Nie będę pisał o nieudanym referendum. No może trochę o straconych pieniądzach - sto milionów to jednak jakaś suma jest...
Nie będę pisał o nieudanym referendum. No może trochę o
straconych pieniądzach - sto milionów to jednak jakaś suma jest...
Wielu publicystów obliczało już, co można by za to zrobić. Od
siebie dodam, że do Łodzi można by sprowadzić 22,5 festiwalu
filmowo-muzycznego, czyli jeden na każde dwa tygodnie. Przez cały
rok trwałoby wtedy w naszym mieście święto filmu i muzyki, a miasto
z łódeczki stałoby się pełnomorskim transatlantykiem. Albo można by
na trasie WZ postawić 25 kolorowych wiat. Gdyby koszty referendum
liczyć per capita, czyli na głowę mieszkańca, to każdy Polak
stracił mniej więcej 3 złote. Da się przeżyć... przez jakąś
godzinę.
Powiedzmy, że referendum pozbawiło każdego z nas jednego
numeru "Kalejdoskopu". W zamian mogliśmy wieczorami słuchać
bezpłatnych ogłoszeń partii, klubów parlamentarnych, fundacji i
stowarzyszeń, które zgłosiły do Państwowej Komisji Wyborczej chęć
wypowiedzenia się na temat zaproponowanych przez byłego już
prezydenta pytań. Zarówno Polskie Radio, jak i TVP musiały w
ogólnopolskich programach nadawać audycje ponad 40 organizacji. Do
tego należy dodać audycje w mediach lokalnych, np. regionalne
rozgłośnie radiowe zarezerwowały po 900 minut czasu antenowego na
spoty, m.in. Stowarzyszenia Rozwoju Miejscowości Zając, Gminy Liw i
Okolic "Lepus".
I tu niemiła niespodzianka - spora część uprawnionych
stowarzyszeń nie dostarczyła do rozgłośni materiałów. W telewizji
kończyło się to emitowaniem planszy z napisem "Podmiot nie
dostarczył audycji referendalnej", w radiu - komunikatem lektora i
spokojną muzyczką, puszczaną do wyczerpania czasu przysługującego
podmiotowi. W niektórych blokach brakowało nawet 60% spotów, co
dawało bardzo ciekawy efekt. Programy przypominały mi sytuację z
dzieciństwa, kiedy wczesnym rankiem oglądałem przez kilka minut
ekran kontrolny. Nawet to lubiłem, zaspokajając w ten sposób
potrzebę kontaktu z malarstwem abstrakcyjnym.
Ale to było dawno. W dzisiejszych czasach, gdy każda sekunda
czasu antenowego warta jest tysiące złotych reklamowego zysku,
wygląda to na niezłą rozrzutność. Niedofinansowane media publiczne
muszą tracić czas na mocy ustawy, a nadawcy prywatni zajadają się w
tym czasie dużymi kawałami reklamowego tortu. Takie są wymogi
demokracji. Mniejsza zresztą z zyskami z reklam - w tym czasie
można by wypełniać misję mediów publicznych i nadawać programy o
kulturze. Spychane w ramówkach telewizji na późne godziny
wieczorne, mogłyby w końcu "ujrzeć światło dzienne". Ileż ciekawych
dyskusji o wspomnianym już malarstwie abstrakcyjnym, ileż
teatralnych recenzji i omówień wydawniczych nowości przepadło w
związku z referendum. Telewizja i tak by ich nie nadała? Ale
przynajmniej miałaby szansę.
Co zatem robić? Jak żyć? Wydaje się, że wyjście z sytuacji
znalazł John Godson, który w swoich spotach po prostu pozwalał
córkom śpiewać pieśń Leonarda Cohena. I to jest myśl - załóżmy, że
w mediach brakuje miejsca na recenzje teatralne. Wtedy przed
nadchodzącymi wyborami (ciągle są jakieś wybory) rejestrujemy
kandydata, który w ramach swoich audycji mówi, że jego zdaniem
najważniejszy jest teatr i udziela głosu recenzentom. Nie ma w TV
poezji współczesnej? Komitet Wyborców "Średniówka" wykroi coś ze
swojego czasu antenowego. Pełną odpowiedzialność za treść audycji
ponosi wszak komitet wyborczy - dlatego jego przedstawiciel może
gadać, co chce, nawet wierszem. Ogłoszenia wyborcze to ostatnia
wolna od wszelkich nacisków przestrzeń medialna. Wykorzystujmy ją
lepiej.