Zarządzanie publicznymi instytucjami kultury to walka o przetrwanie. Wizje rozwoju, plany premier, liczbę spektakli i koncertów weryfikuje ekonomia. W proces oceny poczynań menedżerów włączają się zespoły – aktorzy, muzycy, soliści piszą listy otwarte, rozdają ulotki. To demokratyzacja instytucji kultury czy skutek finansowej mizerii?
Zarządzanie publicznymi instytucjami kultury to dziś walka o
przetrwanie. Wizje rozwoju, plany premier, a nawet liczbę spektakli
i koncertów weryfikuje ekonomia. W proces oceny poczynań menedżerów
włączają się zespoły – aktorzy, muzycy, soliści piszą listy
otwarte, rozdają ulotki. To demokratyzacja instytucji kultury czy
skutek finansowej mizerii?
Tzw. instytucje artystyczne dostają określoną ilość pieniędzy
na rok, np. Teatr Wielki – 27 mln zł (najwyższa dotacja samorządowa
w kraju), Teatr im. Jaracza – 8,9 mln, Filharmonia Łódzka – 12 mln
(placówki utrzymywane z budżetu województwa), Teatr Muzyczny – 7,6
mln, Teatr Nowy – 5,14 mln, Teatr Powszechny – 4,7 mln, Teatr
Arlekin – 3,14 mln, Teatr Pinokio – 2,54 mln (budżet miasta). To,
jak zostaną wydane, zależy przede wszystkim od dyrektora.
– Podstawowy problem w zarządzaniu tymi instytucjami polega na
wyważeniu między tym, czego oczekuje organizator i jakie daje na to
pieniądze, a tym, jaka jest wizja menedżera kierującego instytucją,
co chciałby zrealizować – mówi dr hab. Karolina Prykowska-Michalak
z Instytutu Kultury Współczesnej Uniwersytetu Łódzkiego.
Dyrektor Teatru Arlekin Waldemar Wolański tę zależność
porównuje do działania dwóch wektorów, które ciągną go w przeciwne
strony. Pierwszy to pieniądze, czyli przyziemność, a drugi –
ułańska fantazja, artystyczna wyobraźnia.
O tym, w jaki sposób zarządzanie instytucją determinuje
dotacja, mówi Wojciech Nowicki, dyrektor dwóch teatrów –
dramatycznego Jaracza (od 1993 r.) i opery (jego czteroletni
kontrakt wygasa 15 lipca): – W końcówce roku robię plan działań na
rok następny. Wyliczam, ile to będzie kosztowało i… nigdy nie
dostaję tylu pieniędzy, ilu potrzebuję. Na trzech scenach Teatru
Jaracza moglibyśmy robić siedem, osiem premier rocznie, a robimy
cztery, może pięć – jeśli są tańsze, czyli z mniejszą obsadą i
oszczędną scenografią.
To nie jest wina dyrektorów, że instytucje muszą opierać się
przede wszystkim na publicznej dotacji. Taki mamy system. Są
jeszcze dochody z biletów, od sponsorów i z programów, np.
ministerialnych. Każda instytucja, która pracuje repertuarowo i ma
stały zespół, przy określonej zamożności społeczeństwa (bo ile
przeciętny obywatel jest w stanie zapłacić za bilet) może „dorobić”
od kilkunastu do 40 proc. swojego budżetu. Wiele zależy tu od
kosztów własnych, które np. w przypadku Teatru Wielkiego są
monstrualne. Wydatki na kulturę rosną (duże kwoty pochłania
infrastruktura), tymczasem instytucje na bieżącą działalność mają
coraz mniej.
– Nasz system finansowania kultury nie daje mi wystarczających
narzędzi, aby udźwignąć odpowiedzialność za bezpieczeństwo mojej
instytucji, przy założeniu, że chcę ją rozwijać, a nie zamykać –
mówi Tomasz Bęben, dyrektor Filharmonii Łódzkiej. – Tak naprawdę
mogę tylko pójść do organizatora i poprosić o pieniądze. Sponsorzy
nie dają środków na pensje. Mówiąc w uproszczeniu: ta prośba jest
moim głównym narzędziem. Tak samo prosimy w ministerstwach i
różnych funduszach, ale to nie wystarcza.
Tomaszowi Bębnowi i nie tylko jemu łatwiej byłoby sobie
poradzić, gdyby funkcjonowały u nas odpisy podatkowe dla firm
dotujących kulturę. Chodzi o zapewnienie wielu źródeł dochodu. –
Znaleźlibyśmy firmy, które związałyby się z nami na dłużej. Tak to
funkcjonuje w kilku krajach Europy. Zaangażowanie państwa nie jest
tam tak głębokie, a kultura ma się całkiem dobrze. W polskim
systemie podatkowym najpierw się zabiera, by potem rozdać. Niestety
nie wszyscy dostają tyle, ile potrzebują – dodaje Bęben.
Dla przykładu: Francja w 2002 roku przeznaczyła na kulturę 197
euro na osobę, co łącznie stanowiło 1,2 proc. PKB. Nasze wydatki
wahają się w okolicy 55 euro, co daje zaledwie 0,59 proc. PKB.
Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego poza siecią
instytucji narodowych współfinansuje najważniejsze instytucje na
danym terenie (w Łódzkiem – Muzeum Sztuki). Wraz z objęciem fotela
ministra kultury prof. Małgorzata Omilanowska ogłosiła, że nie
zwiększy ich liczby, bo nie ma pieniędzy. – A może to powinien być
taki puchar przechodni na przykład na trzy lata – pieniądze
przeznaczone wyłącznie na działalność artystyczną, premiery,
wystawy, nowe przedsięwzięcia. Może wtedy instytucje starałyby się
bardziej, żeby spełnić artystyczne kryterium – proponuje Karolina
Prykowska-Michalak.
Nie tylko niewystarczająca dotacja ogranicza artystyczną
inicjatywę instytucji kultury. Wszelkiego rodzaju skomplikowane
biurokratyczne procedury pochłaniają energię pracowników, zabierają
czas i niosą dodatkowe koszty. Świat ludzi sztuki i realia
administracyjno-prawne, w jakich muszą działać, to często dwa
zupełnie różne porządki. Na tym tle dochodzi do
nieporozumień.
Jak w tych warunkach dyrektorzy kształtują program
artystyczny? Specjalnością Teatru im. Jaracza od wielu lat jest
wystawianie najnowszej dramaturgii światowej. Podstawa sukcesu to
przede wszystkim dobry tekst, a potem dobra reżyseria. – Kto o tym
decyduje? Kto ma mieć gust, smak, kto ma wybierać? – pyta Wojciech
Nowicki. – Wszyscy mówią, że trzeba podejmować ryzyko artystyczne.
A przecież należymy do sfery publicznej i czeka nas
odpowiedzialność w ramach dyscypliny finansów publicznych, jeśli
zrobimy coś, co nie spodoba się widzom, a tym bardziej
krytyce.
Dyrektor Nowicki wspomina sztukę sprzed dziesięciu lat, o
której nawet sprzątaczka mówiła: „Panie dyrektorze, to nie jest
sztuka na premierę”. A dyrekcji się bardzo podobała. Recenzje były
średnie i po czterech spektaklach widzowie przestali na to
przychodzić. – Uprosiłem dyrektora z Kalisza, żeby wziął ten
spektakl na Kaliskie Spotkania Teatralne. I zdobył Grand Prix. Od
tego momentu zaczął się okres prosperity tytułu i graliśmy go pięć
lat przy pełnej widowni. Czy więc była to dobra, czy zła sztuka?
Kto to potrafi stwierdzić? A byliśmy bliscy katastrofy – zdjęcia
sztuki po kilku przedstawieniach.
Skąd menedżer artystycznej instytucji kultury wie, że ma
słuszność? Co weryfikuje jego poczynania? Frekwencja (tak wyraża
się ocena widzów, słuchaczy), recenzje, opinie autorytetów. Nie da
się zobiektywizować emocji, które pojawiają się po wysłuchaniu
koncertu, obejrzeniu spektaklu. To nie są obiektywne wskaźniki. Ale
i takie – liczba widzów, wpływy z biletów – nie zawsze dają
obiektywny obraz. Nikt nie prowadzi wiarygodnych badań
publiczności, bo nie ma na to środków.
– Skutecznym narzędziem promowania oferty mogą być media
społecznościowe, ciągle jeszcze niedoceniane przez łódzkie
instytucje kultury – wyjaśnia Karolina Prykowska-Michalak. –
Generalnie jednak walka o widza to poszukiwanie po omacku tak
różnymi drogami, że czasem bardziej się opłaca wynająć
przedstawienie, niż grać swoje.
Naukowcy z UŁ badali ofertę łódzkich teatrów w latach
2007-2012. Analiza publikacji na ich temat w prasie ogólnopolskiej
pokazała, że teatr łódzki jest lokalny – pisze się o nim niewiele,
co pewnie oznacza, że nie ma tu wielu wydarzeń wyjątkowych.
Dyrektor Bęben, doceniając rolę mediów, narzeka jednak na
jakość niektórych przekazów: – Informacja, jaka niedawno poszła w
świat i wpłynęła na opinię o filharmonii, mówiła o tym, że gramy za
dużo repertuaru kompozytorów rosyjskich, a zwłaszcza
„Szostakiewicza” – to był dopiero news. Z drugiej strony
wystarczyło, że stłukła się szyba frontowa w filharmonii, a
znaleźliśmy się na portalu jednej z lokalnych gazet. Czy to tworzy
obraz naszej instytucji? Nie. Sami musimy stać się jednym z mediów.
Przejąć ich rolę.
Ten obraz w dużej mierze buduje zespół artystyczny zarządzany
przez dyrektora (nie tylko poprzez jakość tego, co dzieje się na
scenie). Dużo zależy od relacji między nimi. Zdaniem Wojciecha
Nowickiego, rozbieżne ambicje artystyczne zespołu aktorskiego nie
ułatwiają pracy. Każdy muzyk orkiestry filharmonii jest
indywidualnością. To są ludzie świadomi swojej pozycji, mają swoje
oczekiwania i przyzwyczajenia. – Pamiętają wspaniałe czasy z
Henrykiem Czyżem – tłumaczy Tomasz Bęben. – Intensywnie odczuwają
emocje, które sami kreują podczas koncertów. To bardzo osobista
sprawa. Stąd oczywiste oczekiwanie, że ich postawa spotka się z
docenieniem. A co słyszą? Że dziś instytucje kultury nie są już
najważniejsze, że pieniądze są, ale na nowe drogi, baseny albo
lotniska.
Według Waldemara Wolańskiego, ważną cechą menedżera jest
umiejętność słuchania nie tylko zespołu artystycznego, ale w ogóle
ludzi, z którymi współpracuje. – Mam wrażenie, że dbam o swój
zespół, pochylam się czasem nad prywatnymi problemami swoich ludzi
– zapewnia Wolański, który pięć lat temu musiał uporać się z buntem
aktorów protestujących przeciw zatrudnianiu ich na kontraktach
(zamiast etatów). – Kontrakty były tylko pretekstem dla tej
awantury – mówi dziś dyrektor. – Tak naprawdę chodziło o
zastąpienie mnie kimś innym.
Muzycy, aktorzy, śpiewacy, tancerze, technicy chcą po prostu
więcej zarabiać i pracować w jak najkorzystniejszych dla siebie
warunkach, czy też zależy im na współtworzeniu artystycznego
oblicza instytucji, w której pracują? To walka o kasę czy
demokratyzacja zarządzania instytucjami kultury? Efektem ścierania
się stanowisk na forum publicznym tylko w czasie ostatniego
półrocza były listy otwarte pisane przez zespoły artystyczne,
spotkania w urzędzie marszałkowskim, telewizyjne debaty, ale także
dość kontrowersyjne wystąpienia – ulotki rozdawane w Teatrze
Wielkim podczas przerwy w spektaklu czy blog, na którym anonimowo
wyrażane są opinie o tym, co dzieje się w Filharmonii
Łódzkiej.
„Kolos na glinianych nogach, jakim stał się nasz Teatr,
funkcjonuje dziś resztkami sił dzięki zespołowi artystycznemu,
który robi wszystko, by nie popaść w powszechną bylejakość i
przeciętność” – napisali w liście otwartym aktorzy Teatru im.
Jaracza. „Odchodzą reżyserzy, którzy swoimi przedstawieniami
budowali siłę naszego Teatru. Nie są bowiem w stanie pracować w
atmosferze ekonomicznego terroru, który nieuchronnie prowadzi do
całkowitego zniszczenia niezwykłego potencjału twórczego, pasji i
woli walki o prawdziwą sztukę”.
O „zmarnowanym jubileuszu” informowali w liście otwartym
muzycy obchodzącej 100-lecie istnienia orkiestry Filharmonii
Łódzkiej. Krytykowali repertuar, działania promocyjne czy wreszcie
niedostateczne uhonorowanie zasłużonych artystów, a także brak
wynagrodzenia „pieczołowitości i zaangażowania” oraz „tytanicznej
pracy” włożonej w przygotowanie koncertów jubileuszowych.
Nawet najbardziej ambitne plany artystyczne, dobre recenzje i
wysoką frekwencję niweczy twarda ekonomia. Protesty nie są
zaskoczeniem dla Wojciecha Nowickiego. – Na początku sezonu
informowałem urząd marszałkowski, że za te pieniądze instytucje
kultury dalej nie pociągną. Do każdego spektaklu trzeba dopłacać, a
nie ma z czego. Gdy przygotowujemy tylko kilka premier i to
małoobsadowych, reszta aktorów siedzi niezadowolona. Wtedy mówią,
że to dyrektor źle kieruje.
Wystąpienie zespołu Teatru Wielkiego zdaniem Nowickiego
również wzięło się z powodu finansowych niedostatków. – Ludzie mają
rację, mówiąc: nie po to zrobiliśmy remont opery za 50 milionów
złotych, żeby mniej grać. Mógłbym się obrażać na urząd, ale wiem,
jaka jest sytuacja finansowa, a za chwilę trzeba będzie dać wkład
własny na skonsumowanie funduszy unijnych na lata 2014-2020.
Kiedyś dyrygent był przywódcą narzucającym swoją wrażliwość,
nadającym osobowość orkiestrze, z którą pracował często przez wiele
lat. Dziś te okresy znacznie się skróciły, a muzycy chcą mieć coraz
więcej do powiedzenia. Jednak trudno dyrektorowi stanąć przed
orkiestrą i wysłuchać opinii 90 osób. W Filharmonii Łódzkiej
zaczęła więc działać Rada Artystyczna wyłoniona poprzez głosowanie
spośród członków filharmonicznych zespołów. Pierwszym wspólnym
zadaniem jest wybranie nowego kierownika artystycznego. Poprzedni –
Daniel Raiskin – kończy swój pobyt w Łodzi. – Po prawie siedmiu
latach i niemal setce naprawdę świetnych koncertów uznaliśmy, że
czas na zmianę – tłumaczy dyrektor Bęben. – Nie można zmuszać
artysty – muzyka orkiestrowego, by był jeszcze większym artystą,
wywierając na niego presję, a jednocześnie nie sięgając po nowe
inspiracje. Na estradzie rządzi właśnie inspiracja. Inna rzecz – to
nie cynizm – że zachętą potrafią być pieniądze. Struny i ustniki
kosztują, koncertowy frak również.
Teatr im. Jaracza także jest na etapie wymiany zastępcy
dyrektora do spraw artystycznych po odejściu Waldemara
Zawodzińskiego. Kandydat – Sebastian Majewski, który kierował z
Janem Klatą Starym Teatrem w Krakowie – został wyłoniony podczas
zebrania zespołu. – To jest znak czasu, że aktorzy biorą sprawy w
swoje ręce – twierdzi dyrektor Nowicki. – Chociaż kiedy odchodził
poprzedni dyrektor artystyczny Bogdan Husakowski, zaproponował
zespołowi młodego wówczas reżysera Waldemara Zawodzińskiego, który
zrobił wcześniej kilka rzeczy w „Jaraczu”. Władza miała jednak inne
pomysły. Zespół przez dwa miesiące walczył o to, by Zawodziński był
ich dyrektorem od gustu, smaku, wyboru. I został, na 22 lata.
Bogdan Sobieszek
* Nowym dyrektorem Teatru Wielkiego w Łodzi został Paweł
Gabara, dotychczasowy dyrektor Teatru Muzycznego w Gliwicach.