To nie będzie felieton świąteczny, to nie będzie felieton przyjemny. Łódzki Dom Kultury tonie. I nie chodzi wcale o brak pieniędzy...
To nie będzie felieton świąteczny, to nie będzie felieton
przyjemny. Łódzki Dom Kultury tonie. I nie chodzi wcale o brak
pieniędzy (chociaż trochę także o to)... Przede wszystkim chodzi o
błoto.
Od północy rozbiórka hotelu Centrum, od wschodu budowa dworca
Łódź-Fabryczna i rozbiórka kamienic przy Kilińskiego, od południa
Mia100 Kamienic, a od wschodu przebudowa skrzyżowania
Sienkiewicza-Narutowicza i monstrualne korki. A niedługo dojdzie
jeszcze modernizacja wieżowca Textilimpexu. ŁDK otoczony budowami,
budowy otoczone płotami niczym palestyńskie osiedla na Zachodnim
Brzegu. Pomiędzy płotami pozostawiono dla pieszych wąziutkie
przejścia, wytyczone na byłych już trawnikach. Przez chodniki
kilkanaście razy dziennie przejeżdżają ciężarówki z gruzem. Resztę
zrobił deszcz.
Przejście obok pomnika Marszałka to jedyna droga dla
pracowników ŁDK, Textilimpexu i Urzędu Marszałkowskiego, którzy do
pracy przychodzą od strony północnej lub wschodniej. Także dla
pasażerów MPK wysiadających na przystanku na Narutowicza, których
system barierek i uruchamianych przyciskiem świateł wpycha prosto
na drogę ku zatraceniu. Dojście do lądu stałego zwanego Półwyspem
Traugutta stanowi nie lada wyzwanie. Jeżeli ktoś sprosta, dociera
do pracy w ubłoconych butach, ufajdanych spodniach i z sumieniem
skalanym licznymi przekleństwami. Gorzej, gdy ktoś niesie dodatkowo
świąteczne paczki z prezentami albo jakieś siatki. Utrzymanie
równowagi jest walką o życie.
Wiem, wiem - są remonty, muszą być utrudnienia, ale już za
rok, dwa, pięć będzie pięknie. Nie jestem wcale pewien - hotel
Centrum mieli rozebrać do końca roku (którego?)... a rozbiórka to
dopiero początek. Znam osobiście kilka osób, które głosowały na
prezydent Zdanowską w myśl zasady: niech skończy, co
zaczęła, a potem zobaczymy. Otóż problem w tym, że
ona nigdy nie skończy. Budowanie to jej zawód, hobby i największa
pasja. Po dworcu i trasie przyjdzie więc czas na dojazdy do
autostrad, potem na dojazdy do dojazdów, potem na wiadukty na
Widzewie, inwestycje wokół dworca, pod dworcem, nad dworcem i na
dworcu. A potem można już będzie zacząć przedłużać to, co teraz
buduje się za krótkie. W 2020 przyjdzie pora na kolejny remont
Piotrkowskiej.
A nawet jeśli kiedyś zabraknie wreszcie pieniędzy i nawet
Straż Miejska czająca się przy światłach na zamkniętych ulicach nie
będzie mogła mandatami zapchać dziur w budżecie, gdy wreszcie
będzie chwila spokoju - co nam po tym? Będziemy starzy i zmęczeni,
znerwicowani i brudni. Musimy się nauczyć żyć tu i teraz: zakładać
na buty torby foliowe, a na usta maseczki z gazy, wychodzić do
pracy pół godziny wcześniej, wracać nocą przy blasku latarek.
Trudniej nauczyć tego naszych gości. Bo kto wybierze się na wieczór
poezji lub na film do kina, jeśli będzie musiał zabrać ze sobą
ponton i szczudła? Kto wynajmie na imprezę salę w ŁDK, jeśli
catering musi dowozić helikopterem? (A w założeniu władz ŁDK ma żyć
właśnie z wynajmów). Kto zapisze się tu na kurs tańca, skoro
darmowy kurs pląsania ma po drodze?
Tu dochodzimy do wątku bardziej uniwersalnego. Remonty,
remonty, utrudnienia i koszty. Przy każdej inwestycji podaje się
jakieś sumy: że dworzec to powiedzmy 2 miliardy, a trasa W-Z tylko
700 milionów. Ale w tych kosztorysach nikt nie uwzględnia strat
setek firm, sklepów i poszczególnych ludzi. Kto wyceni ten spadek
obrotów, ten stracony czas, te ubłocone nogawki i zniszczone buty.
W tym mieście coraz trudniej funkcjonować, coraz trudniej życzyć
sobie uśmiechu i radości.