Minęły dwa lata, i znów znaleźliśmy się w Teatrze Wielkim na Łódzkich Spotkaniach Baletowych, by dowiedzieć się, co dzieje się na świecie w sztuce tańca, by się zachwycić, zdziwić i wzruszyć.
Minęły dwa lata, i znów znaleźliśmy się w Teatrze Wielkim na
Łódzkich Spotkaniach Baletowych, by dowiedzieć się, co dzieje się
na świecie w sztuce tańca, by się zachwycić, zdziwić i
wzruszyć.
Spektakle tegorocznego biennale potwierdzają to, co ukazały
już poprzednie i wcześniejsze Spotkania: taniec funkcjonuje obecnie
przede wszystkim jako medium artysty, podobnie jak w innych
dziedzinach sztuki słowo, obraz czy dźwięk. Celem choreografów i
tancerzy nie jest przewartościowywanie myślenia o tańcu czy zmiana
hierarchii elementów sztuki baletowej – to już się dokonało. Cel
główny to zastosowanie tworzywa, jakim jest taniec, do rozważań na
temat kondycji człowieka. Taniec w tym ujęciu jest sztuką
zaangażowaną. Może skłaniać do refleksji nad naturą ludzką w
zestawieniu z bytem zwierząt („Jezioro łabędzie” Les Ballets de
Monte Carlo), propagować ekologiczny styl życia („Awakening”
Phoenix Ballet) czy ukazywać obawę przed starością i nieuchronnym
kresem ludzkiego życia w formie odwiecznego tańca Erosa i Tanatosa
(„La Rose malade” zespołu Teatro Alla Scala).
Organizatorzy spełnili pokładane w nich nadzieje i sprowadzili
do Łodzi naprawdę świetnych artystów. Światowym wydarzeniem stał
się występ słynnej francuskiej primabaleriny Sylvie Guillem w
ramach jej pożegnalnego tournée. Artystka, która karierę zaczynała
jako gimnastyczka, nadal, w wieku 50 lat, dysponuje fenomenalnie
elastycznym ciałem, które zdaje się nie stawiać jej żadnych
ograniczeń. Dodaje do tego wielką wrażliwość i głębię wyrazu. Jej
pożegnanie ze sceną po 39 latach to nie tylko wielkie wydarzenie,
ale przede wszystkim zaskoczenie dla jej miłośników. Tancerka jest
w znakomitej formie…. i okazuje się, że właśnie dlatego teraz
zdecydowała się odejść. Jak wyjaśnia: „Uwielbiałam każdą chwilę z
ostatnich 39 lat i dzisiaj wciąż uwielbiam je w takim samym
stopniu. (…) chcę przestać, gdy wciąż jestem szczęśliwa, robiąc to,
co robię, z dumą i pasją”. Nie każdy artysta umie oprzeć się
pokusie przedłużania swej kariery aż do momentu, gdy podziw
zastępować zaczyna współczucie. Sylvie to potrafi być może dlatego,
że ma konkretne plany na dalszą część aktywnego życia; świadczy o
tym prosta, acz pojemna metafora drzwi, zastosowana w choreografii
„Bye”. Guillem odchodzi ze sceny, ale przecież nie z życia; ono
trwa, to życie w toku – „Life in Progress”.
Współczesna kultura faworyzuje ciało kobiece – niekiedy ponad
miarę, aż do uprzedmiotowienia. Także w balecie to kobieta stanowi
ucieleśnienie harmonii, piękna, lekkości i gracji. W klasycznych
zespołach mężczyzn jest zwykle mniej niż drugiej płci, a zadania
wielu z nich w zasadzie sprowadzają się do partnerowania, czyli
towarzyszenia tancerce podczas wykonywania partii solowych. Zespół
„Men in motion” odwraca ten tradycyjny porządek. Jego występ
przywodzi na myśl kulturę starogrecką, w której kultem otaczano
piękno męskiego ciała. Niezwykle sprawni technicznie tancerze zdają
się przekonywać: spójrzcie, męska fizyczność także może być piękna,
może zachwycać elegancją i spokojem, nie tylko brutalną siłą.
Symboliczną wymowę miało zaproszenie na biennale Phoenix
Ballet, założonego w Stanach Zjednoczonych przez Sławomira
Woźniaka, który w latach 1988-91 był solistą w Teatrze Wielkim w
Łodzi. Zza oceanu przywiózł kilka choreografii, wśród których
znalazło się zarówno przedstawienie będące jego wizytówką, przez
wiele lat pokazywane w kraju i za granicą („Only love” do muzyki
Adagio T. Albinoniego), jak i spektakl powstały specjalnie na XXIII
ŁSB: „String of Thoughts”.
W konfrontacji z tradycją wybrzmiewa pytanie o lęki i wyzwania
współczesnego człowieka, postawione przez twórców spektaklu
„Jezioro łabędzie” do muzyki Czajkowskiego. Swą odpowiedź ubrali w
biel i czerń, symbolizujące dobro i zło. Zarówno klasyczna
choreografia Mariusa Petipa, jak i tradycyjne stroje i dekoracje
zostały przefiltrowane przez współczesną wrażliwość.
Kto balet kojarzy przede wszystkim z klasyką, na spełnienie
swych wyobrażeń musiał poczekać najdłużej: aż do ostatniego
spektaklu tegorocznego festiwalu. Nagroda za cierpliwość była
jednak tego warta, zespół mediolańskiego Teatro alla Scala należy
bowiem do najznakomitszych grup baletowych na świecie. Na finałową
galę złożyły się wyjątki z najsłynniejszych klasycznych
przedstawień baletowych, takich jak „Giselle”, „Don Kichot” czy
„Korsarz”, w choreografii Fokina, Waganowej, Petipy. Włoscy artyści
prezentują to, za co klasyczny balet ukochała publiczność na całym
świecie: ucieleśnienie ideału elegancji i symetrii oraz precyzję,
która sprawia, że piruet lub skok kończą się idealnie w momencie
zakończenia muzycznej frazy.
W kontekście zagranicznych choreografii całkiem nieźle wypadła
inicjująca festiwal premiera łódzkiego zespołu: „Chopin wymarzony”
Giorgia Madii. Pod względem choreograficznym i wyrazowym wpisuje
się w zaprezentowane na biennale światowe tendencje, choć
wykonawczo domaga się dopracowania. To dobra prognoza dla zespołu i
dla Łodzi, która nie chce stracić swego znaczenia na baletowej
mapie Polski.
Pierwsze i ostatnie z zagranicznych przedstawień na
Spotkaniach, mimo odmiennej stylistyki, tworzą symboliczną klamrę:
15 i 16 maja żegnaliśmy Sylvie Guillem, dwa tygodnie później zaś
oklaskiwaliśmy wschodzącą gwiazdę światowego baletu: 24-letnią
artystkę La Scali, Nicolettę Manni. W ten sposób podkreślono
ciągłość tradycji baletowej i jej trwanie przez pokolenia. Daje to
widzom kojącą świadomość, że w balecie ciągle coś się dzieje, wciąż
tworzy się historia, a my możemy temu się przyglądać. Jak w wierszu
Szymborskiej: „Każdy przecież początek / to tylko ciąg dalszy, / a
księga zdarzeń / zawsze otwarta w połowie”.