Byle jaszczurka, żaba czy padalec mają swoje przejścia pod autostradami czy liniami kolejowymi, tak by mogły się swobodnie przemieszczać. Gorzej z ludźmi, zwłaszcza gdy nie używają akurat samochodu ani roweru.
Byle jaszczurka, żaba czy padalec mają swoje przejścia pod
autostradami i liniami kolejowymi, by mogły się swobodnie
przemieszczać. Gorzej z ludźmi, zwłaszcza gdy nie używają akurat
samochodu ani roweru. Pieszy spadł na sam dół społecznej
hierarchii, można powiedzieć - parafrazując Lennona - pieszy jest
dziś Murzynem świata. W Łodzi problem jest szczególnie widoczny z
powodu remontów. Tyle że gdy remonty miną, może być jeszcze
gorzej...
Oto oddane po remoncie skrzyżowanie Narutowicza-Kilińskiego
(na zdjęciu): piękne przejście dla pieszych, nowy chodnik i...
dalszej drogi brak. Jest zaorany trawnik, a z boku miejsce dla
prawdziwych władców tego miejsca, czyli dla właścicieli samochodów.
Na wszystkich wyremontowanych ulicach zyskali oni prawo parkowania
na chodnikach. Niby tylko na fragmencie oznaczonym brukową kostką,
niby trochę miejsca jeszcze pieszym zostawiono, ale wyminięcie
kobiety z wózkiem, ludzi idących we dójkę z jakimiś zakupami czy
rozgadanej grupy studentów jest na Narutowicza czy Zachodniej jest
po prostu niemożliwe. Na zwężonym chodniku stoją dodatkowo
parkomaty, przez co tworzą się tzw. korki piesze.
Po chodniku musimy więc poruszać się z ograniczona prędkością.
Gdy w końcu uda nam się dotrzeć do skrzyżowania i przejścia dla
pieszych - kolejna atrakcja, czyli "inteligentna" sygnalizacja
świetlna. Nie wiedzieć czemu ZDiT szczególnie sobie upodobał żółte
słupki do ulicznych macanek. Trzeba podejść, dotknąć i cierpliwie
czekać, nieraz kilka minut. Co ciekawe: słupek musimy pomacać,
zanim samochodom zapali się czerwone, później już możemy sobie
przyciskać do woli - i tak poczekamy na następne zmianę świateł. Na
rondzie Solidarności może to być bolesne, bo miejska solidarność
pieszych nie obejmuje. Natomiast rowerzyści mają przed niektórymi
przejściami (o ironio!) zamontowane kamerki, które za nich włączają
sygnalizację.
Wszędzie w miejscach publicznych raczej się ogranicza
konieczność dotykania czegokolwiek. Woda w publicznych kiblach
włącza się na fotokomórkę, drzwi otwierają się automatycznie, ale
na ulicach odwrotnie - żeby przejść przez jednię muszę dotykać
jakiegoś absurdalnego przycisku, zamontowanego tylko i wyłącznie
dla podrożenia inwestycji. A spróbujcie nie nacisnąć tego gówna i
przejść na czerwonym przed maskami stojących przecież również na
czerwonym samochodów. Od razu z krzaków wyskoczy młodszy
aspirant z bloczkiem mandatów. Jak tak dalej pójdzie, to daleko nie
zajdziemy.
To wszystko jednak pestka w porównaniu ze skutkami inwestycji
kolejowych. W średniowieczu zbójcy czekali z rabunkiem, aż podróżni
zbliżyli się do brodu. Rzeki i ich głębokość wyznaczały wtedy
ludziom trasy przemarszu. W dzisiejszych miastach (a zwłaszcza w
Łodzi) funkcję rzek zaczęły pełnić tory kolejowe. Jeśli urodziłeś
się w złej części miasta, możesz się już nigdy w zgodzie z
przepisami nie przedostać do śródmieścia. Budowana linia na
Fabryczną pozwala się przekraczać mniej więcej co dwa kilometry,
ale brodów systematycznie ubywa. Najpierw rozebrano kładkę przy
parku 3 Maja, teraz zamknięto Przędzalnianą, za chwilę Widzewską.
Zlikwidowano też dla pieszych przejście przez tory w okolicy
stacji Łódź-Widzew (w stronę Lawinowej). Jeszcze gorzej jest na
linii Łódzkiej Kolei Aglomeracyjnej - po remoncie torowisko jest
otoczone z obu stron jakimiś rowami (fosami?) i wszystkie
tradycyjnie używane przez ludność tubylczą przejścia są zniszczone.
Nawet remont kolejowych wiaduktów nic tu nie poprawia. Właśnie się
kończy modernizacja mostu położonego wśród działek między
Telefoniczną a Pomorską. Tramwaj przejedzie pod pociągiem, o
pieszych nikt nie pomyślał. Ze Stoków można wyjechać tramwajem lub
samochodem, ale bardzo trudno wyjść! Można najwyżej wyjść z
siebie.
Piesi są Murzynami tego miasta, są Godsonami polityki
transportowej. Od biedy jakoś się ich toleruje, o ile ładnie
poproszą o przejście przyciskiem i poczekają do wieczora, aż
przejadą wszystkie auta i kolumny pancerne Masy Krytycznej. Wtedy,
późną nocą, mogą sobie chodzić do woli i dać się łapać policjantom,
którym brakuje do miesięcznego (planu mandatów). Piesi nie mają
nawet swojego rzecznika ani oficera w strukturach Urzędu, do
chodzenia nikt nie zachęca, nikt chodzenia nie propaguje (no chyba,
że akurat przyjedzie do Łodzi Jan Gehl). W Łodzi nie o to chodzi,
żeby chodzić.
Co zatem proponuję?
- zlikwidować oficjalne miejsca do parkowania na chodnikach,
jeśli pieszym nie pozostawia się 2 metrów wolnej przestrzeni,
- karać kierowców za złe parkowanie i nieustępowanie pieszym
na przejściach, a nie pieszych przechodzących na czerwonym
- opracować sieć ścieżek spacerowych (na wzór rowerowych),
pozwalających dostać się pieszo, wśród drzew z centrum na każde
osiedle, wydać mapkę z czasami przejścia (ludzie boją się
odległości i często niepotrzebnie wybierają czekanie na
MPK)
- zlikwidować sygnalizację uruchamianą przyciskiem na
skrzyżowaniach, gdzie i tak samochody muszą się zatrzymać (zostawić
tylko przy przejściach przez ruchliwe trasy, gdzie zielone dla
pieszych wstrzymywałoby ruch)
- oprócz maratonów, w których i tak wygrywają Murzyni,
organizować spacery, wycieczki, wylansować modę na chodzenie (z
kijkami lub bez)
- przejścia pod torami (jeśli linia biegnie po nasypie)
powinny być w mieście co kilometr
- zabrać urzędnikom służbowe samochody, niech się czasem
przejdą po mieście - wtedy zobaczą wiele ciekawych
rzeczy.