Uliczna archeologia pozwala wyśledzić w mieście relikty dawnych czasów. Porównanie kilku ostatnich wzorów łódzkich tabliczek z nazwami ulic pozwala na postawienie śmiałej tezy: wszystko na świecie idzie ku gorszemu.
Co kilka lat kosztem wielu tysięcy złotych cały system
informacji wizualnej jest zmieniany - zupełnie jak kostka na
Piotrkowskiej, fotele w Teatrze Wielkim albo układ przystanków i
świateł na Narutowicza. Niestety, prawie za każdym razem na
gorsze.
Weźmy na warsztat 5 ostatnich modeli, czyli "zielone duże",
"zielone małe", "kość słoniową", "różowe" i "system warszawski". Z
dzieciństwa pamiętam tablice zielone (można je jeszcze
gdzieniegdzie zobaczyć). Kolor przyjemny dla oka, choć mógł się
zlewać z roślinnością. Czcionka szlachetna, szeryfowa,
charakterystyczne A, M, W - z jedną laseczką cienką, a drugą grubą,
zarówno wyraz "ulica", jak i nazwa - pisane wersalikami. Napis
otoczony cieniutką ramką - jak w starym kinie.
Zmiana z "zielonych dużych" na "zielone małe" wiązała się ze
zmniejszeniem wyrazu "ulica" w stosunku do konkretnej nazwy. To
zresztą tendencja stała - słowo "ulica" ("aleja", "plac") staje się
coraz mniejsze, zostaje też zepchnięte do rogu tablicy.
Kolejna rewolucja to były tabliczki w kolorze "kość słoniowa",
zwane też "kremówkami" - od zielonych małych różniły się kolorem. Z
czasem na ulicach posiadających patronów wprowadzono też
wyjaśnienia, kim był upamiętniony tabliczką osobnik. Tabliczki
stały się elementem edukacyjnym, choć wyjaśnienia pozostawiały
wiele do życzenia. Pamiętam, że np. św. Franciszek zyskał m.in.
określenie prekursor ekologii. Długość tych wyjaśnień, a
także praktyka nadawania nazw w rodzaju 28. Pułku Strzelców
Kaniowskich spowodowały, że font musiał mieć różne szerokości, aż
do maksymalnie ścieśnionych.Warto zwrócić uwagę, że np. litera J
gubi na dole ładne zaokrąglenie.
Tabliczki kremowe są ulubionym wzorem artystów i miejskich
fascynatów - Konrad Kuzyszyn użył tego właśnie wzoru w swojej akcji
plastycznej fałszywych tabliczek z dziwnymi nazwami, Michał
Kędzierski sprzedaje w "Pociągu do Łodzi" przypinane znaczki z
nazwami ulic właśnie na kremowym tle, ludzie robią sobie w tym
stylu tabliczki na domy. Zdejmowane z ulic - cieszą się powodzeniem
u kolekcjonerów (na Facebooku strona "Ratujmy łódzkie tabliczki
kremówki"). Ich stonowany kolor nie zlewał się z zielenią, za to z
elewacjami budynków - owszem. Zmiana więc raczej dla samej
zmiany.
I tu dochodzimy do istoty problemu - po co te wzory ciągle
zmieniać? Wiadomo, tabliczki się niszczą i trzeba je wymieniać. Ale
dlaczego na zupełnie nowy typ? Wyjaśnienia mam trzy - współczesny
człowiek w ogóle lubi zmiany, widzi w nich wartość samą w sobie.
Tradycja dla ideologów modernizacji nie jest wartością, wręcz
przeciwnie: było tak, to niech teraz będzie inaczej. Nowość,
płynność, dynamika. Drugie wyjaśnienie - świat idzie w kierunku
pragmatyzmu (jak najmniej ozdób, jak najwięcej informacji). Dlatego
coraz bardziej kontrastowe zestawienia kolorów, coraz prostsze
czcionki. I trzecie wyjaśnienie - rodzina ważnego urzędnika ma
firmę produkującą tabliczki i po każdej zmianie wzoru przez kilka
lat ma co robić.
Wróćmy jednak do rysu historycznego. W 1994 roku pojawiają się
tablice różowe - najgorsze w historii. Przez 10 lat męczyliśmy się
z paskudną, blaknącą pod wpływem warunków atmosferycznych tandetą,
która wygląda mi na efekt jakichś ćwiczeń z komunikacji wizualnej
na trzecim roku ASP. Z ciekawostek warto zauważyć, że wyraz ulica
jest już pisany małymi literami. Czcionka najprostsza,
jednoelementowa, bez żadnych ozdób.
Aż wreszcie przychodzi do nas system warszawski. Dostaliśmy go
w prezencie, opracowany był w drugiej połowie lat 90. dla
Warszawy-Śródmieścia jako Miejski System Informacyjny. Na pewno
ładniejszy od tabliczek różowych, ale generujący nowe problemy i
niszczący odrębność naszego miasta. Jeżeli niedługo pociąg z
Warszawy będzie jechał godzinę, to obudzeni nagle pasażerowie będą
mogli mieć wątpliwości, czy są na przedmieściach stolicy czy może
pod Andrzejowem. Za oknem takie same tabliczki. W dodatku tabliczki
dwuczęściowe - na górze nazwa ulicy, na dole - osiedla.
Na gwałt trzeba więc było w 2005 roku wymyślać nazwy dzielnic,
co zrobiono w sposób bałaganiarski, nie unikając rażących błędów.
Dla przypomnienia przed dniem Wszystkich Świętych: kto odwiedzi
cmentarz na Radogoszczu (tak zapowie nawet Tomasz Boruszczak w
tramwaju linii 4 lub 11), według miejskiego systemu nie opuści
Julianowa. Kawałek dalej spalona fabryka - według tabliczek wcale
nie na Radogoszczu. Drodzy radni, do granic podnieceni obywatelskim
budżetem, zwróćcie może uwagę na obywatelskie protesty mieszkańców
ponazywanych i powydzielanych bez sensu osiedli (Jakieś Stare
Moskule zamiast Sikawy, jakaś Politechniczna, Fabryczna,
Niciarniana zamiast Grembacha). Ludzie bez obywatelskich dotacji
sami zaklejają błędne nazwy - to jest dopiero ruch
oddolny.
Pisałem o tym wielokrotnie - z jednym, niezamierzonym
skutkiem. Obraził się senator Bonisławski, który nie przysyła nam
już felietonów. Autor wspomnianego wyżej podziału nie poczuwa się
do winy, ale tłumaczy się mętnie. Najpierw utrzymywał, że podział
jest w porządku, teraz zmienił zdanie - podobno to źli urzędnicy
wszystko poprzekręcali. Senatorze Obrażalski - zamiast się dąsać,
proszę wyjaśnić, kto ten cały bałagan ustanowił. Konkretnie, z
nazwiska. Dlaczego mój parafialny od urodzenia kościół (parafia
Stoki) znalazł się nagle na Sikawie?
Wróćmy do tabliczek - system przewiduje dwie wersje napisów:
dla terenów turystycznych i dla reszty miasta. Dla kwartałów
zabytkowych czcionka trochę ładniejsza (literka subtelniejsza,
cieniowana) i gustowny brąz tła - ładnie ma być tylko dla turystów.
W Łodzi kończy się to oczywiście karykaturą - do tej kategorii
kwalifikują się na przykład uliczki między blokami w rejonie
Księżego Młyna, za to zabytkowe przedwojenne osiedla dostają
niebiesko-czerwona pstrokaciznę.
Wnioski: oddajcie nam nasze łódzkie tabliczki, z czcionką taką
jak na starych tablicach albo lekko zmodyfikowaną, z porządnie
opracowanym systemem nazw dzielnic. ASP dostaje od miasta budynki
na Centrum Designu - może w zamian profesor od typografii wymyśli
coś nowoczesnego, ale opartego na łódzkich wzorcach. A o tym, jak
nazywa się dane osiedle, niech zadecydują sami mieszkańcy.
Wystarczy przejść się po ludziach i zapytać. Albo spisać ze ścian,
na których mieszkańcy wyznają miłość do piłkarskich
drużyn.