym, że muzea są także dla przyszłych
pokoleń, to i nie warto w nie inwestować. A kustosz tego muzeum
został potraktowany trywialnie. W rozumieniu nowego kierownictwa
jako strażnik zbiorów nie opracowuje ich, nie bada, nie docieka
historii, lecz stał się osobą pilnującą zwiedzających, a w
najlepszym wypadku ich przewodnikiem. Tak marnuje się potencjał
intelektualny.
Z innego, choć programowo bliskiego obszaru: trwa proces
zbliżony do likwidacji Łódzkiego Centrum Filmowego, spółki będącej
jedyną już w naszym mieście pozostałością po dawnej Wytwórni Filmów
Fabularnych. Nie jest już jej prezesem Janusz Rau, najpierw
likwidator WFF, potem obrońca i aktywny propagator ocalenia i
usamodzielnienia się ŁCF. Po tym, jak minął czas jego kontraktu,
kierowanie spółką stało się proste, łatwe i bezkonfliktowo
urzędnicze, bo ŁCF jest od pewnego czasu spółką miasta. I trwa
wyprzedaż jej majątku. A jest on niemały: kolekcje kostiumów,
rekwizytów, broni. Przez kilkadziesiąt lat gromadzony, doprowadzony
do stanu unikatowego w skali kraju. Z tego zbioru miasto powinno
być dumne, to część filmowej tożsamości Łodzi. Rachunek ekonomiczny
nie powinien decydować o jego uszczuplaniu, bo zawsze wykaże, że
bardziej opłaca się zamknąć teatr, dom kultury, bibliotekę, muzeum,
wyrzucić ludzi, wyłączyć światło i sprzedać (albo sprywatyzować)
siedzibę.
A ponieważ naszą – moich kolegów, mojego środowiska, moją -
ojczyzną i poniekąd naturalnym środowiskiem był, jest i pewnie
długo jeszcze pozostanie świat kultury, pozwolę sobie zakończyć
cytatem z innego wieszcza:
A ja wszędy w tej krainie
Widzę jednę wielką bliznę,
Jednę moją cierpiącą Ojczyznę!