Górnicy protestują przeciwko zamykaniu kopalń, związkowcy z Teatru Wielkiego przeciwko polityce repertuarowej i finansowej ich instytucji. Co jest wspólnym mianownikiem obu sytuacji? Odpowiedź, że brak pieniędzy, to tylko część prawdy.
Górnicy protestują przeciwko zamykaniu kopalń, związkowcy z
Teatru Wielkiego przeciwko polityce repertuarowej i finansowej ich
instytucji. Co jest wspólnym mianownikiem obu sytuacji? Odpowiedź,
że brak pieniędzy, to tylko część prawdy.
Pracujący pod ziemią argumentują, że są jedynymi żywicielami
rodzin, że premier im obiecał (wtedy jeszcze premier był
mężczyzną), że likwidacja kopalń to likwidacja całych miasteczek.
Pracujący na wyniesionej ponad poziomy scenie artyści twierdzą, że
są jedynymi żywicielami całego województwa (chodzi o strawę
duchową), że marszałek im coś obiecał, że administracja nie zna się
na balecie... Obie branże są w Polsce z natury deficytowe.
Upraszczając nieco sprawę - do każdej tony węgla dopłaca się mniej
więcej tyle, ile do biletu na "Straszny dwór". Obie branże mają też
duże znaczenie dla kraju: bez węgla nie będzie prądu, bez
teatru nie będzie światła (coś w tym stylu zapewne powiedział
kiedyś Lenin).
Jeżeli jednak rachunek ekonomiczny jest najważniejszy, to
dlaczego zamyka się kopalnie dopiero co wyremontowane? Jeżeli za
kilka lat Polsce grożą wyłączenia prądu, to dlaczego w ogóle
zmniejsza się wydobycie? Wiem, mam pisać o kulturze, a nie o
górnictwie, ale to są fragmenty pozwalające zbudować ciekawe
porównanie. Bo z kopalniami jest trochę jak ze szkołami, uczelniami
i teatrami. Nikt, kto nimi zarządza, nie myśli, co będzie za 5, 10
czy 30 lat. Wszystko rozgrywa się w perspektywie kolejnego budżetu
i następnych wyborów. Albo następnych protestów.
Dwie ciekawe wiadomości pojawiły się ostatnio w łódzkich
mediach: publikacja raportu GUS na temat perspektyw demograficznych
polskich miast i zapowiedź budowy nowego centrum kultury dziecięcej
wokół przeniesionej na Sienkiewicza siedziby Teatru Pinokio. Do
2050 roku miasto ma mieć mniej niż 500 000 mieszkańców (w roku 2020
- 670 000), w dodatku w dużej części będą to seniorzy. Czy ktoś,
kto planuje rozpoczęcie w 2017 roku adaptacji starej fabryki na
teatr lalkowy, bierze to pod uwagę? Czy ASP, która z trudem
znajduje kilkudziesięciu kandydatów potrafiących przyzwoicie
namalować butelkę na tle talerza, naprawdę potrzebuje kolejnych
nowych budynków? W nowych gmachach na Dołach jeszcze nie wyschła
farba, a już rozpoczęto budowę na Księżym Młynie.
Oczywiście można odwrócić zagadnienie: to między innymi dobre
teatry lalkowe i szkoły zachęcą łodzian do posiadania dzieci.
Hipotetyczny dialog trzydziestolatków: - Kochanie, wiem, że się
wahałeś, czy stać nas na dziecko, ale wiesz, powstaje nowy teatr
lalkowy, a wiceprezydent zapowiedział budowę basenu na naszym
osiedlu. Więc może jednak się zdecydujemy? - Skoro tak, to
może miejmy trójkę - załapiemy się na zniżki z Karty dużej
rodziny. Tak ja to widzę okiem kamery kręcącej nowy spot
promujący Łódź.
Więc co robić? Narzekać, biadolić, lamentować, protestować,
okupować? Nie do mnie te pytania - raczej do specjalistów. Mamy
przecież dyrektorów budowy Nowego Centrum i rewitalizacji Starego
Centrum, dyrektorów od dialogu kultur specjalistów od medialnego
monologu, gminnych, powiatowych i wojewódzkich kaowców, a także
badających wszystko naukowców. Ja tu tylko wkładam kij w mrowisko:
Podobno do Warszawy jedzie już autokar z żonami śpiewaków i mężami
primabalerin. Mają transparent z napisem Chcemy śpiewać i
tańczyć w spokoju!