Przysłowia są mądrością narodu. Czasami mądrością z dawno minionej epoki.
W jednej z reklam nadawanych na okrągło w telewizjach
śniadaniowo-obiadowych trzy młode dziewczyny podjadają coś przed
kamerą, chwaląc się, że składniki przekąsek skradły z warzyw,
owoców i grubo mielonych zbóż. Dlaczego? Bo kradzione nie
tuczy. To stare przysłowie znaczyło kiedyś mniej więcej tyle,
że kradzione szczęścia nie daje. Czyli tuczenie (tuczenie się) było
synonimem szczęścia. Grube jest piękne - myślał naród w czasach,
gdy znacznie częściej zdarzało mu się niedojadać.
Ale czasy się zmieniły. Dziś bogaci wpieprzają sushi, oliwę z
oliwek i ciemne pieczywo, a biedni kartofle ze słoniną popijają
piwem. Efekty widać gołym okiem - płaski brzuch staje się symbolem
społecznego awansu, duży brzuch świadczy o problemach (a
jednocześnie może być tych problemów przyczyną). Przy okazji upada
mit o wielkim bogactwie kościoła. W mojej parafii zarówno
proboszcz, jak i dwaj wikariusze do szczupłych nie należą, ale
najgrubszy i tak jest kościelny, który przecież zbiera na tacę.
Organista też był gruby, ale odkąd zaczął grać na ślubach i
pogrzebach - zdołał się odchudzić. Może mu się poprawiło, a może
musi więcej biegać, by wszędzie zdążyć na czas.
Wszyscy myślą o treningu - z wielkim zdziwieniem przyjąłem
wiadomość, ze młodzi łódzcy dziennikarze radiowi wynajmują sobie
trenerów odchudzania. Znam już dwa przypadki, że całkiem rozsądni
młodzi goście płacą jakimś mądralom za dobór jogurtu na drugie
śniadanie. Widać presja na osiągnięcie szczupłej sylwetki jest
ogromna. Dziś wszyscy chcą się odchudzić, tak jak kiedyś chcieli
przytyć. Podobna zmiana dokonała się w ocenie białej karnacji -
kiedyś symbolizowała bogactwo klas posiadających, teraz biedę
niewyjeżdżających do ciepłych krajów na wakacje. Opalenizna była
kiedyś piętnem fizycznej pracy, dziś jest symbolem wtajemniczenia w
świat solariów i samoopalaczy. Kraść więc czy nie kraść? A może
zmienić przysłowie na kradzione nie ściemnia?
Instytucje kultury swoich trenerów odchudzania dostały całkiem
darmo. To urzędnicy z tzw. organów założycielskich, którzy w ramach
obowiązków odchudzają budżety domów kultury, teatrów i galerii.
Odwołując się do innego powiedzenia (patrz tytuł), przykręcają
działającym w kulturze trzy śruby. Pierwsza śruba to śruba budżetu
- co rok mniej o 10-15% i cieszcie się, że nie więcej. Jeśli
brakuje, odchudźcie załogę. Śruba druga to śruba kontroli i
sprawozdawczości - w ten sposób dzielni urzędnicy odchudzają listę
kulturalnych przedsięwzięć, całą aktywność animatorów kierując na
segregatory i pieczątki. Zestaw prostych ćwiczeń pozwala spalić
całą energię. I trzecia śruba - śruba procedur i przetargów.
Powiedzmy, że w wypełnianym ołówkiem sprawozdaniu ktoś się pomylił
i teraz musi kupić gumkę do ścierania. Jak ogłosić przetarg? Jaką
wdrożyć procedurę? Jak zapisać specyfikację zamówienia? Czy
przetarg na gumki nie będzie źle odebrany i opacznie zrozumiany?
Przykład autentyczny - kontrolerzy finansowi zakwestionowali w
przetargu na materiały biurowe określenie "gumka myszka", gdyż było
to wskazanie konkretnej marki.
Tak więc instytucje kultury odchudzają się systematycznie.
Może niedługo będą smukłe i zdrowe jak jakieś nowoczesne fundacje.
Wtedy staną się bardziej sexy i być może nabiorą pewności siebie.
Wtedy zaczną bywać tu i tam i w końcu ktoś je zauważy. Może nawet
ktoś zrobi z nimi wywiad. Albo zagrają w reklamie Łodzi. Oby tylko
nie dały się wykorzystać na jakiejś imprezie...