– To ogromny awans, który bardzo mnie mobilizuje. Chciałbym, by była to też okazja do rozwoju zespołu. Teatr Wielki ma ogromny potencjał, ma szansę stać się jednym z najważniejszych teatrów muzycznych w Europie – mówi PAWEŁ GABARA, nowy dyrektor łódzkiej opery.
– To ogromny awans, który bardzo mnie mobilizuje. Chciałbym,
by była to też okazja do rozwoju całego zespołu. Teatr Wielki ma
ogromny potencjał, ma szansę stać się jednym z najważniejszych
teatrów muzycznych w Europie – mówi PAWEŁ GABARA, nowy dyrektor
łódzkiej opery.
Magdalena Sasin: – Dlaczego zdecydował się pan ubiegać
o stanowisko dyrektora Teatru Wielkiego w Łodzi?
Paweł Gabara: – Podkreślam z dumą, że jestem
w pewnym sensie łodzianinem, bo moi rodzice pochodzą właśnie stąd.
Najważniejsze jest jednak to, że zawsze interesowałem się teatrem
operowym i baletem. Zaczynałem w teatrze dramatycznym, później
pracowałem w teatrze muzycznym o proweniencji dramatycznej: Teatrze
Rozrywki w Chorzowie. Potem trafiłem do Gliwickiego Teatru
Muzycznego, który wywodzi się z tradycji teatru operetkowego, ale w
czasie mojej 17-letniej dyrekcji zmienił profil, zmierzając w
kierunku opery i tańca współczesnego. Dlatego aplikacja do Łodzi
była dla mnie naturalną drogą rozwoju. To stanowisko traktuję jako
ogromny awans, który bardzo mnie mobilizuje. Chciałbym, by była to
też okazja do rozwoju całego zespołu. Teatr Wielki ma ogromny
potencjał, ma szansę stać się jednym z najważniejszych teatrów
muzycznych w Europie.
Jak zamierza pan to osiągnąć?
– Przede wszystkim zrównoważoną polityką repertuarową, w
której uwielbiany przez publiczność XIX-wieczny kanon operowy
zostanie poszerzony o pozycje nowsze, których według mnie brakuje.
Na początek mam na myśli Benjamina Brittena, którego dzieła
znajdują się w repertuarze niemal wszystkich teatrów, a w Łodzi,
poza jedną produkcją dla dzieci, żadnej poważnej realizacji nie
było. Trzeba to szybko nadrobić.
Jakim tytułem?
– „Śmierć w Wenecji”. Wybrałem go z dwóch powodów. Jest to
temat doskonale znany w literaturze i filmie, co zmniejsza
ewentualną rezerwę widzów wobec kompozytora XX-wiecznego. Drugi
powód, istotniejszy, jest taki, że w teatrze najbardziej interesują
mnie historie, które toczą się wokół zderzenia światła i ciemności.
Fascynuje mnie kontrast postaw apollińskiej i dionizyjskiej, co
łączy się z tajemnicą naszej natury. Planuję tę premierę na sezon
2016/2017. Do połowy przyszłego sezonu wraz z dyrektorem
artystycznym Wojciechem Rodkiem zamierzamy ułożyć plan premier na
całą naszą kadencję, czyli na cztery lata.
Spektakle chce pan obsadzać własnymi artystami, by
promować lokalne talenty, czy śpiewakami gościnnymi, by osiągnąć
jak najwyższy poziom?
– Dyrektor powinien dzielić potencjalnych wykonawców na tych,
którzy gwarantują jak najlepsze wykonanie i tych, którzy tego nie
mogą zapewnić. Chciałbym poszerzyć grono solistów stale
współpracujących z teatrem, ale na pewno nie przez wzrost
zatrudnienia etatowego. W Europie niewiele teatrów ma obecnie
solistów na etatach, wędrówka śpiewaków ze swoimi partiami po
świecie jest znacznie intensywniejsza niż jeszcze 20 lat temu. Nie
mam jednak ustalonych planów redukcyjnych wobec zespołu. Opowiadam
się za zmianami ewolucyjnymi, nie za rewolucją. Układając
repertuar, trzeba patrzeć nie tylko pod kątem tytułów, ale też
wykorzystania śpiewaków, którzy są do dyspozycji. Będę się starał
wyważyć te dwa kierunki rozwoju, tak, by widzowie, którzy chcą
poznawać nowych artystów, mieli taką okazję, ale też, by nie
zaniedbać wartości wynikającej z posiadania stałego zespołu.
Jaki jest pana stosunek do postulatów wysuwanych przez
związki zawodowe w czasie ostatnich protestów? Co zrobić, by
uniknąć podobnych konfliktów w przyszłości?
– Konflikty w instytucjonalnych teatrach operowych zdarzają
się niestety na całym świecie. By je łagodzić, zamierzam z zespołem
cały czas rozmawiać, informować o swoich planach i zamierzeniach.
Zależy mi, żeby moje działania były transparentne, a reguły
zarządzania teatrem czytelne dla wszystkich. Musimy ustalić
priorytety: teatr nie istnieje sam dla siebie, dla wygody
pracowników i przywilejów socjalnych. Nasza rola jest służebna, bo
jesteśmy utrzymywani ze środków publicznych. Scena jest
najważniejsza. Gdy się przyjmie ten priorytet, dopiero wówczas
można patrzeć na stronę socjalną, która oczywiście musi być w pełni
respektowana zgodnie z obowiązującymi przepisami. Podkreślam też,
że dyrektor nie znajduje się na zewnątrz zespołu, lecz jest jego
częścią. Tworzymy jeden zespół, niezależnie od tego, czy ktoś
należy do związków zawodowych, czy nie.
Zespół baletowy w operze powinien służyć
przedstawieniom operowym, czy być samodzielny?
– W Łodzi istnieją właściwie dwa teatry w jednym: operowy i
baletowy. Balet powinien więc mieć autonomię artystyczną i rozwijać
się własną, odrębną ścieżką. Chciałbym zapewnić mu rozwój w dwóch
kierunkach: klasycznym i nowoczesnym. Łódzki zespół baletowy ma
charakter wielonarodowy, dzięki czemu łączy wiele typów osobowości
i zdolności tanecznych. Chciałbym z tego uczynić atut, tworząc
rodzaj teatru tańca, oczywiście nie w znaczeniu instytucjonalnym,
tylko artystycznym. Zamierzam zapewnić zespołowi baletowemu
przynajmniej jedną pełnospektaklową samodzielną premierę w sezonie
i mniejsze formy kameralne. Mam ambitny plan zaproszenia do Łodzi
Matsa Eka z nowym, oryginalnym przedstawieniem. Moje dobre relacje
z teatrem szwedzkim pozwalają mieć nadzieję, że to się uda.
Niezależnie od tego planuję konkurs choreograficzny, który
zaowocowałby wieczorem tanecznym złożonym z kilku przedstawień,
przygotowanych przez różnych choreografów. W jury znaleźliby się
przede wszystkim sami tancerze, by mieli szansę zrobienia czegoś,
na czym im samym najbardziej zależy. Poza tym oczywiście balet musi
być integralną częścią zespołu operowego, bo w tej chwili trudno
mówić o operze jako o przedstawieniu wyłącznie
muzycznym.
Czy zamierza pan utrzymać w operze nurt
musicalowy?
– Współczesny musical, podobnie jak opera, rozwija się w wielu
kierunkach, niekiedy te gatunki łączą się i przenikają. Renomowane
sceny operowe, jak Covent Garden, mają w repertuarze również
musicale. Dlatego na czas swojej kadencji zaplanowałem trzy tytuły.
„Zmierzch i upadek miasta Mahagonny” Kurta Weilla to na pół opera,
na pół musical. „West Side Story” Bernsteina został napisany na
klasyczny zespół operowy, choć znamy go przede wszystkim z
przeróbek realizowanych w teatrach musicalowych. Dlatego chciałbym
sięgnąć do pierwowzoru. Trzecia propozycja to musical współczesny –
„Rudolf” Franka Wildhorna, który nie miał jeszcze polskiej
prapremiery. Wymaga wielkiego rozmachu inscenizacyjnego, dużej
sceny i bogatej oprawy plastycznej, więc najlepiej nadaje się do
opery. Nie zamierzam natomiast sięgać po tytuły zarezerwowane dla
teatru musicalowego, takie jak „Jesus Christ Superstar” czy
„Hair”.
Jak pan postrzega edukacyjną funkcję teatru
operowego?
– Zamierzam ją zdecydowanie poszerzyć, angażując dodatkowych
pracowników merytorycznych. Chcę zacieśnić współpracę z
Ogólnokształcącą Szkołą Baletową w Łodzi oraz rozwinąć kontakty z
innymi uczelniami, przede wszystkim z Akademią Muzyczną i ze Szkołą
Filmową, bo między tymi dziedzinami sztuki jest wiele punktów
stycznych. Obecny program edukacyjny, który oceniam bardzo
pozytywnie, chciałbym poszerzyć i wzbogacić o nowe formy. Zależy mi
też na pracy z widzem dorosłym. Jesienią zamierzam zaprosić na
jedno spotkanie Sławomira Pietrasa, by nawiązać do słynnych
warsztatów operowych, które przed laty w Łodzi prowadził. Salę
Kameralną chciałbym uczynić miejscem spotkań i rozmów artystów z
widzami, miejscem forów i paneli dyskusyjnych. O formułę teatru
warto się spierać i dyskutować, nawet ostro, ważne, by szczerze i
otwarcie.
A jaka formuła panu najbardziej się podoba? Czy
bardziej ceni pan wierność dziełu, czy raczej teatr reżyserski,
tzw. Regietheater?
– Ponieważ jestem teatrologiem, lubię patrzeć na teatr
historycznie. Cenię grę konwencjami i wszelkiego rodzaju rewizje
artystyczne. Ważne jednak, by spektakl był artystycznie czysty, a
rewizja konwencji brała się z wyraźnego poglądu artysty, nie tylko
z chęci sprowokowania widzów czy recenzentów. Zamierzam aktywnie
uczestniczyć w rozmowach z artystami już na etapie tworzenia
koncepcji, nie tylko zlecać przygotowanie takiego czy innego
przedstawienia. Dyrektor musi akceptować formułę artystyczną
każdego spektaklu.
Czy może pan zdradzić jakieś
nazwiska?
– Chcę zaprosić Pawła Szkotaka, który w Gliwickim Teatrze
Muzycznym w czasie mojej dyrekcji zadebiutował jako reżyser
operowy. Lubię pracować z reżyserami, którzy niekoniecznie są
doświadczeni w operze, natomiast są bardzo dobrymi reżyserami w
ogóle i mają pokorę wobec muzyki, a najlepiej także wykształcenie
muzyczne. Chciałbym zapraszać reżyserów, jakich w Łodzi jeszcze nie
było.
Rozmawiała: Magdalena Sasin
Foto: Dariusz Kulesza