Marian Łohutko w 1978 roku opublikował w wydawnictwie „Iskry” książkę „Każdy musi napisać powieść”. Autor był z wykształcenia prawnikiem, a jako literat pisał opowiadania, sztuki teatralne i słuchowiska. Książkę kupiłem dla tytułu, który wydał mi się efektowny i inspirujący. Dziś w ogóle nie pamiętam jej treści; to była jakaś nowoczesność, trochę męcząca i przestylizowana groteska, żonglerka skojarzeniami i absurdalnymi sytuacjami. Czytałem ją w latach 80. ubiegłego wieku. Dość dobrze pasowała do ówczesności…
Jak ta literatura wpłynęła na moje życie? Napisałem powieść (bardzo dobrą zresztą) i kilka innych rzeczy. Czy były równie „wartościowe”, nie wiem. Ze zdziwieniem jednak zauważyłem, że najciekawszy w tych przedsięwzięciach wcale nie był efekt końcowy, ale praca nad nim.Sam finał to była ulga, zmęczenie jak po długim biegu. I jeszcze jedno spojrzenie, które – oczywiście – musiało wychwycić jakąś niedoskonałość, rysę, błąd. A wydawało się, że wszystko zostało przejrzane i przemyślane do najdrobniejszego szczegółu. Gdzie tam! Tu przecinek, tam trzeba „zamalować” – teraz to widać – zupełnie nieistotny szczegół, który wydawał się ważny. I tak w nieskończoność. Kolega malarz zwierzył mi się kiedyś, że najtrudniejsze w procesie tworzenia jest właśnie powstrzymanie się od poprawiania.
Cały feliton Macieja Cholewińskiego do przeczytania w grudniowym numerze „Kalejdoskopu” 12/2021.
Kategoria
Inne