Mariusz Szczygieł: – Nie jestem typem knajpianym | Kalejdoskop kulturalny regionu łódzkiego
Proszę określić gdzie leży problem:
Proszę wpisać wynik dodawania:
4 + 2 =
Link
Proszę wpisać wynik dodawania:
4 + 2 =

Mariusz Szczygieł: – Nie jestem typem knajpianym

– Każdy reporter powinien przyjąć taką postawę, jaką chce. Nie ma reguły. Jedni wpływają na rzeczywistość, inni chcą ją tylko opisywać. Choć przecież opisując, także wpływają. Na świadomość. Pojedynczy reporter świata nie zmienia. Ale reportaż jako gatunek na nasz świat może mieć wpływ – mówi MARIUSZ SZCZYGIEŁ, reportażysta, dziennikarz i pisarz.
Piotr Grobliński: – Poprzednio rozmawialiśmy niedługo po wydaniu „Gottlandu”. Wtedy nie był pan jeszcze tak znany, dziś jest pan twarzą polskiego reportażu, autorytetem w tej dziedzinie. Jak zmieniła się literatura non-fiction przez te 12 lat?

Mariusz Szczygieł: – Reportaż stał się bardzo popularny. Mam wrażenie, że ludzie jeszcze bardziej niż kiedyś chcą czytać o innych ludziach. Jakby coraz większej grupie przestało wystarczać telewizyjno-internetowe tłumaczenie świata. Książki reporterskie mają to do siebie, że często wchodzą w głąb jakiegoś świata. Czytelnik na chwilę może porzucić swoje życie i pożyć życiem kogoś, kogo normalnie nigdy by nie poznał. Kogoś, kto realnie istnieje, a nie jest zmyślony. Porównać się z bohaterem, zastanowić, kto lepiej wylądował w życiu... Świat wtedy wydaje się bardziej oswojony. Nastąpił renesans non-fiction i wysyp książek z tego gatunku. Niestety, wśród nich jest bardzo dużo książek słabych. Ale to normalne w każdej nadpodaży.

Łódzka promocja pańskiej najnowszej książki odbyła się w Niebostanie, promocje poprzednich w 6. Dzielnicy i Studiu 102. To przypadek czy echo czeskiego biesiadowania w gospodach?

– W ogóle lubię spotkania z czytelnikami. Z biesiadowaniem w gospodach nie ma to jednak nic wspólnego. W ogóle nie jestem typem knajpiano-piwnym. Wielu czechofilów jest rozczarowanych: nie piję piwa, nie przepadam za czeskimi zadymionymi knajpami i do tego Szwejk mnie nie śmieszy. Jestem bardziej francuski piesek niż czeski piwosz.

Gdzie czuje się pan najlepiej?

– W domu, gdy czytam lub piszę. I przed publicznością. Czy to w teatrze, czy w bibliotece, czy w klubie. Zresztą prawie nie zdarza mi się zostawać po spotkaniu autorskim z organizatorami na bankietach czy kolacjach. Lubię wrócić do hotelu lub do domu. Podczas wieczoru autorskiego daję z siebie bardzo dużo energii – kto był, ten wie – i potem jej już nie mam. Biesiadowanie, które wymaga rozmowy, dowcipu, byłoby porażką.

Kategoria

Inne