Grupa młodych kuratorów wpadła dwa lata temu na pomysł, by zamiast kolejnej wystawy, której nikt nie chciałby oglądać, obsadzić roślinkami zaniedbany placyk w centrum. Teza, że lepsze kwiatki niż sztuka współczesna jest być może słuszna, ale dla Muzeum Sztuki ryzykowna.
Idąc dalej jej tropem, można bowiem dojść do wniosku, że
samo muzeum jest średnio potrzebne. Młodzi kuratorzy podcinali więc
gałąź, na której siedzieli (choć drzewko dopiero miało być
wsadzone). Projekt "Ekologie miejskie" kosztował 10 000 złotych,
wydanych głównie na koncert towarzyszący otwarciu skwerku na
Wólczańskiej i promocję wydarzenia. Na otwarciu było sporo fajnej
młodzieży na miejskich rowerach, ktoś coś niechcący nadepnął,
stanął nie tam, gdzie trzeba... Potem okazało się, że coś słabo to
wszystko rośnie, że psy sikają, że butelki po piwie. Na koniec
miejskie służby od zieleni wszystko wycięły w ramach porządkowania
terenu. Oczywiście można uważać, że celem całej akcji wcale nie
było utworzenie skweru, a jedynie zwrócenie uwagi na problem
zaniedbanej przestrzeni miejskiej, że to akcja o charakterze
krytycznym itp. A jednak, jak by nie patrzeć, efekt jest mizerny.
Pozostaje nam czekać, aż do akcji wejdzie Centrum Dialogu im. Marka
Edelmana - traf bowiem chciał, że na placyku stała kiedyś synagoga.
Kolejny koncert mamy więc jak w banku.
Z kolei moja znajoma, wiedziona tym samym ekologicznym
impulsem, chciała uporządkować osiedlowe śmietniki. Pojemniki na
jej osiedlu stoją bowiem obok domów w wielkim nieładzie, a wiatr
rozwiewa śmieci po całej okolicy. Wymyśliła więc projekt i zgłosiła
go do budżetu obywatelskiego. Projekt w skrócie polegał na tym, że
śmietniki ogrodzi się betonowymi płotami, a żeby nie wyglądało to
szaro i beznadziejnie, młodzież zagrożona wykluczeniem (cała
młodzież jest dziś zagrożona wykluczeniem, dorośli zresztą też)
wymaluje te płoty działami sztuki graffiti. Pomysł jak pomysł -
ostatecznie nie miałbym nic przeciwko, chociaż nie cierpię
graffiti, hip-hopu, komiksu, deskorolek i tego całego badziewia z
biednych dzielnic, które ostatnio uchodzi za sztukę. Ale jak mówi
przysłowie: wszystko, co wybrukowane dobrymi (a nawet średnimi)
pomysłami - pękło. W tym przypadku pękło na pół już podczas wizyty
w Centralnej Komisji Zbierania Wniosków Miejskich w dawnych
zakładach "Prexer". Komisarz od miejskich ruchów nakazał podzielić
wniosek na dwa - osobno murki, osobno warsztaty graffiti. Potem
przyszedł etap weryfikacji i komisja urzędników z miasta wydała
wyrok - murki to nie nasza (miasta) sprawa, warsztaty mogą być.
Jeżeli więc wszystko pójdzie dobrze w głosowaniu, znajoma nie
będzie miała murków, ale na pocieszenie zostanie inicjatorką
kolejnych w Łodzi warsztatów graffiti. Wdzięczna młodzież wymaluje
jej blok w urocze napisy na różne tematy, a zwłaszcza jeden.
Tak to bowiem bywa, że nieraz chcielibyśmy odwołać swoje
spełniające się na naszych oczach życzenia. Być może to uczucie
przeżywają aktywiści jednej z miejskich organizacji, którzy kiedyś
wpadli na pomysł połączenia przystanków tramwajowych na Kościuszki
i Mickiewicza. Niech tramwaj dla żartu zwany regionalnym skręca w
Mickiewicza i Piotrkowską, by każdy mógł się wygodnie przesiąść. Ja
co prawda nie widzę problemu w przejściu z przystanku na
przystanek, ale powiedzmy, że ludzie starsi i niedołężni mogą mieć
kłopoty. Aktywiści miejscy są na ogół młodzi, ale zanim skończy się
budowa przystanku, na pewno się zestarzeją. Będzie więc jak
znalazł. I wszystko byłoby dobrze, gdyby idei aktywistów twórczo
nie rozwinięto w miejskich pracowniach planistycznych. Bo przecież
jeśli już przenosimy przystanek, to dołóżmy do tego odkryty tunel,
modernizację torów, zasypywanie przejść podziemnych i kilka jeszcze
ciekawych propozycji. Przecież poniżej 500 000 000 to się nie
opłaca zaczynać budowy... Że odkryty tunel zepsuje centrum? No cóż,
tak chciały organizacje pozarządowe.
Tak oto dobre chęci obracają się przeciwko pomysłodawcom. Ja
też chciałem dobrze - pragnąłem tym felietonem pobudzić do myślenia
i sprowokować dyskusję. Tymczasem wszyscy się obrażą i przestaną
mnie lubić (o ile kiedykolwiek lubili). I nikt mnie nie zatrudni,
gdy któregoś dnia wsadzę kij nie w to mrowisko, co trzeba. Wtedy
zostanę bezrobotnym frustratem, który swoje felietony będzie pisał
sprayem na ścianach tunelu pod Mickiewicza.