Od matury. Rocznik maturalny 1985, rocznik przełomowy, mój rocznik.
Od matury. Rocznik maturalny 1985, rocznik przełomowy, mój
rocznik. Ten, który pod koniec podstawówki przeżył pierwszą
Solidarność, w pierwszej klasie liceum stan wojenny, a pod koniec
studiów - przełom roku 89. Jeden z ostatnich, który pamięta dawne
czasy i widzi (powinien widzieć) różnicę.
A zatem trzydzieści lat od matury - zjazd absolwentów dobrego
liceum. Ogłoszenie w prasie, wynajęta sala bankietowa, maile i
wpisy na Facebooku. Próbujemy się zebrać, policzyć, umówić. Kto
przyjdzie, kogo zabraknie? W przedsionku restauracji lista gości, a
na niej 30 nazwisk. Mniej więcej jedna czwarta stanu pięciu
maturalnych klas. Na powitanie buzi od lepiej lub gorzej
pamiętanych koleżanek, uściski dłoni podtatusiałych kolegów.
Kieliszek szampana, trochę żartów, czas siadać do stołów.
Przy zajmowaniu miejsc obowiązuje jednak podział klasowy -
osobno matematyczno-fizyczna, osobno ogólna, osobno dziewczyny z
biologiczno-chemicznej. Po jakimś czasie trochę się to miesza,
zwłaszcza na parkiecie, gdzie DJ z dużym wyczuciem klimatu puszcza
ABBĘ i Boney M. Jeśli chodzi o trunki - wino wyraźnie wygrywa z
wódką, której butelki jeszcze po północy nie są nawet napoczęte. W
naszym kraju jednak sporo się zmieniło.
Tematy rozmów łatwe do zgadnięcia: wspomnienia sprzed lat,
plotki o nauczycielach, praca, dzieci, częściej jednak psy (pokażę
ci w telefonie). Ktoś gra w tenisa, ktoś biega, ktoś żegluje. Ktoś
czytał mój felieton, ktoś się przeprowadził na wieś (poleca taką
zmianę). O kulturze mówi się mało, o polityce jeszcze mniej. W
końcu jednak jeden z kolegów zdobywa się na refleksję natury
ogólnej: jednak przez te dwadzieścia pięć lat sporo się zmieniło,
Polska była bardzo biednym krajem, a dziś dogoniliśmy Węgrów i
zbliżamy się do Czechów, którzy przecież zawsze byli od nas
bogatsi. Może i tak - jestem raczej ugodowy - ale przecież mogliśmy
osiągnąć więcej. Co z bezrobociem, zadłużeniem, brakiem autostrad i
fatalnymi sądami? No tak, to prawda - kolega też nie chce się
kłócić. Dziś ma być przecież miło.
I nagle przychodzi mi do głowy myśl: czy nas tu aby nie jest
za mało? Mogłoby być 130, a jest tylko 30 osób. Dlaczego? Część
zapewne nie wiedziała o sprawie - mimo wszystko nie wszyscy w
Polsce czytają ogłoszenia w "Gazecie Wyborczej" i korzystają z
serwisów społecznościowych. Z setki nieobecnych odejmuję 30.
Kolejnej dwudziestki nie było pewnie stać - wstęp kosztował 180
złotych, co dla niektórych mogło być barierą. Dlatego na sali była
chyba nadreprezentacja prawników, lekarzy, informatyków i
dziennikarzy. Zostaje do wyjaśnienia 50 przypadków. Ktoś zapewne
siedzi za granicą, ktoś jest w szpitalu - ze sobą albo z chorą
matką (dzieckiem), ktoś być może już nie żyje. Ale i tak wychodzi
mi z tych pobieżnych rachunków, że jedna czwarta nie przyszła, bo
się im nie chciało, bo nie czuli takiej potrzeby.
Zapewne jako kraj wiele przez ten czas osiągnęliśmy. Tylko
jakim kosztem? Jednej czwartej z nas nie stać na spotkanie z
kolegami ze szkoły, jedna czwarta jest tak zmęczona, że nie ma na
to ochoty. Kapitał społeczny nie jest naszą mocną stroną. A kapitał
kulturowy? Pod koniec imprezy jedna z koleżanek przejęła mikrofon i
wyrecytowała nam balladę Adama Mickiewicza. Z pamięci. Miły
przerywnik między ABBĄ i Boney M.