Krzysztof Ptak był otwartym, uczciwym i szczerym człowiekiem – o tym przede wszystkim mówią ci, którzy się z nim przyjaźnili, którzy z nim pracowali. Tak jakby to było ważniejsze i o wiele trudniejsze niż bycie wielkim artystą.
Krzysztof Ptak był otwartym, uczciwym i szczerym człowiekiem –
o tym przede wszystkim mówią ci, którzy się z nim przyjaźnili,
którzy z nim pracowali. Tak jakby to było ważniejsze i o wiele
trudniejsze niż bycie wielkim artystą, siedmiokrotnym laureatem
Orła za zdjęcia, wizjonerem i wynalazcą w dziedzinie cyfrowej
technologii obrazu. Miał przede wszystkim dar zjednywania ludzi.
Stosował zasadę, że wszystkim należy się szacunek: i znanemu
reżyserowi, i dyżurnemu, który sprząta na planie.
Autorzy zdjęć to przy aktorach i reżyserach twórcy z filmowego
drugiego planu. W tej grupie Krzysztof Ptak ze swoją łagodnością i
pokorą był dodatkowo jeszcze postacią niepozorną. – Jakże różnił
się od swoich kolegów operatorów brylujących modnymi ciuchami i
opalenizną zagranicznych planów filmowych – tak absolwenta i
wykładowcę wspominał we wrześniu rektor Szkoły Filmowej, reżyser
Mariusz Grzegorzek w mowie pogrzebowej. Zawodową reputację Ptaka
zbudowały wspaniałe filmy. To zadziwiające, do jak wielu ważnych
tytułów przyłożył rękę: „Zabicie ciotki” (1984), reż. Grzegorz
Królikiewicz, „Kornblumenblau” (1988) reż. Leszek Wosiewicz, „300
mil do nieba” (1989), reż. Maciej Dejczer, „Ucieczka z kina
»Wolność«” (1991), reż. Wojciech Marczewski, „Panna Nikt” (1996),
reż. Andrzej Wajda, „Weiser” (2000), reż. Wojciech Marczewski,
„Edi” (2002), reż. Piotr Trzaskalski, „Pornografia” (2003), reż.
Jan Jakub Kolski, „Mój Nikifor” (2004), reż. Krzysztof Krauze,
„Jasminum” (2006), reż. Jan Jakub Kolski, „Dom zły” (2009), reż.
Wojciech Smarzowski, „Papusza” (2013), reż. Joanna Kos-Krauze,
Krzysztof Krauze. Współpracował także z Andrzejem Barańskim,
Robertem Glińskim, Filipem Bajonem. Mowa o fabułach, których przez
37 lat nakręcił ponad 40. A zaczynał od dokumentów (u Bogdana
Dziworskiego) i zrobił ich ponad 30. W jego filmografii jest
również 30 spektakli telewizyjnych.
Nie wyjechał do Hollywood mimo kilku propozycji. Dzięki swojej
wszechstronności zrobiłby tam zawrotną karierę – uważają
przyjaciele i zastanawiają się, dlaczego jednak został: – Lubił
cieszyć się życiem. Nie chciał zostawiać żony i trójki dzieci. Są
artyści, którzy nie potrafią pracować poza swoim językiem. Nie
lubił zmieniać miejsca. W przeciwieństwie do swoich kolegów z
branży nigdy nie wyniósł się z Łodzi. Tu był jego świat.
Samo zestawienie tytułów prac Krzysztofa Ptaka uzmysławia, jak
różne były pod względem wizualnym. W zależności od tego, czy robił
film współczesny czy historyczny, psychologiczny czy sensacyjny,
tak wykorzystywał dostępne środki, żeby jak najlepiej pasowały do
tematu. Dobór obiektywów, ruch kamery, sposób kadrowania,
inscenizacja, sposób oświetlania sceny – to wszystko miało głęboki
sens. – Są operatorzy w naszym kraju, którzy robią piękne zdjęcia,
a Krzysiek robił zdjęcia do filmów – mówi Piotr Śliskowski, dziś
doświadczony autor zdjęć filmowych. Na początku kariery sześć lat
współpracował z Ptakiem jako operator kamery, czyli szwenkier i nie
raz słyszał od niego, że czasem trzeba zrobić „brudne” światło,
żeby dobrze zapracowało w temacie.
Dobrym przykładem jest „Kornblumenblau” przedstawiający
codzienność obozu koncentracyjnego. Śliskowski zapamiętał zdjęcia
mistrza jako „porażające, trafione w punkt”. Podziwia jego odwagę
we wprowadzaniu koloru, w opowiadaniu surowością. – Czerwone noce,
surowość plenerów, obnażanie aktorów w pełnej ostrości – to
działało magicznie, a przez to film był bardziej
wstrząsający.
Podobnie surowy jest „Dom zły” – dzięki zdjęciom czujemy chłód
plenerów, stęchliznę wnętrz, doświadczamy błota i zgnilizny, w
której nurzają się bohaterowie. Jakże inaczej, choć równie
sugestywnie – subtelnie i poprzez grę niuansami – został
zrealizowany łagodny obraz w „Jasminum”. „Weiser” to rezygnacja z
kontrowego światła, korzystanie z filtrów, które powodowały, że
sekwencje retrospektywne mają zupełnie inny wymiar
barwny.
Jak wielu kolegów po fachu, zaczynał od fotografii. W
Sulejowie, skąd pochodził (ur. 1954), miał swoją ciemnię. Coś
jednak pociągnęło go w kierunku obrazów ruchomych. Ale i tu czasem
zatrzymywał kamerę, aby wytrwać w statycznym kadrze. Tak jest w
czarno-białej, zachwycająco poetyckiej „Papuszy” – wszystko
rozgrywa się wewnątrz nieruchomego kadru.
Piotr Trzaskalski, wspominając pracę z Ptakiem przy „Edim” –
swoim fabularnym debiucie, zwraca uwagę, że Krzysztof na planie
szybko się nudził i bywało, że trochę za bardzo kombinował. –
Kiedyś poprosiłem, żeby wreszcie zgasił te jego obrzydliwe lampy. W
takich sytuacjach zwykle odpowiadał: „Piotrze, jako artysta się z
tobą zgadzam, jako technolog – nie mogę”. Wybuchał śmiechem i gasił
lampy do połowy, co mnie zapewniało radość, a jemu – bezpieczeństwo
ekspozycji. To było jego słynne powiedzenie. Często też powtarzał
„Stary, brachu” – mówił tak również do kobiet.
Lubił podpatrywać. Rejestrował na planie różne sytuacje, które
później można było wykorzystać. Bo operator to jest obserwator
świata. Trzeba zachować czujność. Niby palisz papierosa albo jesz w
przerwie parówki, ale cały czas obserwujesz ludzi. – To się wzięło
u Krzyśka z dokumentu – wyjaśnia Piotr Śliskowski. – W
„Pornografii” była taka sytuacja, że po zdjęciach z ręki odłożyłem
kamerę na ziemię, a Krzysiek mówi: „zostaw ją, bo to jest genialny
kadr”. Nagle powstaje znakomite ujęcie, które świetnie pasuje do
filmu.
Tak było też na planie „Mojego Nikifora”, gdzie Ptak między
ujęciami dyskretnie filmował Krystynę Feldman. Potem te
spontaniczne „dokumentalne” obserwacje trafiły do filmu. Z kolei
podczas przygotowań do realizacji sceny do „Ediego”, kiedy chłopcy
skaczą z pomostu do jeziora, zaczęło strasznie lać ku irytacji
całej ekipy. Tylko operator kazał włączyć kamerę i powiedział do
reżysera: „Kręcimy! Gdzieś to włożysz”. W ten sposób powstała
otwierająca film scena z fantastycznymi wielkimi kroplami deszczu,
której nie było w scenariuszu. – Krzysztof potrafił zareagować na
prawdziwe życie na planie – mówi Trzaskalski.
Artystyczne poszukiwania zawiodły go w dziedzinę technologii
obrazu cyfrowego. Szybko stał się na tym polu ekspertem. U progu
XXI wieku przewidział, że za kilka lat negatyw przestanie być
używany, bo pojawią się superczułe kamery cyfrowe o znakomitej
jakości obrazu. Fascynowało go to, że dzięki technologii może
pokazać więcej. Ma też pełną kontrolę nad obrazem, zwłaszcza na
etapie postprodukcji. W komputerze można zmieniać kolory, robić
maski wirtualne, wycinać elementy, przesuwać. Krzysztof Ptak
wierzył, że nowoczesne narzędzie w rękach zdolnego artysty może
przynieść niezwykłe efekty.
Potrafił, słabo znając angielski, „rozgryźć” najbardziej
skomplikowane systemy do korekcji koloru czy montażu cyfrowego.
Korzystał z opasłych instrukcji, grzebał w Internecie, cały czas
się dokształcał, eksperymentował. Wymyślił metodę transferu obrazu
cyfrowego na negatyw – po prostu filmował kamerą analogową obraz
wyświetlony na monitorze komputera, gdzie uprzednio został
„obrobiony”. Dawało to bardzo dobry rezultat – poprzez przejście
przez negatyw materiał z kamery HD dostawał specyficznej
chropowatości. To były początki jego studia
postprodukcyjnego.
– Kiedy robiliśmy z Krzyśkiem pierwsze w Polsce testy kamer
HD, koledzy operatorzy się z nas śmiali – wspomina Piotr
Śliskowski. – Widząc nas podczas festiwalu Camerimage mówili: „o,
piksele przyszły – złoty piksel i srebrny piksel”. Potem pięciu
największych operatorów hollywoodzkich – gości festiwalu – wybrało
się z wycieczką do studia Ptaka. Byli wśród nich László Kovács i
Vilmos Zsigmond. Kiedy zobaczyli tę jego manufakturę przy Andrzeja
Struga, oszaleli z zachwytu…
Pierwszym polskim filmem zrobionym w technologii cyfrowej była
„Pornografia”. Ptak zaproponował, żeby kręcić kamerą HD, bo nie
było zbyt dużo pieniędzy na negatyw. Natomiast „Edi” prawdopodobnie
w ogóle by nie powstał, gdyby nie technologia cyfrowa. A studio
Ptaka stało się znane w Polsce – rozbudowywał je, inwestował w
komputery, robił animacje, efekty specjalne, „naświetlał” fabuły i
mnóstwo reklam do kin (wykonywał kopie na taśmie światłoczułej),
opracowywał korekcje barwne do wielu produkcji swoich kolegów.
Ostatni film („Ptaki śpiewają w Kigali” Joanny Kos-Krauze)
Krzysztof Ptak robił bardzo czułym aparatem fotograficznym Sony α
7S, dzięki któremu mógł kręcić nawet przy świetle księżyca.
To zgłębianie technologii było odskocznią, dawało możliwość
rozwoju, kiedy nieco nudził się kinem. Komputery nigdy mu się nie
znudziły. Ale i one służyły szukaniu czegoś fajnego, opowiadaniu –
mimo wszystkich ograniczeń – wzruszających historii, które „ciągną”
widza. W wywiadach mówił, że kiedy dostaje propozycję zrobienia
filmu, zawsze zastanawia się, co znajdzie w nim dla
siebie.
– Krzysiek nie był mówcą, wypowiadał się oszczędnie – wspomina
Piotr Trzaskalski. – Gdy zobaczył pierwsze przymiarki i casting do
„Ediego”, przy fajeczce na korytarzu powiedział: „Stary, takiego
filmu jeszcze nie robiłem. Nareszcie gęby do fotografowania”.
Za to później podczas zdjęć reżyser usłyszał od niego: „Co ty,
słuchowisko robisz?” Chodziło o to, że kręcona scena była
przegadana. Po tej uwadze wściekły Trzaskalski wyrwał ze scenopisu
cztery kartki. Przekonał się jednak, że operator miał rację. –
Krzysztof doskonale wyczuwał, kiedy widz „odklei się” od
ekranu.
Słynna była szczerość Ptaka. Walił prosto z mostu bez owijania
w bawełnę, ale robił to w jakiś taki ciepły, przyjazny sposób.
Urzekał mądrością i siłą spokoju. Na planie mawiał: „Czekamy na
chmurkę, zaraz chmurka przyjdzie”. Wyciszał złą energię. I ten jego
błysk w oku – znak, że doskonale wie, co chce w danej scenie
osiągnąć – sprawiał, że w trudnych momentach ekipa zawsze szła za
nim i wszyscy dawali z siebie 200 procent. Krzysztof po prostu miał
charyzmę.
– Każdy powinien mieć w życiu swojego Krzysztofa Ptaka ¬–
stwierdza Piotr Śliskowski. – To wielkie szczęście, że go
spotkałem. Ukształtował mnie jako operatora. Dał mi tyle mądrości i
zaufania, że dziś mam siłę, żeby to dawać innym. Nie wiem, co bym
musiał powiedzieć, żeby podziękować Krzyśkowi za wszystko, co dla
mnie zrobił.
Piotr Śliskowski zapamięta go z ostatniego sylwestra, kiedy w
pewnym momencie Krzysztof poprosił, żeby zgasić światło i mówił:
„Spróbujmy dzięki takiemu mikroskopijnemu światłu pomyśleć o
naprawdę istotnych rzeczach w nowym roku. Spróbujmy myśleć, bo
myślenie jest najważniejsze dla człowieka, spróbujmy myśleć
minimalistycznie, ale żebyśmy dzięki temu minimalizmowi wymyślali
genialne rzeczy. Chodzi o to, żeby mała ilość energii przekładała
się na potężne pomysły”.
A taką scenę wspomina Piotr Trzaskalski: – Kiedyś wracaliśmy z
planu reklamy z Wrocławia. Przyjechaliśmy do Łodzi nad ranem.
Krzysiek mówi: „Nie chcę jeszcze wracać do domu, ty też nie wracaj.
W parku Poniatowskiego jest taka ławka, z której genialnie widać
wschód słońca”. I poszliśmy.
Operator Ryszard Lenczewski (za młodu wspólnie z Ptakiem
realizowali dokumenty) podczas pogrzebu w kościele powiedział tylko
trzy zdania: – Skończyłeś swoje 300 mil do nieba. Znajdziesz tam
wspaniałe światło. Dzięki tobie będzie jeszcze piękniejsze.
Bogdan Sobieszek