Kolejny piątek bez felietonu Hanny Gil-Piątek w Kocham Łódź. Kolejny tydzień bez błyskotliwej analizy autorstwa Jarosława Ogrodowskiego w Gazecie Wyborczej. Wielu łodzian nie wie, co myśleć o swoim mieście, publicyści nie mają z kim polemizować, miejscy aktywiści piją na umór w modnych klubokawiarniach. Co się właściwie stało?
Otóż dwie gwiazdy łódzkiej niezależnej sceny NGO przeszły na
drugą stronę barykady. Hanna Gil-Piątek i Jarosław Ogrodowski
znaleźli zatrudnienie w Biurze ds. Rewitalizacji UMŁ. Kontynuując
metaforykę muzyczną można by powiedzieć, że podpisali kontrakt z
dużą wytwórnią. Kontynuując metaforykę wojskową - że miejscy
partyzanci wyszli z lasu i złożyli broń. Ich oddział zostanie
wcielony w struktury oficjalnej armii urzędników.
Przy okazji rozwiązał się problem z żeńskimi nazwami zawodów.
Jeśli szefowa Krytyki Politycznej zgadza się zostać podinspektorem,
to całe to lewicowe marudzenie o językowej dyskryminacji kobiet
możemy przestać traktować poważnie. Podinspektor Gil-Piątek -
zwróćmy uwagę nie tylko na brak przyrostka -ka, będącego
wykładnikiem żeńskości, ale też na formant pod-, ewidentnie
sugerujący podległość, podporządkowanie jakiejś patriarchalnej
figurze inspektora (mężczyzny). No cóż, polityka jest trudną sztuką
kompromisu.
Żeby było sprawiedliwie - coś nam o kompromisie powie teraz
Jarosław Ogrodowski, a raczej jedno z jego publicystycznych
wcieleń, autor artykułu Dobry car i nowi mieszczanie
(powinno być chyba Dobra caryca i nowi mieszczanie):
W kolejce po miejskich aktywistów ustawiają się
następne partie i środowiska, usiłując ich do siebie
przyciągnąć i przekonać. Będziemy świadkami głośnych
transferów i nieoczekiwanych nawróceń, odnajdzie się też wielu
myślicieli, którzy już teraz ustawiają się w kolejce
po tytuł pierwszego, który opisał ruchy miejskie,
i którzy głośno będą krzyczeć, że to my, my, my jesteśmy
ruchami miejskimi i to my mamy prawo do miasta,
a nie wy. Prawda, że ma facet pióro, po prostu mistrz
celnej riposty. No to jeszcze fragmencik: W obliczu nowej,
wspaniałej inwestycji, za którą stoi wola prezydenta,
wszystkie ustalenia tracą moc. Strategie, tak długo ucierane
i konsultowane, stają się tylko świstkami papieru,
z których treści złotouści prezydenccy rzecznicy potrafią
wysnuć uzasadnienie wszystkiego, kłócąc się o kropki
i przecinki. Nie trzeba ani analiz, ani studiów, zresztą
zawsze można jakieś zamówić, a jeśli ich wyniki się nie
spodobają, to można zerwać umowę (jak w Łodzi
na studium systemu komunikacyjnego miasta) i rękami
własnych ekspertów napisać kolejne.
Sprzedali się? Skapitulowali? Sprzeniewierzyli ideałom? Nie
rozpędzajmy się za szybko. Może po prostu zamiast gadać chcieli
mieć realny wpływ na wydarzenia w mieście, a konkretnie na sposób
wydania 2 000 000 000 na mądrą rewitalizację śródmieścia (takie są
plany). Mądra rewitalizacja to coś więcej niż remonty, to
inwestycje w ludzi, poprawa standardów życia, rozwój ekonomicznych
upadłych obszarów. Gil-Piątek i Ogrodowski to podobno jedyne osoby
w mieście (w Polsce?), które rozumieją jej złożone mechanizmy, nie
ma więc co się dziwić, że zatrudniono właśnie ich. A zadania przed
nimi ogromne - do 2022 roku przemienić zaszczane centrum w miłą
enklawę woonerfów, wegańskich barów i środowiskowych świetlic.
Wymienić mieszkańcom spróchniałe schody i zęby, stworzyć
jednocześnie miejsca pracy i tereny zielone do zabaw na powietrzu,
spowolnić ruch (samochodów), a jednocześnie przyspieszyć ruch
myśli. Nie wiem, czy dadzą radę... Na szczęście nie zostaną z
problemem sami - pomoże im dyrektor Marcin Obijalski (a może to oni
pomogą jemu?). Na razie zaczęli od ogłoszenia konsultacji. Miasto
zapyta mieszkańców, jak przeprowadzić rewitalizację. Ale to
przecież Gil-Piątek i Ogrodowski znają się na rewitalizacji. A może
znają się na konsultacjach? Zatrudniając ich, miasto poniekąd
przyznaje, że do tej pory nie było w strukturach urzędu osoby,
która potrafiłaby porozmawiać z mieszkańcami i zapytać, czego
chcą.
Moim skromnym zdaniem do 2022 roku skład zespołu zmieni się
kilkanaście razy i z obecnych koncepcji wiele nie zostanie. Ale
niech próbują - naprawdę szczerze życzę im powodzenia. To w gruncie
rzeczy mili ludzie. Inna rzecz, że raczej stracili wiarygodność i
trudno im będzie wrócić do zawodu (publicysty i społecznika), gdyby
się nie udało. Może więc są bohaterami, dla dobra nas wszystkich
kładącymi na szali swą przyszłość? Iluż to już dziennikarzy
przeszło do struktur urzędu i teraz nie wiedzą, co dalej (dla samej
Wyborczej zabrakłoby palców u obu rąk)! A ilu przeszło do miejskich
instytucji albo do służb prasowych! Plan władz miasta wydaje się
prosty: każdemu, kto jako tako umie pisać, znajdźmy jakieś
pożyteczne zajęcie. Przynajmniej nie będzie nas krytykował. W tym
kontekście brak jakichkolwiek propozycji dla mnie odbieram jako
policzek i niską ocenę moich zawodowych kompetencji.