Bartek Jarmoliński (rocznik 1975), absolwent Akademii Sztuk Pięknych im. Władysława Strzemińskiego w Łodzi, to jeden z oryginalniejszych łódzkich artystów. Wychodząc od konwencji pop-artu, plakatu i hiperrealizmu, wypracował własny styl, za pomocą którego komentuje otaczającą go rzeczywistość. Rozmawiamy z nim o sztuce...
BARTEK JARMOLIŃSKI (rocznik 1975), absolwent Akademii Sztuk
Pięknych im. Władysława Strzemińskiego w Łodzi, to jeden z
oryginalniejszych łódzkich artystów. Wychodząc od konwencji
pop-artu, plakatu i hiperrealizmu, wypracował własny styl, za
pomocą którego komentuje otaczającą go rzeczywistość.
Joanna Rembowska: – Od 14 lipca w Muzeum Miasta Łodzi
można oglądać pana najnowszą wystawę „Introdukcja. Jacek Malczewski
– Bartek Jarmoliński". Skąd ta potrzeba dialogu z mistrzem
młodopolskiego symbolizmu?
Bartek Jarmoliński: – To jest dla mnie bardzo
osobista wystawa. Wychowałem się na Malczewskim i do dziś mam do
niego sentyment. Bardzo cenię jego twórczość za wielowątkowość,
bogatą symbolikę, a nade wszystko cenię go za kreowanie własnego
wizerunku, czyli za autoportrety. Parę lat temu fotografowałem się
w wielu polskich muzeach przy autoportretach Malczewskiego. Robiłem
to tylko dla przyjemności, ale okazało się, że powstał cykl
fotografii, które wyglądają jak z początku XX wieku. Nazwałem go
„Uwarunkowania Genetyczne”.
Już wtedy myślał pan o próbie zmierzenia się z
twórczością Malczewskiego?
– Na tej wystawie pojawiam się jako towarzysz Malczewskiego,
na przykład zamiast Mieczysława Gąseckiego, postaci owianej złą
sławą, a bardzo bliskiej artyście. Już wcześniej wykorzystywałem
swoją twarz i ciało – czy to do fotografii, czy do wideo –
oczywiście zupełnie inaczej niż Malczewski, ale ten kontekst
używania siebie, który pojawia się regularnie i u niego, i u mnie,
to jest nasza cecha wspólna. Wiadomo, że te wizerunki mają inne
konotacje czy inną estetykę. U Malczewskiego jest dużo poezji,
liryki, w moich pracach natomiast tego nie ma, choć może w tych
prezentowanych na wystawie można dostrzec trochę tej
poezji.
„Introdukcja” to obraz Malczewskiego z 1890 roku.
Tytuł wystawy oznacza zatem początek dialogu z Malczewskim, czy
może nawiązuje do tego obrazu symbolizującego stosunek artysty do
natury, sztuki, egzystencji?
– Nadałem taki tytuł, bo introdukcja oznacza wprowadzenie. To
jest wejście w nieznany obszar, w którym jest wiele oczekiwań, ale
jest też tam miejsce na niepewność, żeby nie powiedzieć frustrację.
Nie nawiązuję do samego Malczewskiego, jedynie do tytułu jego
pracy. Odnoszę ją do sytuacji dzisiejszego artysty, do obecnych
realiów w świecie kultury w Polsce. To jedna wielka niewiadoma. Z
roku na rok położenie artystów jest coraz bardziej niepewne, a
sytuacja instytucji kultury staje się coraz trudniejsza. Bardzo
mnie to niepokoi, bo uważam, że to wszystko zmierza w złym
kierunku. Oczekiwanie od kultury, żeby przynosiła zyski, jest
nieporozumieniem. To kompletny absurd, na który się nie zgadzam.
Natomiast nawiązując do obrazu Malczewskiego, do tego chłopca
malarczyka, który siedzi wśród zieleni, szukając wytchnienia i
czegoś pewnego, no cóż, dzisiaj nam zieleń tego już nie zapewni.
Dla mnie Malczewski jest jedynym pewnikiem w tym wszystkim, oceniam
go jako bardzo silną osobowość, która mnie fascynuje, cieszy i
stawia na nogi.
W opisie pana wystawy możemy przeczytać, że „Bartek
Jarmoliński podejmuje polemikę, dialog z duchowym dziedzictwem
mistrza polskiego modernizmu, podzielając jego wizje i niepokoje
egzystencjalne”. Jakie niepokoje egzystencjalne towarzyszą artyście
XXI wieku?
– Niepewne jutro. Tym, co mnie najbardziej niepokoi, jest masa
osób, które co roku kończą akademię artystyczną.
Dlaczego?
– Szkoda marnowania talentów. Szansa na zaistnienie na rynku
sztuki w Polsce jest bardzo mała. Wymaga niezwykłej determinacji,
konsekwencji w pracy, ale to dopiero połowa sukcesu. Druga połowa
to znalezienie się we właściwym miejscu i we właściwym czasie,
poznanie odpowiednich osób.
Sztuka tylko dla wytrwałych?
– Sztuka jest sportem ekstremalnym. Tak to dzisiaj wygląda.
Być może tak było zawsze, ale dzisiaj jest to bardziej namacalne.
Ilu zdolnych ludzi po skończeniu szkoły realizuje siebie? Niestety,
znikoma liczba. Jest taka przykra prawidłowość, że po studiach
niektórzy ludzie „znikają”.
Zabrzmiało to bardzo pesymistycznie, czy zatem
pozostaje już tylko dramat tworzenia? Od razu przychodzi mi na myśl
obraz Malczewskiego z 1887 roku „Natchnienie malarza”, na którym
widnieje udręczony artysta, zamknięty w pracowni i
muza…
– Muza, która snuje się jak śmierć… No cóż, tworzenie jest
podstawą istnienia i możliwości określenia kogoś
artystą.
W jednym z wywiadów powiedział pan, że człowiek nie
rodzi się artystą, dopiero staje się nim.
– Dla mnie słowo artysta oznacza człowieka, który
konsekwentnie pracuje i nie jest już na etapie studiów, ale ma
jakiś dorobek i jest postacią, która bardzo świadomie, z
wewnętrznej potrzeby, buduje swoją wypowiedź artystyczną.
Wspomniany przez panią obraz jest jednym z wielu, w których zawarte
są dylematy artysty, jego niepewność, ale też przekonanie
Malczewskiego o byciu artystą, który ma misję społeczną. Myślę, że
artysta musi mieć swoją wizję, bo przecież nigdy nie robimy prac po
to, żeby je później trzymać w szufladzie. Jesteśmy artystami
wyłącznie wtedy, gdy upubliczniamy prace, by mogły wejść w dialog z
odbiorcą.
Czy prace Malczewskiego wchodzą w dialog ze
współczesnym odbiorcą?
– Należy pamiętać, że Malczewski mieści się w dużej mierze w
obszarze sztuki dawnej, tylko właśnie – czy on może być aktualny
dzisiaj? W jakimś stopniu na pewno tak. Choćby jego kreacje
własnego wizerunku i umiejscowienie siebie jako Sybiraka, jako
wracającego powstańca czy jako świętego Franciszka. Malczewski daje
wielu postaciom swoje rysy twarzy i to jest pewien rodzaj
ekshibicjonizmu, kontrolowanego, gdzie zdaje się prowadzić grę z
widzem, intryguje, prowokuje. Sztuka Malczewskiego jest w jakiejś
mierze konceptualna. Jego idea cały czas jest bardzo ważna i
powoduje, że Malczewski może być bardzo dobrze czytany
dzisiaj.
Malczewski intrygował, prowokował, prowadził grę z
widzem. A pan? Lubi pan prowokować swoich odbiorców?
– Jeżeli jest ku temu powód.
Ale prowokować do czego? Przemyśleń?
Emocji?
– Do uświadomienia sobie bardzo wielu rzeczy. Trzy lata temu
zrobiłem pracę „Gloria Artis”. Była to fotografia, choć sednem tej
pracy jest kilkuminutowy film wideo. Na nagraniu występuję z bardzo
realistycznie zrobionym tatuażem na piersi, przedstawiającym order
Gloria Artis, który potem zmywałem szorstkim pumeksem.
Skąd taki pomysł?
– Mam wrażenie, że w Polsce bardzo lubimy odznaczenia, wielkie
pompatyczne zgromadzenia, za którymi tak naprawdę bardzo mało
idzie. Artysta nic z tego nie ma. Poddaję w wątpliwość znaczenie i
rangę tej nagrody. Ja takiego odznaczenia nie mam i jestem głęboko
przekonany, że nigdy miał nie będę. Artyści bardzo często muszą
ograniczać realizowanie siebie, bo, żeby przeżyć, zatrudniają się w
sklepie albo jadą na zmywak do Anglii i to jest prawdziwy problem.
Wracając jednak do pytania... Czy ja prowokuję? Myślę, że
tak.
Co w takim razie z łódzkim światem artystycznym?
Zdarzają się indywidualności, którym udaje się
wybić?
– W Łodzi jest wiele osób, które bardzo szanuję i cenię. Robią
niezwykle ciekawe i dojrzałe rzeczy i mogę o nich powiedzieć, że są
artystami. Łódź jest bardzo ważnym miejscem na mapie sztuki
współczesnej w Polsce, na pewno jeśli chodzi o artystów. Niestety,
galerii mamy za mało.
Wobec tego w jaki sposób artysta może zaprezentować
swoją twórczość?
– Może opowiem o moim przykładzie. To jest moja wystawa
indywidualna po bardzo długiej przerwie. Brałem udział w kilku
wystawach zbiorowych, niektóre były bardzo ważne merytorycznie, ale
to ekspozycje organizowane w dość specyficznych warunkach, bo w
dawnych zakładach Polmosu czy w Muzeum Fabryki. Dlatego wystawa
indywidualna w Muzeum Miasta Łodzi jest dla mnie niezwykle istotna.
Łodzianie dawno nie widzieli w realu moich prac.
Czego zatem spodziewa się pan po tej
wystawie?
– Właściwie już niczego, ponieważ zrealizowałem bardzo ważną
dla mnie rzecz. Ta wystawa to prezent na nasze urodziny – moje i
Malczewskiego (Bartek Jarmoliński i Jacek Malczewski urodzili się
14 lipca – przyp. red.). Taki pomysł chodził mi po głowie od dwóch
lat. Teraz, kiedy wystawa już wisi, jestem zadowolony i
usatysfakcjonowany efektem końcowym. I tyle.
Wydaje mi się, że osoba, która nie zna twórczości
Malczewskiego, może mieć problem ze zrozumieniem tej
wystawy.
– Trudno mi uwierzyć, że można prac jakiegoś artysty w ogóle
nie znać, a szczególnie prac takiego artysty jak Malczewski. Weźmy
na przykład jego obraz „Hamlet polski”, który jest reprodukowany w
podręcznikach języka polskiego czy historii. Jeżeli ktoś nie zna
prac Malczewskiego, nie ma powodu wchodzić na moją wystawę. To
znaczy może, oczywiście zapraszam, ale nie zrozumie jej w pełni,
nie odbierze mojego planu, koncepcji. Wymagam od widza wiedzy na
temat Malczewskiego, nie bardzo głębokiej, ale jednak.
Malczewski jest nazywany ojcem symbolizmu w polskim
malarstwie XIX i XX wieku, a jak chciałby być nazywany Bartek
Jarmoliński?
– Na pewno nie symbolistą. Wolałbym, żeby moje prace były
identyfikowane z moim nazwiskiem niezależnie od tego, co zrobię i
od tego, jaką to by mogło wzbudzić krytykę. Chciałbym, żeby moje
prace mogły budzić dyskusję niezależnie od potrzeb estetycznych czy
koncepcyjnych, bo wtedy, kiedy mówi się o pracy, to oznacza, że coś
ona wnosi, a jeżeli coś wnosi, to znaczy, że jest pracą ważną.
Najgorsza jest obojętność, która powoduje, że praca nie ma życia, a
przecież sztuka bez odbiorcy nie istnieje.
Wystawa w Muzeum Miasta Łodzi trwa do 9 października
2016.
Muzeum Miasta Łodzi
Kategoria
SztukaAdres
Łódź, ul. Ogrodowa 15Kontakt
tel. 42 307 26 57Czynne:
wt., śr., czw. 10-16, pt., sob., nd. 12-18
w środę wstęp wolny na wystawy stałe
bilety na wystawy czasowe: 7 zł i 5 zł
bilety łączne (do muzeum i galerii): 12 zł i 8 zł