Mieszkanie Zbigniewa Sekulskiego na pierwszym piętrze bałuckiego bloku jest istną jaskinią, gdzie drewniane instrumenty o rozmaitych kształtach nie pozwalają przybyszowi znaleźć dla siebie skrawka wolnej przestrzeni. Spozierają zza węgła, prezentują swe krągłości ze wszystkich ścian. Jedne są aktorami pierwszego planu, przechodząc właśnie proces rekonwalescencji, inne, tonąc w półmroku, czujnie czekają na swoją kolej. Przypomina to klinikę chorych sprzętów profesora Kleksa, gdzie każdy nieostrożny ruch przybysza może spowodować lawinę niezadowolonych poskrzypywań i westchnień.
Nagle ryms! Mój dyktafon spada pomiędzy gąszcz klejów, lakierów, deseczek, pojemniczków po brzegi napełnionych śrubkami, podkładkami. Nurkuję poszukiwawczo. Książki nad głową stękają złowieszczo. Po omacku odnajduję upragnioną własność. Tradycyjny irański instrument tar puszcza ze ściany perskie oko…Pan Zbigniew marzył o tworzeniu instrumentów od podstaw, we własnej pracowni z pomieszczeniem konstrukcyjnym, lakiernią. Ale to bardzo kosztowne, więc marzenie się nie spełniło. Skupił się zatem na dawaniu instrumentom nowego życia. Pasja „dźwiękarza” pojawiła się u niego już w dzieciństwie. Ojciec pana Zbigniewa był oficerem w jednostce w Sieradzu. Żołnierze zrobili nastoletniemu Zbyszkowi wzmacniacz z radia Pionier. Po podłączeniu do niego gitary Defil (Dolnośląska Fabryka Instrumentów Lutniczych) wydobywał się z niego huk słyszalny na pół ulicy.
Cały tekst Magdaleny ROGUŚ można przeczytać w styczniowym numerze „Kalejdoskopu” 1/2025.
Kategoria
Inne