Kolejny felieton Izabeli Marii Trelińskiej. Łódzka artystka opisuje swe wrażenia z pobytu w USA.
Po powrocie z wycieczki „Wschodnie Wybrzeże Stanów
Zjednoczonych” mogę powiedzieć, że dopadł mnie nowojorski wirus i
nie jestem już w stanie się od niego uwolnić! 26 lat temu Nowy Jork
oglądałam tylko z okna samolotu. Wtedy nie dane było mi poznać tego
ogromu wysiłku zbudowania takiego gigantycznego miasta. Zachód
Ameryki, który zwiedzałam, jego niezwykłe krajobrazy , dzika
przyroda, kaniony, kaktusy, drzewa i kwiaty – mogły uspokoić.
Tu, w Nowym Jorku, wszystko żyje, pulsuje, spieszy się.
Nadmiar niepokoi. Zamyka duszę. Gęstość zdarzeń. Budynek za
budynkiem. Brak oparcia w naturze zamyka. Po raz pierwszy nadmiar
wrażeń, budowli zbyt wysokich – zasłaniających Niebo – sprawił , że
coś mnie zablokowało. Nie umiem myśleć, czuć, coś mnie przygniotło
do ziemi. Ogarnia mnie senność. Stale odsypiam nadmiar wrażeń,
lotów, startów i podchodzenia do lądowania. Widoków przebogatych
pejzaży w czasie lotu, świetlistych chmur i przepięknych kolorów
chmur. Coś mnie onieśmieliło! Sama nie wiem co! Oczywiście
namalowałam 9 obrazów. Są takie inne. Gęste, nasycone kolorem.
Obrazujące pulsujące życie. Wijące się autostrady, wieżowce,
reklamy, napisy i brutalna pogoń bogacenia się. Czy są tam oazy
szczęścia? Czuje się nadmiar pracy, nadmiar zdarzeń, nadmiar
sytuacji. Gigantyczne budowle onieśmielają. Myślę o Bogu, który
jest obecny na każdym ołtarzu, w sercu każdego człowieka, w każdym
zdarzeniu i narodzie. My tak nie potrafimy. Jesteśmy stworzeni na
mniejszą skalę.
Nowy Jork to jedno z najbardziej fascynujących miast na
świecie. Sprawia szalone wrażenie. To tu przecież są sławne
wieżowce, składające się na znaną na całym świecie sylwetkę miasta,
to co się w nich dzieje, sprawia, że Nowy Jork stanowi centrum
światowego biznesu, finansów i mediów. Jest tu Broadway, przez
niektórych turystów utożsamiany z całym miastem, a w gruncie rzeczy
stanowiący jedynie wierzchołek góry lodowej życia teatralnego i
kulturalnego, obejmującego całe spektrum od małych prywatnych
galerii i teatrzyków na strychu off.off Broadwayu po czerwone
dywany i kandelabry Metropolitan Opera. Mieszka tu naprawdę
międzynarodowa, wielorasowa i wielojęzyczna ludność. Wszystko to
emanuje szczególnym rodzajem energii, którą w dzień i w nocy
pulsują brudne, ruchliwe ulice. Oczywiście w Nowym Jorku nie brak
ani biedy, ani uciążliwego życia, ani przestępstw. To miasto nie
śpi. Ktoś nad tym czuwa. Nie śpi, bo śni, ile trzeba wysiłku, żeby
zyskać zarobki, znaleźć pomysł na towar. To ważne, bardzo ważne.
Najważniejsze.
MUZEUM SALOMONA R.
GUGGENHEIMA
Przed wyjazdem miałam pragnienie zobaczenia Muzeum Guggenheima
w Nowym Jorku i Muzeum Fundacji Alberta Barnesa w Filadelfii. Tak
się stało. Udało się zobaczyć te dwa wspaniałe muzea. Muzeum
Guggenheima w Nowym Jorku położone w Upper East Side na
Manhattanie. Mieści się w nim sławna kolekcja malarstwa
impresjonistycznego, postimpresjonistycznego, wczesnego modernizmu
i sztuki współczesnej. Ponadto odbywają się tutaj różnego rodzaju
czasowe wystawy sztuki. Obecny budynek muzeum został zaprojektowany
przez Franka Lloyda Wrighta i stanowi on jeden z ważniejszych
obiektów XX-wiecznej architektury. Muzeum zostało
otwarte 21 października 1959 r. , jako drugie muzeum utworzone
przez Fundację Salomona R. Guggenheima. Salomon Guggenheim
rozpoczął kolekcjonować dzieła sztuki abstrakcyjnej w 1929 r. Jego
darczyńcą była niemiecka malarka Hilla von Rebay. Początkowo
Guggenheim wystawiał kolekcję w swoim mieszkaniu, jednak ze względu
na stale rosnącą ilość obiektów w 1937 r. założył Fundację
Salomona R.Guggenheima, której celem było gromadzenie,
przechowywanie i badanie sztuki współczesnej.
W 1939 roku powstało pierwsze muzeum utworzone przez fundację,
noszące nazwę Muzeum Malarstwa Nieprzedstawiającego, które mieściło
się w wynajętych pomieszczeniach przy 24 East Fifty-Fourth Street w
Nowym Jorku. W muzeum wystawiono prace artystów, takich jak :
Rudolf Bauer, Hilla von Rebay, Wasily Kandinsky i Piet Mondrian.
Guggenheim nieprzerwanie gromadził prace kolejnych artystów /Marc
Chagall, Robert Delaunay, Fernand Leger, Amadeo Modigliani, Pablo
Picasso/. Kolekcja szybko rozrosła się do rozmiarów
przekraczających możliwości muzeum, dlatego w 1944 r. Rebay i
Guggenheim napisali list do Franka Lloyda Wrighta z prośbą o
zaprojektowanie nowej siedziby. Zaprojektowanie muzeum zajęło
Wrightowi 15 lat. W tym czasie Rebay szukała miejsca, w którym miał
powstać budynek. Ostatecznie został on zbudowany na rogu 89 th
Street i Fifth Avenue.
Muzeum otwarto jesienią 1959 roku, dziesięć lat po śmierci
Salomona Guggenheima i 6 miesięcy po śmierci Franka Lloyda Wrighta.
Gmach będący ostatnim wielki dziełem Wrighta od strony ulicy
przypomina cylindrycznie zwiniętą białą wstęgę, nieco szerszą na
górze niż na dole. Spirala zwieńczona jest szklaną kopułą. Wygląd
budynku różni się zasadniczo od większości typowej zabudowy
Manhattanu. Było to zamierzenie Wrighta. Wnętrze muzeum ma kształt
wznoszącej się spirali. Obrazy wystawiane są na ścianach spirali
/wklęsłych niszach/, a także na dodatkowych poziomach.
Krytyka dotyczyła słabego oświetlenia wewnątrz budynku i
problemów z prawidłową ekspozycją dzieł, wystawianych w płytkich
niszach bez okien, umieszczonych wokół tworzącego spiralę
przejścia. Mimo że wnętrze oświetlone jest przez duży świetlik,
nisze zacienione są przez przejście, co w dużej mierze
powoduje konieczność oświetlenia dzieł sztuki sztucznym światłem.
Ściany nisz są wklęsłe, co powoduje, że płótna odstają od ścian.
Ograniczona ilość miejsca w niszach każe z kolei umieszczać
większość rzeźb na cokołach pośrodku przejścia. Przed otwarciem
muzeum 21 artystów podpisało protest przeciwko wystawianiu ich
dzieł w taki sposób.
Nowojorskie muzeum – to obok domu Falling Water –
najsłynniejsze dzieło Franka Lloyda Wrighta. Zachwyca piękną owalną
bryłą, która wyróżnia się spośród setek nowojorskich sześcianów,
prostopadłościanów szybujących w stronę nieba. Imponujące jest też
wnętrze. Jednak jako siedziba muzeum budowla Wrighta sprawdza się
nie najlepiej. Wijąca się ku górze wewnętrzna galeria nie sprzyja
ekspozycji obrazów. Skąd takie niedostosowanie formy do funkcji u
jednego z najsłynniejszych architektów wszech czasów i wielkiego
propagatora idei, że forma budowli musi wynikać z jej funkcji?
Wright bardzo chciał postawić wielką budowlę w kształcie spirali. W
1947 r. zaprojektował dla Pittsburgha taki garaż , ale inwestycja
nie została zrealizowana. Wtedy architekt dostał propozycję
zaprojektowania Muzeum Guggenheima. Przekonał inwestorów by
zrezygnowali z „sześciokąta” i sprzedał im swoją „spiralę”. Tak to
garaż stał się muzeum , a Nowy Jork wzbogacił się o kolejny symbol.
Obecnie dyrektorem muzeum jest Richard Armstrong, który wcześniej
był dyrektorem Carnegie Museum of Art w Pittsburgu.
HISTORIA SAMOTNEGO
KOLEKCJONERA
Wybrałam podróż Wschodnie Wybrzeże USA, bo chciałam zobaczyć
muzea w Nowym Jorku i Filadelfii. Zwiedzić Muzeum Sztuki
Współczesnej, Muzeum Guggenheima w Nowym Jorku, a w rezydencjalnym
przedmieściu Filadelfii w Merion odwiedzić wielką kolekcję doktora
Barnesa.
Albert Coombs Barnes przyszedł na świat 2 stycznia 1872 r. w
Kensington, robotniczym przedmieściu Filadelfii jako trzeci z kolei
syn Lydii Schafer i Johna Barnesa. Ojciec jego podczas wojny
secesyjnej stracił prawą rękę, co zapewniło mu później emeryturę.
Albert był ambitny. Postanowił zostać lekarzem. Zapisał się na
uniwersytet, zaczął gromadzić fundusze. Wykonywał najróżniejsze
prace: zajmował się dostawą towarów, tłumaczeniami, grywał w
base-ball i boksował. Początkowo słuchacz Uniwersytetu Pensylwania,
po kilku latach wyjechał na studia do Europy. Kształcił się w
Berlinie i Heidelbergu. Tam zawarł znajomość z niemieckim chemikiem
Hermannem Hillem, co zaowocować miało odkryciem nowego
antyseptycznego leku o nazwie Argyrol. Ten wynalazek, który w
pewnym okresie podbił świat, przyniósł Barnesowi zawrotne
pieniądze.
Na kilka lat przed wybuchem I wojny światowej doktor Barnes
„nigdy nie wykonywał swojego zawodu”, poświęcił się –
kolekcjonowaniu malarstwa. W przeciwieństwie do innych sławnych
kolekcjonerów epoki, takich jak Szczukin czy Morozow,
kupowanie obrazów nie było dla niego kwestią osobistego prestiżu.
Naprawdę kochał sztukę. Znał się na niej i rzeczywiście się nią
pasjonował. Od lat kształcił się w tej dziedzinie. W 1925 r. wydał
nawet swoje rozważania na temat malarstwa /sztuka w malarstwie/.
Wcześniej pisał artykuły i rozprawy, które dowodziły nie tylko
wielkiej wrażliwości, ale i ogromnej wiedzy. Sztukę, za którą
tęsknił od młodości, uważał za wrodzoną ludzką potrzebę, ale także
za swoisty środek społecznej terapii. Między rokiem 1912 a 1939
podróżował niezmordowanie między Filadelfią a Paryżem,
ówczesną stolicą sztuki, odwiedzając tamtejszych marszandów oraz
pracownie artystów. Nieprzerwanie gromadził zbiory. Założył
fundację swojego imienia.
Do Fundacji Barnesa należy najpiękniejszy na świecie zbiór
impresjonistów. To, co zdołały zgromadzić bogate amerykańskie
muzea, a w ostatnich dziesięcioleciach także japońscy
kolekcjonerzy, jest niczym wobec jego kolekcji. Oto wymowny
przykład cytowany przez Figaro Magazine, a dotyczący Cezanne'a :
Muzeum sztuki w Filadelfii ma 16 jego obrazów . Muzeum Sztuki
Nowoczesnej w Nowym Jorku 8. Wszystkie paryskie muzea łącznie 55.
Ale Barnes ma ich 70! Nie mniej imponująco przedstawiają się inne
dane. 180 Renoirów, 7 van Goghów , 19 Picassów , 17 obrazów Celnika
Rousseau, 14 Modiglianiego , 60 Matisse'a i po kilkadziesiąt
Moneta i Maneta. Na tym nie koniec. Wśród reprezentowanych tam
starych mistrzów można znaleźć dzieła: Giorgione, Tycjana,
Veronese, Tintoretta, Guardiego, ale także Delacroix, Courbeta ,
Corota...
Swoją kolekcję zaczął budować od impresjonistów. „Smołowanie
łodzi” Edouarda Moneta z 1875 r. - jeszcze z okresu ciemnych
tonacji, poprzedzających przejście malarza do palety jasnych barw –
jest „najstarszym obrazem”. Ulubionym malarzem Barnesa był Auguste
Renoir /1841-1919/. Pierwszy jego obraz zakupił w 1914 r. Rok
później w liście do Leo Steina, brata Gertrudy Stein, napisał :
„Jestem przekonany, że nigdy nie kupię zbyt wielu Renoirów”.
Fundacja Barnesa posiada ich 180 z najróżniejszych okresów, od
malowanych różnymi technikami z lat 70 ubiegłego wieku do
„Kariatyd” i „Kąpiącej się” z 1910 r. Podobny zachwyt budził w nim
Paul Cezanne /1839-1906/ i Henri Matisse/1869-1954/. Każdemu z nich
poświęcił zresztą monografię . Cezanne'a reprezentuje 19
obrazów unaoczniających całą twórczą drogę i wszystkie rodzaje
malarstwa; martwe natury, akty, kwiaty, pejzaże /ze sławną „Górą
Świętej Wiktorii”, którą oglądał ze swojej pracowni w Aix-en
Prowence/, także portrety i sceny rodzajowe /m.in. jedna z wersji
„Graczy w karty” z lat 1890-92/.
Obrazy Cezanne'a, Seurata, van Gogha czy Lautreca , Albert
Barnes kupował przede wszystkim u paryskich marszandów. Gdy się
nimi zainteresował, ich twórcy od dawna już nie żyli. Nadal nie
byli w cenie. Kolejne wystawy impresjonistów wciąż wywoływały u
publiczności odruch oburzenia. Los wybitnych kolekcjonerów nie jest
godny pozazdroszczenia. Ci, co zbierają dzieła sztuki ze znawstwem
i zgodnie z własnym smakiem, zazwyczaj mijają się z gustem epoki,
bo znacznie ją wyprzedzają. Przekonał się o tym na własnej skórze
także doktor z Filadelfii. Kolekcja Barnesa jest w pewnej mierze
„autorska”. Barnes odkrywał obrazy , ale również twórców, których
studiował, interpretował, oceniał. Rozpoznawszy zaś oryginalnego
artystę, pozostawał mu wierny. Do jego zbiorów trafiło po latach
kilka Cezanne'ów, odrzuconych przez oficjalnych państwowych
znawców. Barnes doskonale wiedział, czego szuka, i nieomal nigdy
się nie pomylił. Wyraźniej niż specjaliści dostrzegał tajemne więzi
łączące dzieła ponad epokami, krajami, szkołami. Paul Guillaume –
bardzo popularny paryski marszand w jednym z miesięczników
poświęconym sztuce , tak oto zrelacjonował pobyt Barnesa w Paryżu:
„Doktor Barnes opuścił właśnie Paryż. Spędził tu trzy tygodnie,
podczas których żadnej z godzin nie przeznaczył na światowe
rozrywki, oficjalne przyjęcia i wieczory, ale tak jak tego wymaga i
to rozumie ów niezwykły, demokratyczny, żarliwy, niezmożony,
niepokonany, uroczy, impulsywny, hojny, jedyny w swoim rodzaju
człowiek. Wszystko zwiedził, wszystko obejrzał – u marszandów,
artystów , amatorów, kupił, odmówił kupienia, wyraził podziw,
skrytykował, wywołał podziw, niechęć, zaprzyjaźnił się. Żądze wobec
niego rodzą się jak zjawy , dążą za nim, schlebiają, ścigają niczym
ogniki”.
Dumny ze swej kolekcji nowoczesnego malarstwa rozpoczął 1925 w
Merion, rezydencjonalnym przedmieściu Filadelfii, budowę siedziby w
stylu uproszczonego renesansu francuskiego. Kolekcja Barnesa ,
której wartość oceniana jest na 3 miliardy dolarów , stała się
jedną z najtajniejszych na świecie. Sprawy trwały tak do śmierci
Barnesa, który zginął w wypadku samochodowym w 1951 r. Dziesięć lat
później miejscowy sąd zażądał od Fundacji udostępnienia zbiorów
publiczności dwa razy w tygodniu przez kilka godzin. Na straży
rygorystycznego przestrzegania narzuconych przez władzę nowych
zasad czuwała przez 30 lat uczennica, powiernica i przyjaciółka dr
Barnesa, Violette de Mazia. Dopiero po jej śmierci w 1992 r.
Dyrekcja Fundacji odważyła się na radykalne zmiany, wsparte zresztą
znowu decyzjami sądu.
Ponieważ w gmachu Fundacji konieczne okazało się
przeprowadzenie pewnych prac remontowych, jej dyrektor Richard
Glanton , łamiąc ustalone przez Barnesa regulaminy, wyraził zgodę
na wypożyczenie 72 obrazów z kolekcji liczącej dwa i pół tysiąca
najróżniejszych eksponatów trzem wielkim światowym muzeom :
National Gallery w Waszyngtonie, Muzeum d'Orsay w Paryżu i Muzeum
Sztuki Zachodu w Tokio. Z tej okazji wydano piękne katalogi, po raz
pierwszy rozpowszechniając reprodukcje ukrytych dotąd dzieł. Wydano
także obszerną monografię Alberta Barnesa oraz film o tym
niezwykłym kolekcjonerze. Decyzje te, sprzeczne wprawdzie z
życzeniami Barnesa służą przecież jego ideom kształcenia mas przez
sztukę. Scenariusz wystawy w Muzeum d'Orsay był szczególny.
Wypożyczone obrazy pokazano zestawiając je ze zbiorami francuskimi.
Były brakującymi częściami puzzli współczesnej sztuki. I wspaniale
się uzupełniały.
Izabela Maria Trelińska
Kategoria
Sztuka