Prawda Floriana Zellera w reżyserii Marcina Sławińskiego wyszła na jaw 31 maja 2014 (data premiery w Teatrze Powszechnym). Na-prawdę warto pójść.
Na początek dowcip: Icek i Mosiek idą do rabina, by
rozstrzygnął ich spór. Najpierw swoje racje przedstawia Icek.
Wysłuchawszy go, rabin mówi: Masz rację. Ale potem swoją wersję
przedstawia Mosiek i rabin odpowiada podobnie: Masz rację. Wtedy
obaj uczestnicy sporu zgodnie wykrzykują: Nie możemy obaj mieć
racji! - Rzeczywiście, macie rację.
Zupełnie podobnie jest z prawdą i kłamstwem. Spektakl otwiera
motto z Woltera (akcja dzieje się we Francji): Kłamstwo jest
cnotą, jeśli pozwala uniknąć cierpienia. Kłamcie drogie panie.
Bądźcie cnotliwe. Odwzajemnię się wam przy okazji, a kończy
zdanie: Prawda - tylko na niej można polegać. Czy autorzy
obu sentencji mogą mieć rację? Czy może to widz ma sobie przemyśleć
problem i wybrać odpowiedź? Prawda wyzwoli nas od takich
ponowoczesnych dylematów.
Oboje mamy współmałżonków, a szczególnie ty - mówi do
Alicji jej kochanek Filip. Ci współmałżonkowie to Laura i Paul
(nawiasem mówiąc: najlepszy przyjaciel Filipa). Kto z kim sypia, a
kto z kim nie sypia w tym czworokącie - skomplikowane zadanie na
wariacje z powtórzeniami. Jakie jest więc prawdopodobieństwo, że
rzecz się wyda? Duże, mimo prawdziwych lub pozorowanych wysiłków,
by wyjściu prawdy na jaw zapobiec. Na przykład mimo udawania przez
Filipa głosu starej ciotki, do której Alicja miała podobno wyjechać
na weekend. Gdy dzwoni mąż, kochanek udaje ciotkę. I to jest bardzo
śmieszne, w dość oczywisty sposób. Ale mamy tu też dużo
subtelniejsze dowcipy - kilka scen później oszukiwany mąż
stwierdza, że żal mu było kochanka żony, który męczył się udając
ciotkę. Jeszcze więcej finezji? Ciotka mieszka w Chartres, a
kochankowie na weekend wyjechali do Bordeaux. Zatem ktoś, kto
zabawia się z kochanką w stolicy wina, udaje, że jest w mieście
słynnej katedry z labiryntem. Najstarsza córa kościoła stała się
starą ciotką, pod którą podszywa się zbyt pewny siebie japiszon na
weekendowym dymanku - oto złośliwa prawda o Francji i jej
wyrafinowaniu. Takich perełek jest w sztuce Zellera
więcej.
Tekst mamy zatem znakomity, pozostaje tylko nie zepsuć go na
scenie. Zadbał o to doświadczony w komediowych zmaganiach reżyser
Marcin Sławiński, który podjął kilka trafnych decyzji. Przede
wszystkim wystawił sztukę na Małej Scenie, co pozwoliło na bardziej
stonowaną grę aktorom, którzy mogą pewne kwestie wypowiadać
półgłosem, mogą też używać mimiki. Być może kilka innych komedii z
repertuaru Powszechnego również zyskałoby, gdyby aktorzy nie
musieli grać do dwudziestu kilku rzędów publiczności.
Po drugie Sławiński podjął bardzo dobre decyzje obsadowe. Przy
czym nie były to decyzje oczywiste - udającego głos starej ciotki
Filipa wcale nie zagrał znany z reklam środka na gardło Grzegorz
Pawlak, tylko Marek Ślosarski, który potrafił się pobawić także ta
sytuacją. W innej scenie, gdy mówi o sobie jako o starszym
panu, wyraźnie naśladuje kwestię kolegi z reklamy. Pawlak gra nieco
nieśmiałego, dobrotliwego Paula i pól charakterystyki postaci wnosi
już na scenę swoim wyglądem. Beata Ziejka i Karolina Łukaszewicz to
również trafny wybór - szczupłe długonogie blondynki są do siebie
trochę podobne. Ich sceniczni mężowie mogli się więc czuć w
ramionach kochanek jak w domu. Aktorsko znakomita zwłaszcza Ziejka,
która męża oszukuje tak, że do końca jej wierzymy.
Po trzecie wreszcie - niewątpliwą zaletą spektaklu jest jego
tempo. Nieco leniwe w pierwszych scenach, przyspiesza do
kulminacji, by znowu zwolnić w ostatniej scenie. Klasyczna
kompozycja z dobrze rozłożonymi akcentami dramaturgicznymi i
komediowymi pozostawia widzowi czas na refleksję. Zmiany miejsca
akcji (aż sześć różnych lokalizacji) zaznaczone przestawianiem
elementów modułowej scenografii i pojawieniem się rekwizytów (np.
rakiet tenisowych) wprowadzają pewien rytm, nadają przedstawieniu
strukturę. Dopiero w ramach tej struktury śledzimy komplikacje
kolejnych poziomów fabuły.
Oboje mamy współmałżonków, a szczególnie ty - ta
formuła pokazuje charakterystyczną dla każdego kłamcy chęć
umniejszenia własnej winy. W tej strategii sprawdza się metoda
odwracania kota ogonem: gdy Alicja chce wyznać mężowi prawdę,
kochanek przechodzi do ataku: Zwariowałaś, chcesz mu
powiedzieć? To byłby egoizm z twojej strony, on ma teraz trudny
czas. Musimy kłamać, bo przecież mąż stracił pracę. W zasadzie
to się poświęcamy, by go chronić. Takie udawanie (także przed samym
sobą prowadzi do zabawnych? paradoksów - w szczerej rozmowie
przyjaciół padają słowa: Chciałem, żeby cię okłamywała - uwierz
mi!
Wydaje się, że przynajmniej w sporcie sprawy wyglądają
prościej i po prostu lepszy wygrywa. Paul i Filip co tydzień grają
w tenisa, scena w szatni klubu to sam środek spektaklu
(intrygi). Filip jest podobno lepszym graczem, ale pewnego
dnia daje wygrać Paulowi, bo ma wyrzuty sumienia z powodu zdrady.
Takie gesty od razu są podejrzane (podobnie jak staranie się żony,
by było miło). Okazuje się jednak, ze wcześniej to Paul dawał
wygrywać Filipowi. Nikomu już nie można ufać - żali się
bohater, dowiedziawszy się, że przyjaciel wiedział o jego zdradach,
ale udawał, ze wszystko jest w porządku. Jak żyć w takim świecie?
Jak się emocjonować jakimkolwiek meczem, skoro obaj gracze
podkładają się sobie nawzajem? Te tenisowo-penisowe zmagania to
wielki szlam.
A jednak lubimy w nim brodzić. A może wcale nie lubimy? -
zdaje się pytać Zeller. Może posiadanie kochanki to dziś obowiązek,
tak jak wizyty w klubie tenisowym. Paul, dlaczego mnie
okłamujesz? Dla uniknięcia cierpienia? Ale przecież życie w
kłamstwie bohaterów jakoś uwiera. Kłamstwo nam ciąży, bo już w nic
nie można wierzyć bezkrytycznie. Wyborcze obietnice, małżeńskie
przysięgi, artystyczne prowokacje - wszystko jest względne i
umowne. Także komplementy, nagrody i entuzjastyczne recenzje. Czy
można wierzyć w ich obiektywizm?