Najnowsza płyta zespołu „Oko za oko” jest podobnie antysystemowa jak pierwsza, choć bunt przyprószyła siwizna doświadczeń, a i system zdążył runąć. Oley, Kacper, Wiciu i Mały, czyli pabianicki Proletaryat, pozostali wierni rockandrollowym ideałom.
„Nie wyrażam zgody na to, co dzieje się. Nie pozwalam, żeby mnie
traktowano źle” – tak 26 lat od debiutu w Jarocinie śpiewa
Proletaryat. Najnowsza płyta zespołu „Oko za oko” jest podobnie
antysystemowa jak pierwsza, choć bunt przyprószyła siwizna
doświadczeń, a i system zdążył runąć. Oley, Kacper, Wiciu i Mały,
czyli pabianicki Proletaryat, pozostali wierni rockandrollowym
ideałom.
Ich muzyka to wybuchowa mieszanka punka,
hardcore’u i metalu, ale sami nie lubią szufladkowania i nie
identyfikują się do końca z żadnym konkretnym gatunkiem. Są
prawdziwi w tym, co robią, nie oglądają się na mody, nie grają pod
publiczkę. – Założyliśmy zespół w okresie komuny. Dziś
wykonawców kreują specjaliści od PR, my w latach 80. mieliśmy
szansę budować swój etos na podstawie autentycznych wydarzeń i
emocji, które przeżywaliśmy. To ukształtowało nas psychicznie,
moralnie i estetycznie. Byliśmy krytycznymi obserwatorami
rzeczywistości. Duch rock and rolla wciąż w nas jest, nawet nie
wiem, czy nie silniejszy niż kiedyś – opowiada wokalista
Tomasz Olejnik. Nadal wierzą, że muzyka ma moc zmieniać ludzi i
systemy. Jednak nie idą w politykę i nie wypowiadają się o kolegach
„po fachu”, którzy startują w wyborach. Wolność, niezależność,
wierność swoim zasadom, pragnieniom, marzeniom – to ich życiowe
credo. Nie odpuszczają sobie łatwo i są wymagający wobec
życia.
„To my ziemi naszej sól. Z brudnych dzielnic
i zapadłych dziur (…). Hej, my nie damy nigdy się. Hej, nie
złapiecie nas za łeb” – tymi słowami przed laty muzycy porywali na
koncertach tłumy. Zagrzewali do buntu przeciw marazmowi walącego
się komunizmu. To był manifest pokolenia dzisiejszych 40-50-latków,
którzy wchodzili w dorosłość już w wolnej Polsce, a czarne skóry i
glany często zamieniali na białe kołnierzyki i markowe zegarki. Co
dziś zostało z tamtych marzeń, tamtych buntowników? – Każdy ma
swojego wroga w zależności od poglądów politycznych i religijnych.
Kiedyś, za komuny, wróg był łatwy do zidentyfikowania, mogliśmy go
wskazać palcem i działać przeciwko niemu. Dziś wrogów jest mnóstwo,
nie wiadomo właściwie, kto jest kim. Trzeba być czujnym i nauczyć
się poruszać w tym niejednoznacznym świecie. Żyjemy w czasach, gdy
pozorny spokój i dobrobyt, który próbowano wykreować, okazał się
fikcją. Problemy nie zniknęły, są te same – przede wszystkim bieda.
Żaden z kolejnych rządów nie zrobił nic, by poprawić jakość życia
Polaków, przez co trzy i pół miliona ludzi pracuje za granicą. To
młodzi, zdolni, wykształceni, którzy tutaj nie mają szansy odnaleźć
przyszłości dla siebie. O tym też teraz śpiewamy – przyznaje
wokalista.
„Proletaryusze” przyjaźnią się i spędzają ze
sobą również wolne chwile. Jak inaczej tyle by ze sobą wytrzymali?
– Gramy razem ponad 30 lat i nigdy się nie pokłóciliśmy.
Oczywiście zdarzają się napięcia, ale potrafimy je rozładować. Z
moim serdecznym przyjacielem Kacprem – basistą mamy dłuższy staż
niż z naszymi małżonkami. Ludzie dobierają się pod względem pewnych
wspólnych cech i upodobań. To tak jak z magnetyzmem, istnieją
bieguny, które się przyciągają i odpychają. W Proletaryacie, jak
wskazuje sama nazwa, zawsze istniała sprawiedliwość społeczna.
Wszystko dzielimy po równo – i obowiązki, i zadania, i pracę, i
finanse. Nie ma więc punktów zapalnych – wyjaśnia Oley.
Wrócili na scenę, a właściwie nigdy z niej
nie schodzili. Najbardziej lubią kameralne koncerty, spotkania z
fanami i rozmowy o życiu, muzyce, filozofii, religii… Ich występ na
tegorocznym Przystanku Woodstock zgromadził tłumy. Widać było morze
ludzi w wieku pomiędzy 15 a 60 lat, bo słuchają ich właściwie trzy
pokolenia. Nowy album „Oko za oko” spotkał się z entuzjastycznym
przyjęciem nie tylko wśród stałych fanów, ale także recenzentów i
kolegów muzyków, którzy doceniają dobre, rockowe granie. Choć
sukcesu Złotej Płyty za album „IV” (1994) raczej nie da się
powtórzyć, pracują już nad materiałem na następny krążek.–
Jesteśmy facetami, którzy mają dorosłe dzieci, niektórzy z nas
są po pięćdziesiątce. Nadal chcemy tworzyć, choć trudno z tego
wyżyć. W dzisiejszych czasach nasza muzyka jest niszowa, a i
wcześniej nie przynosiła wielkich profitów, które motywowałyby nas
do grania. Były lepsze i gorsze momenty, w 2000 roku musieliśmy z
Kacprem wyjechać do Londynu, gdzie przez pół roku nosiliśmy worki z
cementem. Czyli nie przez cały czas kąpiemy się w szampanie. Znamy
życie od różnych stron. Jednak mamy poczucie misji, mocy sprawczej
muzyki i chcemy się realizować jako artyści – dodaje frontman
zespołu.
Rock and roll konserwuje i zatrzymuje czas. Muzycy Proletaryatu należą do tych szczęśliwców, którzy zawsze będą czuli się, jakby mieli po 25 lat. Mogą sobie na to pozwolić, bo mają silne oparcie w rodzinie i przyjaciołach. – Wiele zawdzięczamy naszym żonom, partnerkom. Duży ukłon dla nich, bo pogodziły się z losem i zaakceptowały trudy życia z artystą. Dzięki ich tolerancji możemy spełniać nasze marzenia i być niedojrzałymi mentalnie facetami pod pięćdziesiątkę – podkreśla wokalista.