– Lubię wstawać wcześnie rano, kiedy wszyscy jeszcze śpią i nikt nie przeszkadza. Po nocy budzi się świadomość i jest dobra energia, mogę wtedy pracować. Czasem teksty podkradam tacie – mówi SONIAMIKI, mieszkająca w Łodzi wokalistka i autorka piosenek.
– Lubię wstawać wcześnie rano, kiedy wszyscy jeszcze śpią i nikt
nie przeszkadza. Po nocy budzi się świadomość i jest dobra energia,
mogę wtedy pracować. Czasem teksty podkradam tacie – mówi
SONIAMIKI, mieszkająca w Łodzi wokalistka i autorka piosenek.
Justyna Muszyńska-Szkodzik: – Pierwsza płyta Soniamiki
„7 pm” została wydana w Niemczech, druga – „SNMK” – w Polsce. Czas
na trzecią…
Soniamiki: – Mam już gotowy materiał na nową
płytę, wszystkie piosenki zostały nagrane w studiu Radia Łódź,
zmiksowane w Berlinie, teraz trochę pracy nad stroną wizualną i
tylko czekamy na dobry moment, aby płyta się ukazała. Gdy mam już
gotowe utwory, czuję potrzebę, by je podać dalej. Po wydaniu albumu
zawsze przychodzi ulga, bo pozbywam się starych myśli, mogę
wreszcie tworzyć coś nowego i oddychać nową energią.
Jakiej Soniamiki możemy się spodziewać na nowej
płycie?
– Album będzie utrzymany w moim klimacie, trochę baśniowym i
tajemniczym. Tym razem śpiewam po polsku. Przed dwoma laty
spróbowałam grać tylko z gitarą akustyczną i śpiewać po angielsku.
Po jakimś czasie wróciłam jednak do mojej bajki w języku
polskim.
Wydawcą płyty ma być Warner Music Poland, łatwo było
do nich trafić?
– Podpisałam kontrakt z tą wytwórnią i cieszę się ze
współpracy. Skontaktowałam się z Piotrem Kabajem, szefem Warnera –
okazało się, że podobał im się mój poprzedni album i byli
zainteresowani współpracą.
Na koncertach opowiada pani historię miłości Laury i
Midena. Poznamy dalsze losy tej pary?
– Tak, przygotowuję kontynuację tej historii. Będą to piosenki
bardziej energetyczne, o miłości życia, fascynacji, odwadze,
pięknie, a także zmaganiach z trudnościami. Osobowość moich
bohaterów zmienia się, oni dojrzewają.
Soniamiki sama komponuje, pisze teksty, gra na
gitarze, śpiewa. Jest pani samowystarczalna?
– Tworzenie tak naprawdę następuje w samotności, wtedy można
siebie najlepiej usłyszeć. Lubię wstawać wcześnie rano, kiedy
wszyscy jeszcze śpią i nikt nie przeszkadza. Po nocy budzi się
świadomość i jest dobra energia, mogę wtedy pracować. Czasem teksty
podkradam tacie – „Jesień na Hawajach” to dzieło duetu: Łukasz Lach
i Łukasz Mikucki.
Łukasz Lach – lider i wokalista rockowego zespołu
L.Stadt – to pani chłopak. Rodzinna współpraca trwa?
– Na najnowszej płycie także pojawi się piosenka taty i
Łukasza.
Łukasz na ostatniej płycie wspierał panią także grą na
perkusji. Czy jest pierwszym recenzentem Soniamiki?
– Odgrywa ogromną rolę w moim życiu. Jesteśmy razem bardzo
długo. Wiele się od niego nauczyłam. Był obok, gdy powstawały moje
pierwsze piosenki na płytę „7 pm”. Dodawał mi odwagi. Zawsze był
dla mnie muzycznym autorytetem i jego aprobata była dla mnie bardzo
ważna. Przede wszystkim mówił mi, żebym robiła muzykę po swojemu,
tak jak czuję.
Skończyła pani kierunek „film animowany” na ASP w
Poznaniu. Sama pani tworzy klipy do swoich piosenek. Artystyczne
wykształcenie pomaga w życiu?
– Różnorodność zainteresowań to czasami jest moje
przekleństwo, czuję nieraz takie „rozdwojenie jaźni” i mam
wrażenie, że się rozdrabniam. Może gdybym skupiła się na jednej
dziedzinie, czyli na muzyce, robiłabym to na dwieście procent? Ale
nie umiem się ograniczyć, bo potrzebuję tych wszystkich działań.
Mam też silną potrzebę, aby wrócić do animowania filmów. Wiem
jednak, że to jest pracochłonne i czasochłonne zajęcie, a oddanie
się na pół roku filmowi i cierpliwe czekanie na efekty zawsze było
dla mnie problemem. Jestem bardzo niecierpliwa.
Śpiewanie wygrywa z innymi przestrzeniami
tworzenia?
– Tak, bo muzyka jest mi najbliższa. Daje bezpośrednią
przyjemność, gdy się ją wykonuje. Wywołuje natychmiastowe emocje,
które dzieją się tu i teraz.
Miała pani także epizod z projektowaniem męskich
koszulek. Czy to był tylko przelotny flirt z modą?
– Na pewno wrócę do projektowania. Zainteresowanie modą
zawdzięczam moim rodzicom, którzy wspólnie projektowali autorskie
kolekcje dla kobiet – niesamowite sukienki: proste, ascetyczne w
formie, podkreślające kobiecą figurę. Chciałabym w jakiś sposób do
tego wrócić. Właściwie miałam już gotowy pomysł na kolekcję męskich
T-shirtów. Łączących męskość i chłopięcość, poczucie humoru i
intelekt – taka Vivienne Westwood dla mężczyzn, ale bez zbędnej
przesady. Koszulki miały pojawić się wraz z moją płytą, ale nie
mogłam wszystkiego zrobić naraz. Może uda się przy kolejnym
albumie?
Zamieszczała pani kiedyś szkice piosenek na
Facebooku…
– Ostatnio mało wrzucam na Facebooka, bo jestem skoncentrowana
na pracy nad płytą. Publikuję tam kawałki muzyki, dzielę się tym,
co stworzyłam. Nie przepadam jednak za Facebookiem – nie lubię tego
prywatnego nurtu wchodzenia w garnki, pod stół, do szafy. W
Internecie ważna jest dla mnie wymiana myśli twórczej, choć to
wszystko dzieje się tak szybko, że aż za szybko, bo żyje tylko
przez chwilę. Najbardziej lubię bezpośredni kontakt z ludźmi,
którzy przychodzą na koncerty.
Urodziła się pani w Zielonej Górze, wychowywała w
Koninie, studiowała w Poznaniu, a teraz mieszka w Łodzi. Skąd
Łódź?
– Ze względu na Łukasza. Poznaliśmy się na warsztatach
muzycznych pod Piłą. Łukasz był tam ze znajomymi, a ja pojechałam
ćwiczyć z gitarą. Później zaczęliśmy być razem. Mieszkam w Łodzi od
siedmiu lat.
Jak się pani tu żyje?
– Lubię to miasto. Gdy jeszcze tu nie mieszkałam, a tylko
przyjeżdżałam w odwiedziny, miałam wrażenie, że to niesamowite
miejsce. Dla mnie Łódź była bardziej światowa od Poznania, jawiła
się jako ciekawe miasto z wielokulturowym bagażem i pełną paletą
barw, kontrastów. Czułam tu dobrą energię. Gdy się przeprowadziłam,
zobaczyłam też wady miasta. Przez te siedem lat obserwuję, jak Łódź
się zmienia. Najbardziej cenię jednak ludzi, których tu poznałam –
to największa wartość tego miejsca.