16 maja (w dzień poprzedzający Noc Muzeów) odbyły się w Krakowie protesty pracowników kultury. W Łodzi o takich inicjatywach na razie nie słychać - czyżby sytuacja naszych bibliotekarzy, muzealników i ludzi teatru była lepsza?
W Krakowie pod hasłem Dziady Kultury najpierw 200 osób
protestowało przed Urzędem Marszałkowskim, potem większa grupa
zebrała się pod Cricotecą, gdzie akurat inaugurowano Noc Muzeów, na
koniec była jeszcze pikieta przed Muzeum Narodowym. Protestujący
żądali podwyżek w wysokości 500 zł, zaprezentowali też kilka
pomysłowych haseł, np. Nie chcemy zabytkowych pensji! Zawód
bibliotekarza uczy kreatywności - jak przeżyć za 1286,16
miesięcznie; Tworzymy i wspieramy kulturę, na uczestnictwo w niej
już nas nie stać. Marszałek ma odwrotnie. Ta magiczna kwota
1286, 16 to po prostu obowiązująca w Polsce płaca minimalna - wcale
nie rzadka w instytucjach kultury. Mniej zarabiać już się nie
da.
W Urzędzie protestujący złożyli petycję z postulatami, w
Internecie zebrano już pod nią ponad 2000 podpisów. I coś to jednak
dało - władze już zaproponowały podwyżki o 350, 250 lub 200 złotych
(kwota zależy od instytucji - chodzi o wyrównywanie stawek). Niby
niewiele, ale w łódzkich muzeach, teatrach czy domach kultury
pracownicy zapomnieli już, co słowo podwyżka oznacza. Zarobki są u
nas podobne - podobnie żałosne. Średnia (brutto) dla małopolskiej
Wojewódzkiej Biblioteki Publicznej wynosi 2572 złote (dostaną 350
zł podwyżki), a dla jej łódzkiego odpowiednika - 2745. Co ciekawe,
pracownicy merytoryczni zarabiają mniej niż administracja (średnia
dla pracownika merytorycznego to 2338 zł). To jakieś 1500 zł na
rękę - czy można za to wyżyć? Jakoś można. Tylko że, jak napisała
jedna z bibliotekarek: 20 lat temu zarabiałam średnią krajową,
po 30 latach pracy zarabiam połowę.
Nie twierdzę, że wszyscy muszą zarabiać średnią krajową - ktoś
musi zarabiać poniżej, inaczej wszyscy dostawaliby tyle samo.
Zgoda, praca w bibliotece czy domu kultury to nie jest stres i
odpowiedzialność chirurga. Ale 1300 złotych dla ludzi po studiach,
często z doświadczeniem i umiejętnościami, to chyba lekka przesada.
Zwłaszcza,że wymaga się od nich kreatywności, a przyzwoitość
wymaga, by mieli jakąś orientację w tym, co się w ich dziedzinie
dzieje. Czy bibliotekarz ma tylko wypożyczać książki, czy może
powinien też czasami jakąś kupić? A może powinien iść raz w
miesiącu do teatru? A może pracownik domu kultury powinien trochę
pomyśleć nad scenariuszem prowadzonych przez siebie zajęć, a nie
dorabiać byle gdzie?
To wszystko banały, wszyscy to wiedzą. Takich zaniedbanych
zawodów jest wiele. Jeśli ktoś przeżywa zawód, powinien zmienić
pracę zawodową. Gospodarka to są zawody, życie też jest jak zawody
sportowe - niektórych dyscyplin nikt nie chce oglądać i telewizja
nie chce za nie płacić. Więc - już widzę te komentarze - nie
narzekajmy, tylko coś zróbmy! Tyle tylko, że za tymi kwotami i
narzekaniami kryją się konkretne historie. Dziewczyna po czterech
latach pracy w instytucji kultury na dość odpowiedzialnym
stanowisku zarabia 1300 złotych. Więcej dostawała na studiach jako
stypendystka ministra. Zna się na rzeczy, lubi swoją pracę - czy
naprawdę musi ją zmienić, by zacząć myśleć choćby o założeniu
rodziny? A może w końcu władza przyzna, że nie stać nas na
kulturę. Może przestaniemy wszyscy udawać, jaka to ważna sprawa i
jak leży wszystkim na sercu. Umówmy się już oficjalnie, że
to wszystko jest trochę na niby - jedni udają, że płacą, drudzy
udają, że coś wymyślają.
Dlaczego w Łodzi nie ma akcji Dziady Kultury? Bo na płytkim
rynku jest wielu chętnych do pracy nawet za takie pieniądze. Bo nie
wiadomo, przeciw komu się buntować - dyrektorzy przecież chcieliby
dać, ale nie mają z czego. Władza też niewinna, bo sytuacja
finansowa miasta (województwa) nie pozwala. Bo gdyby bunt był, nikt
by się nim nie przejął. Oflagowanie domu kultury to nie jest temat
dla mediów.