Dwa lata po bardzo dobrze przyjętej przez krytykę „Księdze meldunkowej” Maciej Robert opublikował kolejny zbiór wierszy, „Nautilus”, którym ponownie udowadnia, jak bardzo dla jego wyobraźni poetyckiej istotna jest Łódź.
Dwa lata po bardzo dobrze przyjętej przez krytykę „Księdze
meldunkowej” Maciej Robert opublikował kolejny zbiór wierszy,
„Nautilus”, którym ponownie udowadnia, jak bardzo dla jego
wyobraźni poetyckiej istotna jest Łódź. Ale tym razem w
zdecydowanie mniejszym stopniu chodzi o konkretną topografię
miasta, o jego kształt i wygląd. Łódź w „Nautilusie” nie jest już
głównie fascynującą przestrzenią, którą warto przemierzać i
obserwować. Staje się natomiast stanem ducha, jakimś trudno
pochwytnym, niematerialnym fenomenem, w którym uczestniczymy jako
jego mieszkańcy.
Poeta sięgnął w „Nautilusie” po dwie metafory ciekawie
obrazowo określające, czym jest miasto. Muszla i mapa to kluczowe
pojęcia tego tomu. Łódź jest właśnie taką muszlą, „skorupą obraną z
mięsa”, którą wypełniają fakty, emocje i wspomnienia bohatera tomu
(a może też każdego z nas z osobna?). Nie o wydarzenia historyczne
chodzi, ani o miejskie mity, lecz o codzienne zdarzenia. Miasto
jest dla nich swego rodzaju ramą i ochroną, ale też, z drugiej
strony, ich ograniczeniem i więzieniem. Określa zatem w jakimś
stopniu ich kształt i charakter, czyniąc niepowtarzalnymi, lecz
jednocześnie kierunkując je i determinując. Nie da się spod tej
skorupy (spiralnej, jak podkreśla kilkakrotnie poeta, więc
jednocześnie jakoś labiryntowej) wyjść, bo w zasadzie jesteśmy jej
integralną, nieodłączną częścią. Owszem, możemy próbować wyznaczać
wewnątrz niej jakieś własne trasy czy rysować mapy, ale to niewiele
więcej niż bazgranie, stawianie znaczków, robienie notatek – na już
wcześniej istniejącej, zetlałej, przetartej na krawędziach mapie
miasta. Skrzywi się ktoś, że nie ma map miast, a jedynie ich plany.
Otóż nie! Miasto w poetyckiej wizji Macieja Roberta zagarnia całą
przestrzeń, jest wszystkim; na jego granicy, na rozlanych,
nieczytelnych przedmieściach mapa się kończy. Co stanowi o jego
istocie? Własne, jednostkowe doświadczenia ludzi, wypełniające ową
muszlę, skorupę i przez nią ograniczane.
Podmiot liryczny wierszy Roberta wielokrotnie zapisuje drobne
zdarzenia i widziane miejsca, ale nie są one ważne dla samych
siebie, lecz jako nośniki pamięci, jako znaczniki w nieciągłej
łódzkiej przestrzeni. Jak notatki na mapie, pozwalające zachować
ślad tego, co nieustannie mija, ale trwa nadal w świadomości, w
pamięci. Pamięć – to trzeci klucz do tego tomu. „Pamiętam,
pamiętam, pamiętam” powtarza bohater, przywołując zdarzenia drobne,
ale mimo to ze swojej perspektywy istotne (choć często trudno
powiedzieć, dlaczego właśnie te). Pamiętanie nie jest tu narzędziem
do budowania wspomnień, a tym bardziej do barwnych anegdot czy
snucia zajmujących (głównie samego autora) opowieści o własnej
przeszłości. Zapamiętane migawkowo zdarzenia zakotwiczają bohatera
w przestrzeni miasta, a jednocześnie każą się zastanowić, na ile
one same możliwe były dzięki niej, na ile wyniknęły właśnie z niej.
Na ile to, co najintymniejsze, jest jednocześnie częścią fenomenu
Łodzi. W tym wymiarze „Nautilus” nie jest zapisem doświadczenia
melancholijnego, jak były nim wcześniejsze tomy Roberta. Pamięć nie
oznacza tu rozpamiętywania, nie jest stanem poczucia straty. Ona w
najnaturalniejszy sposób znaczy przestrzeń i oznacza w niej nas
samych. Ma też jeszcze jedną funkcję do spełnienia. To bowiem poeta
jest tym, który pamięta (mówi: „Miasto was nie pomieści, jestem
pamięcią // zewnętrzną, ruchomą poczekalnią.”). Poezja wyrasta więc
z pamiętania, jest zapisem pamięci – nie ku politycznej
przestrodze, nie w imię etycznych powinności, lecz z samej swojej
istoty. Można to uznać za swoistą deklarację programu poetyckiego
Macieja Roberta, której szczędził nam wcześniej. Deklarację tym
ważniejszą, że tom „Nautilus” zdaje się otwierać nowy rozdział na
jego twórczej drodze.
W oszczędnych obrazowo dwuwersach, w różnej długości wierszach
bez tytułu, kolejno numerowanych, które można czytać pojedynczo,
ale najwyraźniej układają się w spójny poemat, Maciej Robert
porzuca tak charakterystyczną dla swoich wcześniejszych tomów
fotograficzną wrażliwość, porzuca krok flanêura, nieśpiesznego
wędrowca przemierzającego miasto, by zejść głębiej, by zanurzyć się
w labiryncie. Nadal arcyłódzki, skupia się na doświadczeniu
najbardziej uniwersalnym: stawia pytanie o to, na ile i jak
człowiek jest częścią przestrzeni, w której żyje – i na ile ona
jest częścią jego samego. „Nautilus” jest tomem wysmakowanym i
nieoczywistym. Jego lektura ma w sobie coś z doświadczenia
transowego.
Tomasz Cieślak
Maciej Robert, „Nautilus”. Wydawnictwo WBPiCAK, Poznań
2016.